Wszystko to jest obecne w drugim tekście Kaczyńskiego. Jako nieco chaotyczny zbiór diagnoz i obietnic. Nie ma oczywiście wielu postulatów moder-nizacyjnej prawicy: decentralizacji, apolitycznej slużby cywilnej – to nieco inna wizja. Ale warto przypomnieć, że PiS sprzeciwiał się takim szkodliwym posunięciom, jak tak zwane uniezależnienie prokuratury od ministra sprawiedliwości. Po którym prokurator jest wolny głównie od odpowiedzialności przed opinią publiczną. A Rokita też był przeciw tej „reformie". Rozumiał jak bardzo osłabia ona państwo i wydaje obywateli na łup korporacyjnej samowoli.
Jest wreszcie czwarty blok zagadnień, słabo obecny w obu tekstach, a przecież obecny w debacie. Według powszechnego schematu Platforma w sprawach światopoglądowych poszła mniej więcej drogą PiS – petryfikując stan rzeczy względnie korzystny dla zwolenników tradycyjnego społeczeństwa. Niby wszystko się zgadza: PO ma silne skrzydło konserwatywne, a premier lubi – żądając kastracji pedofilów czy delegalizacji dopalaczy – odgrywać czasem rolę rygorysty. A jednak diabeł tkwi w szczegółach.
W poszukiwaniu wartości i IV RP
Kiedy premier wysyła do Trybunału w Strasburgu liberalno-lewicowych sędziów, a minister kultury konstruuje mechanizm wyraźnie preferujący w dotacjach liberalne i lewicowe periodyki, są oni już prekursorami nowej Platformy – wciąż w sprawach światopoglądowych łagodnej, ale centrolewicowej. W przyszłej koalicji z SLD stan taki się pogłębi. PiS, nawet jeśli jego skrzydło tradycjonalne wzbudzi konsternację (wyprawa grupy parlamentarzystów z senatorem Benderem na czele do notorycznego antysemity Kobylańskiego), ma w tych sprawach inne zdanie. Czasem reaguje nazbyt gromko, czasem zbyt późno i cicho, ale opiniom liberalno-lewicowego salonu ulega rzadko. W każdym razie próbuje mówić własnym głosem.
A jest coś jeszcze – w tekście dla „Wyborczej" Kaczyński postawił mocno kwestię reformy programów edukacyjnych dokonywanej na naszych oczach przez Katarzynę Hall. Mówiąc o redukowaniu godzin historii, a nawet przedmiotów ścisłych, prezes PiS dotknął wielu zagadnień równocześnie. Ale spór o szkołę, o to, na ile zaniżamy w niej poprzeczkę, na ile pozostaje ona miejscem kształtowania postaw obywatelskich i patriotycznych, jest również sporem ideowym. PO ma coraz większą skłonność do traktowania edukacji wyłącznie jako problemu ekonomicznego – to charakterystyczne, ale Tusk, rozpisując się o podwyżkach dla nauczycieli, o reformie Hallowej w ogóle nie wspomniał. W tle zaś majaczą inne spory – choćby postawiona mocno przez poprzedni rząd, a zarzucona przez obecny kwestia szkolnej dyscypliny.
Oświecony konserwatysta dostał więc komplet danych i może wybierać. Ma oczywiście w tyle głowy także dodatkowe fakty. Tusk rządzi teraz, jest więc wdzięcznym obiektem rozliczeń. Jednak Kaczyńskiego także możemy rozliczać.
Po pierwsze, rozliczyłbym go z niewierności... własnemu dawnemu programowi. Janina Paradowska zauważyła z niesmakiem, że w obecnej retoryce Kaczyńskiego straszna scentralizowana IV Rzeczpospolita została zastąpiona przez coraz bardziej skomplikowane wywody o polskości. Ja zaś mam wrażenie, że Kaczyński nazbyt często gubi IV RP, nie tylko z powodów czysto marketingowych, jak podczas kampanii prezydenckiej. Że w stosunku do względnie klarownej bezbłędnej agendy z roku 2005, stawiającej na sprawne, skuteczne państwo, obecna stała się rozmazana, przeładowana emocjonalnymi hasłami, no i krystaliczną wrogością wobec obecnego rządu. Może powinien choć trochę wrócić do źródeł?
