Niemcy na przykład tym razem musieli obejść się smakiem. Może wreszcie doczekamy się jakiejś bazy amerykańskiej, może czegoś się dowiemy o perspektywach wydobycia gazu łupkowego. Tyle rozum.
A co mówi serce? Przy okazji wizyt prezydentów USA w Polsce mogę wyobrazić sobie, jak czuli się ateiści w dniach papieskich wizyt. Tak, macie rację: gdy wizyta drażni, dziesięciokroć bardziej irytuje drogowy paraliż miasta. A polską specjalnością jest medialna psychoza, jaka ogarnia wszystkie stacje telewizyjne. Zaczyna się od napuszonych komunikatów, że agenci Secret Service myszkują już w każdym zakątku Marriotta. Albo że na Okęcie przyleciały transportowce. „Globemaster" z limuzynami Baracka Obamy. Wszystko takim tonem, jakby zaczęła się jakaś świecka wielka nowenna. Kiedyś najbardziej wyrazistym symbolem świątecznych, prezydenckich dni była nadaktywność Tomasza Lisa, który za każdym razem wcześniej szaleje, aby zdobyć wywiad z kolejnym prezydentem USA. Dziś Tomasz Lis poza wszechwładną maszynerią TVN to Lisa pół – więc i jego medialne wygibasy mniej mi działają na nerwy. Innym dziedzictwem III RP jest w takich dniach nadpobudliwość postkomunistów od Aleksandra Kwaśniewskiego po Marka Siwca, którzy przejęci jak proboszczowie przed wizytacją biskupa udzielają na prawo i lewo wywiadów.
Jest jeszcze jeden gatunek aktorów tego spektaklu – to dyplomaci amerykańscy. Jeśli można kogoś rozdrażnić protekcjonalnym lub arbitralnym zachowaniem, panowie z ambasady w Alejach Ujazdowskich wykonają to z perfekcją. Tym razem postanowili podzielić rodziny smoleńskie na lepsze – nadające się do shake-handu Obamy – i gorsze, niegodne tego zaszczytu.