Osama bin Laden nie został zastrzelony przez komandosów Navy Seals w Abbottabad. Faktycznie szef al Kaidy przeżył atak, został porwany, a następnie podczas transportu do amerykańskiej bazy wypadł Amerykanom z helikoptera do morza. Jakiś półgłówek zapomniał przypiąć zakapturzonego jeńca pasami do siedzenia, obsunął się biedak i... pluuuusk! Tyle po nim zostało. Stąd potem te idiotyczne, wymyślone naprędce tłumaczenia o pogrzebie szejka bin Ladena na morzu. Na szczęście nagranie z tego wypadku zachowało się, można je obejrzeć na Youtubie (2,5 miliona wejść w chwili, gdy to piszę).
To oczywiście kiepski dowcip, tak naprawdę Osama od lat współpracował z Amerykanami i dalej żyje na ich utrzymaniu, ewentualnie zabili go wcześniej, zamrozili jego ciało i trzymali w pogotowiu, by użyć go w dogodnym politycznie momencie. I teraz właśnie nadszedł taki moment: prezydent Obama miał tylko jedną szansę poprawić swoje notowania przed przyszłorocznymi wyborami i wykorzystał ją w 100 procentach – wyjmując ciało bin Ladena z lodówki. Szkoda tylko, że wypadł do morza...
Niektórym się wydaje, że teorie spiskowe stanowią domenę ludzi upośledzonych psychicznie, takich co to nie potrafią sprostać wymaganiom naszych skomplikowanych czasów i, aby ułatwić sobie życie, ulegają najbardziej fantazyjnym wymysłom oszustów z chorą wyobraźnią i zwykłych idiotów. W końcu w naszych czasach zabobony, zwłaszcza religijne, są wyśmiewane, a ich głosiciele ku uciesze tłumów upokarzani. Jednak to mit, że żyjemy w świecie, w którym rządzi zdrowy rozsądek. Miliony całkiem inteligentnych ludzi wierzą w bzdury w pełnym przekonaniu, że tylko w ten sposób są w stanie zachować niezależność od władzy i autorytetów oraz wykazać się samodzielnością myślenia. Odkrywanie spisków jest dziś również uznaną metodą badawczą stosowaną przez media, oficjalne instytucje i coraz liczniejszych polityków.
Haki jak na dłoni
Obama musiał zrobić coś dla odwrócenia uwagi publicznej, bo lada moment miała wyjść na jaw prawda o jego pochodzeniu. Co prawda, na tydzień przed wyprawą po Osamę Biały Dom upublicznił świadectwo urodzenia prezydenta, ale to nie uciszyło tzw. Birthers, czyli wątpiących w amerykańską narodowość Obamy. Skąd wiadomo, że świadectwo jest prawdziwe? Służby specjalne są w stanie bez trudu wyprodukować każdy dokument. Nigdy się nie dowiemy, czy rzeczywiście urodził się na Hawajach, a nie w Kenii, czy nie wyrzekł się amerykańskiego obywatelstwa podczas pobytu w Indonezji i czy w skrytości ducha nie jest muzułmaninem.
A nawet jeśli jest amerykańskim chrześcijaninem, to przecież nie o to chodzi, tylko o to, że Obama stał się pionkiem w globalnej grze, której celem jest przekształcenie Stanów Zjednoczonych w policyjne państwo socjalistyczne. Metoda kontroli Amerykanów jest znana od lat: elektroniczne kody paskowe na produktach pozwalają bez problemu śledzić naród, zwłaszcza dysydentów. Oczywiście, że Biały Dom, media i szefowie najważniejszych amerykańskich instytucji uważają takie opinie za absurd – w końcu co mają mówić, skoro są częścią spisku? Dodatkowo Obama jest ukrytym gejem (jego dawni kochankowie umierają po kolei w tajemniczych okolicznościach) oraz w zasadzie głupkiem: Donald Trump już po ujawnieniu przez Biały Dom świadectwa urodzenia Obamy podniósł ważki temat słabych stopni przyszłego prezydenta w trakcie studiów. Podobno całą akademicką, a potem polityczną karierę zrobił na fali pozytywnej dyskryminacji.
Amerykańscy „Birthers" w ciągu tygodnia zmienili się w „Deathers" (Obama nie mówi prawdy na temat zabicia Osamy), ale nie wolno nam zapominać, że przecież ciągle działają „Truthers", czyli ruch kwestionujący oficjalną wersję zamachów z 11 września. Najczęściej powtarzana „prawdziwa wersja" głosi, że to sami Amerykanie dokonali zamachu, by mieć powód zaatakować Irak i Afganistan. Ta sama, lekko zmodyfikowana wersja głosi, że zamachu w porozumieniu z Amerykanami dokonał Izrael, a potwierdza to fakt, że wśród ofiar podobno nie było ani jednego Żyda (dostali informację, żeby tego dnia nie przychodzić do pracy). Francuz Thierry Meyssan napisał bestseller, w którym dowodzi, że 11 września nie było zamachu na Pentagon, a zniszczenie budynku to skutek akcji dezinformacyjnej neokonserwatystów i amerykańskiego kompleksu militarno-zbrojeniowego. Książka Meyssana „L'Effroyable Imposture" (Straszne oszustwo) przez siedem tygodni po publikacji w 2002 roku była na czele listy bestsellerów we Francji, tezy autora zdobyły popularność również w innych krajach.
Potomkowie Kartezjusza specjalizują się zresztą w formułowaniu teorii spiskowych, zwłaszcza gdy ich ofiarą pada Francuz, a w tle czają się Ameryka i Amerykanie. Dziś cała Francja żyje spiskiem zawiązanym w celu pozbawienia urzędu i upokorzenia moralnego Davida Straussa-Kahna, szefa MFW i potencjalnego kandydata na prezydenta Francji w nadchodzących wyborach. Autorów spisku może być wielu (obóz prezydenta Sarkozy'ego, który chce utrącić przeciwnika w wyborach, Amerykanie, którzy tradycyjnie chcą upokorzyć Francuza), haki na Straussa-Kahna też widać jak na dłoni („Pieniądze, kobiety i mój judaizm" – tymi słowami ten znany socjalista, rzecznik francuskiej klasy robotniczej i innych wykluczonych, określał swoje wrażliwe punkty, które mogłyby stać się podstawą ataku przeciwników). I wreszcie istnieją materialne podstawy, by sądzić, że szef MFW został perfidnie sprowokowany, by rzucić się nago na pokojówkę z hotelu Sofitel: informacja o aresztowaniu Straussa-Kahna ukazała się na Twitterze, zanim ujawniły ją światowe media. Autorem tweeta miał być Jonathan Pinet, działacz partii Sarkozy'ego UMP, który wcześniej otrzymał sygnał o aresztowaniu polityka od swojego kolegi, który pracował w hotelu. Czyli że wszystko było nagrane, a Strauss-Kahn pada ofiarą spisku. Dokładnie tak uważa dziś 57 proc. Francuzów (sondaż z tego tygodnia dla „Le Nouvel Observateur").