Po drugie, ktoś, kto zdecydowałby się teraz na akces do tego obozu, musiałby wziąć na swoje barki przynajmniej częściowo jego emocje i fobie – łącznie z etykietkami bardzo niegdyś trzeźwej w ocenach doktor Fedyszak-Radziejowskiej. Z wieloma dziwnymi poglądami, mniemaniami, oczekiwaniami i nadziejami wyrażanymi na co dzień przez Internet, a od święta przez marsze na Krakowskim Przedmieściu. Także z mitem smoleńskim obwieszonym spiskowymi teoriami.
Także ze szczególną polityczną metodą. Pewien mądry polityk prawicy tłumaczył mi kiedyś strategię bojkotu instytucji państwowych przez Kaczyńskiego tym, że to tylko obrona. Sukcesywnie delegitymizowany kampanią mediów i polityków, godząc się na udział w Radzie Bezpieczeństwa czy traktując liderów PO jak normalnych partnerów, szef PiS przegrałby podwójnie. Łajany i wmontowywany w system. Możliwe, ale koszty tej strategii są jednak duże. Polska polityka, debata to dziś na co dzień głównie jeden wielki krzyk. Nie jest to model bliski oświeconemu konserwatyście.
Z kolei Robert Krasowski przedstawia dziś Kaczyńskiego jako zakładnika rozemocjonowanego elektoratu. Ja podkreślam, że jest ciągle mądrzejszy od swoich wyznawców. Niemniej widzę zjawisko tej dziwnej symbiozy, kiedy racjonalny niegdyś do bólu, bliski trzeźwym analizom Dmowskiego czy stańczyków, polityk zanurza się wręcz w cudze emocje i płynie wraz z nimi. Dokąd?
Warto spróbować?
I pozostaje stałe pytanie o stan kadr PiS. Także w stosunkowo dobrej ekipie z lat 2005 – 2007 ministrem rolnictwa musiał być Krzysztof Jurgiel, który podczas negocjacji w Kopenhadze tak się zagalopował, że przedstawił swoim partnerom również instrukcję negocjacyjną, którą dostał od swojego rządu. Musiał być ministrem, bo był oddany. Kaczyński jest zarazem wielkim reformatorem i wielkim konserwatorem własnej odwiecznej polityki. Szuka nowych ludzi i nowych rozwiązań, by szybko się do nich rozczarować i poprzestawać na towarzystwie Miernych Biernych ale Wiernych. Strata polegająca na odpadnięciu (raczej wypchnięciu) PJN polega również na tym, że tacy ludzie jak Kluzik-Rostkowska, Jakubiak czy Kowal mogliby być dobrymi ministrami. Ich odprawienie w następstwie dobrej kampanii wyborczej to pouczająca lekcja dla wszystkich kandydatów na partnerów Kaczyńskiego. W tej liczbie i dla Jana Rokity, który miał od zawsze własne aspiracje przywódcze.
To wszystko prawda, a Rokita ma dziesiątki innych powodów, aby nie wracać – do tej polityki i do polityki w ogóle. Tylko że tak naprawdę nie jest to tekst o nim, w każdym razie nie tylko.
To tekst poświęcony pytaniu, czy można w Polsce uprawiać racjonalną prawicową politykę, cokolwiek to oznacza. Jedni, jak grupa Kazimierza Ujazdowskiego, odpowiadają, że można – i szukają nisz w labiryncie przaśnego, zbiurokratyzowanego PiS. Inni, jak twórcy PJN, próbują samodzielności, co kończy się tasiemcowymi tłumaczeniami z wlasnych wcześniejszych wyborów – w TVN 24 czy „Gazecie Wyborczej". Jeszcze inni, jak Rokita, oglądają al Dżazirę. A czas ucieka. Już nie tylko porywinowe marzenia o sprawiedliwszej Polsce z lat 2003 – 2005, ale myśl o skutecznej samodzielności od zaborczego liberalno-lewicowego salonu (on jeden w Polsce wie, czego chce) rozwiewają się niczym fantom.
Może więc jednak warto zamknąć oczy i raz jeszcze spróbować? Z całą świadomością ryzyka.