Miesiąc temu Mansour bin Zayed Al Nahyan pierwszy raz pojawił się na stadionie Manchesteru City, a minęły już dwa lata, od kiedy zdecydował się w ten klub zainwestować. Gdy wszedł na trybunę honorową, kilkadziesiąt tysięcy fanów wstało i zaczęło klaskać. Wielu z nich na głowie miało arabskie chusty. „Niech Allah ma cię w swojej opiece” – napisano na jednej z flag. Mansour wybrał dobry mecz, bo jego drużyna pokonała Liverpool 3:0 i potwierdziła mistrzowskie aspiracje.
Wygląda niepozornie, Brytyjczykom przypomina młodego Ala Pacino. Ma 40 lat, jest szczupły, wykształcony na najlepszych uniwersytetach w USA i obrzydliwie bogaty. Gdyby swój majątek włożył na jednodniową, niskooprocentowaną lokatę, spłaciłby długi lokalnego rywala – Manchesteru United. Szejk Mansour od dwóch lat jednak pompuje swój majątek w City, bo jak twierdzi, to uśpiony gigant angielskiego futbolu. – W Abu Zabi nasze dziedzictwo i kultura mają wpływ na to, jak żyjemy. Tak samo jest w moim nowym klubie – mówi.
W Manchesterze City zawsze najbardziej pociągające było, że jest w stanie istnieć, mając za miedzą drużynę United. Niezależnie – z Mattem Busbym czy z Aleksem Fergusonem, z Georgem Bestem czy Davidem Beck-hamem – o rywalach zawsze było głośniej. Kibice City nosili jednak swoje błękitne barwy z taką dumą, jak w Warszawie noszą się fani Polonii – z szacunku dla wyznania ojców, mimo że ostatnie sukcesy nie rzucały już na kolana.
– Do tej pory w kibicowaniu tej drużynie było naprawdę coś ponurego – pisze „Daily Telegraph”.
Co prawda City cztery razy zdobyło Puchar Anglii, ale też cztery razy decydujące starcie przegrało. Krążyły wokół tego tak romantyczne historie, że uboższa w pieniądze i gwiazdy drużyna z Manchesteru przez wiele lat była najbardziej lubiana w Anglii. Najlepsza jednak tylko dwa razy – w 1937 i 1968 roku. Nigdy nie brakowało jej wiary w lepsze jutro i przekonania o wyższości nad United – na City mówi się „Citizens”, ich stadion był i jest w granicach miasta, a nie jak Old Trafford poza Manchesterem. Chwile triumfu były jednak krótkie – choćby gol Danisa Lawa strzelony piętą, który strącał przeklętych rywali do drugiej ligi, czy zwycięstwo w finale Pucharu Zdobywców Pucharów w 1970 roku z Górnikiem Zabrze.
[srodtytul]60 razy Abramowicz[/srodtytul]