Anne pisze obecnie książkę o 20-leciu nowej Rosji i jeszcze w czerwcu zapytała mejlem, czy mogłaby do nas przyjechać, żeby ze mną porozmawiać. Było nie było, cały ten okres przeżyłem w Rosji, przy tym nie tylko oglądałem schyłek Gorbaczowa, pucz w Moskwie czy wojnę w Abchazji, ale także przewłóczyłem się trochę po kraju, zamieszkując w różnych jego głubinkach.
Chociaż na ogół unikam żurnalistów, tym razem zgodziłem się od razu. Po pierwsze – ze względu na jej ojca, którego cenię od czasów „Kultury”, po wtóre – sama nieźle zna Rosję, liczyłem zatem, że nie będzie zadawać głupich pytań, i po trzecie – jest Francuzką świetnie mówiącą po rosyjsku, a ja lubię pogadać z nastajaszczim Jewropejcem o Rosji po rusku. Co prawda, nieco mnie deprymowało, że Anne słynie jako wojenny korespondent (Czeczenia, Irak, Afganistan...), mam bowiem określone zdanie na temat niewiast piszących o wojnie (czemu już raz dawałem wyraz w Domu nad Oniego), jednakże pomyślałem, że przecież my tu w Kondzie Biereżnej żadnej wojny nie prowadzimy, więc może tym razem obejdzie się bez strzelaniny.
Anne przywiozła ser Fourme d’Ambert z Owernii i wino Chateau Maucaillou rocznik 1995 z piwnicy swojego męża. Od razu mnie urzekła! Szczupła, sprężysta brunetka (uprawia jogę i jogging, występowała na trapezie), ledwie przestąpiła nasz próg, poczułem, jakby się włączyło dodatkowe źródło prądu. Na dzień dobry rzuciła, że czuje się niezręcznie, bo znając wszystkie moje książki, jechała do nas jak do dobrych znajomych, a my niczego o niej nie wiemy. Dlatego pierwszego wieczoru opowiedziała o sobie. Siedzieliśmy do późna.
Wyrosła w kulcie rosyjskiej kultury. W domu jej rodziców bywali Sołżenicyn i Bułat Okudżawa... Pierwszy raz do Moskwy przyjechała w 1990 roku, mając 21 lat. Słabo wówczas władała rosyjskim i jechała pociągiem, bo chciała poczuć, jak to daleko od Paryża. Może dlatego, czytając niedawno fragmenty Wołoki, gdzie opisałem swój przyjazd do Rosji, miała wrażenie deja vu. Później przyjeżdżała do Moskwy, pracując nad dysertacją o roli rosyjskich mediów na przełomie epoki Gorbaczowa i Jelcyna, którą obroniła w 1994 roku w Instytucie Studiów Politycznych w Paryżu... Studia nad Rosją kontynuowała w Davis Center for Russian Studies na Harvardzie, spędzając sporo czasu na Cape Cod w letnim domu Helene Levin, wdowy po profesorze Henrym Levinie, specjaliście od Joyce’a.
– I znowu deja vu – zaśmiała się – gdy czytam, że decyzję o życiu w Rosji podjąłeś na Cape Cod. To magiczne miejsce, ja również tam pomyślałam, że chcę zamieszkać na stałe w Rosji. Pewnikiem sam cypel, jak palec sterczący z Ameryki Północnej na wschód, pokazał nam kierunek.
Do Rosji przyjechała w sierpniu 1998 roku (schyłek epoki Jelcyna), a we wrześniu 1999 trafiła na Kaukaz. Kilka dni potem wojska federalne rozpoczęły antyterrorystyczną operację i Anne znalazła się w oblężonej Czeczenii – jak w pułapce. Przebrana za Czeczenkę (tę metodę powtórzy później w Iraku i Afganistanie, upodabniając się do autochtonek dzięki specyficznej urodzie...), przeżyła w Czeczenii dziewięć miesięcy jako jedyny europejski korespondent po tej linii frontu, codziennie wysyłając relacje do gazety „Liberation”. W 2000 roku opublikowała głośną książkę Chienne de guerre, w niej opisała życie zwykłych ludzi podczas wojny.