Jesteśmy nieodrodnymi dziećmi oświecenia. Wierzymy w postęp. W to, że będzie lepiej, niż było. Stąd z takim trudem przychodzi nam przyznać, że się cofamy, że następuje regres. A jednak nie mamy wyjścia. W obliczu faktów musimy uznać, że zamiast iść naprzód, wracamy do punktu wyjścia. Kapitalizm sprawia wrażenie, jakby powrócił do swego XIX-wiecznego modelu.
Wiem, że brzmi to niewiarygodnie, popatrzmy jednak na rozwój sytuacji. Oto nierówności na świecie osiągnęły poziom nienotowany od stu lat. Jeszcze trochę i zbliżymy się do struktury społeczeństwa XIX-wiecznego. Z jednej strony niewyobrażalne bogactwo, a z drugiej – nędza. Może dziś już nie tak zabójcza, ale jednak wcale nie mniej dotkliwa. Wszak sprawa nędzy to rzecz określona przez kulturowe normy biedy i bogactwa. To, że dziś nikt w świecie Zachodu nie umiera z głodu, co jeszcze zdarzało się w XIX wieku (np. w czasie wielkiej klęski głodu w Irlandii w latach 1845–1849), nie oznacza, że relatywnie dystans pomiędzy tym, co w danym momencie uważa się za minimalne warunki godnego życia, a faktycznym poziomem życia wielu ludzi nie zaczyna przypominać dystansu znanego z XIX wieku. Towarzyszy temu znaczne rozszerzenie się klasy rentierów, określonej kiedyś przez wielkiego amerykańskiego socjologa przełomu XIX i XX wieku Thorsteina Veblena „klasą próżniaczą", co sygnalizuje powrót do XIX-wiecznego kapitalizmu rentierskiego, którego cechą główną była chęć zebrania takiego kapitału, aby można było żyć wyłącznie z procentów od niego. Także dzisiejsza konsumpcja na pokaz najbogatszych ludzi świata niczym nie różni się od tej wyśmiewanej i piętnowanej przez Veblena w jego czasach.
Osamotnienie i bezsilność
Systematyczny spadek liczby pracowników zrzeszonych w związkach zawodowych i wynikający stąd powrót do skrajnie asymetrycznych relacji pomiędzy pracodawcami a pracownikami jest z kolei znakiem powrotu do sytuacji, gdy poszczególnych pracowników niewiele już chroni przed widzimisię pracodawców. Tym bardziej że państwo, bezsilne lub udające bezsilność wobec procesów globalizacji, wycofuje się z roli strażnika względnej równowagi pomiędzy światem kapitału i światem pracy, powodując, że wśród pracowników narasta poczucie osamotnienia i bezsilności. Jego ubocznym skutkiem jest gniew i rozpacz. W tym sensie ruch „żółtych kamizelek" we Francji przypomina żywiołowe wybuchy niezadowolenia społecznego z XIX wieku z Komuną Paryską na czele. Rady polityków zaś takich jak Emmanuel Macron, aby zamiast narzekać, szukać intensywnie lepszej pracy, zaczynają przypominać rady królowej Marii Antoniny, która, gdy doniesiono jej, że ludzie głodują, bo nie mają na chleb, radziła, aby jedli ciastka. I w jednym, i w drugim przypadku w oczy rzucają się arogancja oraz całkowite oderwanie do realiów życia.
Wszystkiemu temu towarzyszy zaskakująca rewitalizacja idei socjaldarwinizmu, przekonania, że świat jest areną bezwzględnej walki pomiędzy jednostkami, w której zasłużenie zwycięża silniejszy, tzn. lepiej dostosowany do bieżących warunków życia. Jesteśmy świadkami hybrydy leseferyzmu (systemu ekonomicznego, w którym państwu przyznano minimalną rolę „nocnego stróża kapitału", jak to ujął wielki filozof angielski, twórca liberalnej doktryny ekonomicznej – Adam Smith) i turbokapitalizmu, którego jedynym kryterium sukcesu jest zysk za wszelką cenę. W tym kontekście święcący tryumfy od końca lat 80. XX wieku neoliberalizm ekonomiczny to nic innego jak powtórka z najbardziej bezwzględnych i wydawałoby się dawno zdyskredytowanych wersji liberalizmu XIX-wiecznego jak liberalizm Herberta Spencera.
Bezwstydny turbokapitalizm
Idźmy dalej. Na Węgrzech pojawiła się ustawa, słusznie zwana niewolniczą, która faktycznie wydłuża znacznie czas pracy (takie są bowiem jej rzeczywiste skutki). A przecież oczekiwaliśmy, że czas pracy będzie się zmniejszał. Wszak o to walczono skutecznie od XIX wieku, kiedy to wynosił on najpierw kilkanaście godzin dziennie, a potem dziesięć. Ośmiogodzinny dzień pracy był istotnym osiągnięciem, wywalczonym przez związki zawodowe i różnej maści ruchy polityczne (nie brakowało wśród nich partii liberalnych, co dzisiaj może zadziwiać).