Był jednym z canneńskich ulubieńców. Pokazywał tam wszystkie swoje filmy, a 11 lat temu wywiózł z Lazurowego Wybrzeża Złotą Palmę za „Tańcząc w ciemnościach". W tym roku nie mógł nawet wejść do Grand Theatre Lumiere na galę wręczenia nagród. Dyrekcja festiwalu uznała go za persona non grata.
Lars von Trier pokazał w konkursie swój ostatni obraz. Wstrząsający. Bardzo osobisty i bolesny. Bo „Melancholia" to opowieść o depresji. Główna bohaterka Justine wychodzi za mąż. Ślub ma być jej przepustką do normalnego życia. Ale ona nie potrafi się cieszyć, w oczach ma smutek, przeszywa ją cierpienie. Jest w filmie przejmująca scena, w której Justine, wspierana przez starszą siostrę Claire, próbuje wstać z łóżka.
I nie może. Potem nie jest w stanie wejść do wanny, żeby się wykąpać. Bezwładnie upada na podłogę. Oglądając te obrazy przypominam sobie, jak von Trier opowiadał mi w wywiadzie o własnej depresji:
– Są dni, gdy nie jestem w stanie wyjść z sypialni. Co najwyżej zwlekam się z łóżka do komputera i całymi godzinami gram w gry, w których ktoś biega i zabija innych. Biorę wtedy ogromne dawki prozacu. Zaakceptowałbym każdy środek, który pomógłby mi przełamać się i pokonać depresję.
W „Melancholii" usiłuje uwznioślić swoją chorobę. Gdy do Ziemi zbliża się obca planeta o nazwie Melancholia i wiadomo, że nastąpi koniec świata, tylko Justine nie boi się apokalipsy. Bo śmierć niesie jej ukojenie.
Pupil w niełasce
Ten film zebrał w Cannes świetne recenzje, był jednym z faworytów w wyścigu do Złotej Palmy. Ale jego szanse na nagrodę pogrzebał sam Trier. Podczas konferencji prasowej, odpowiadając na pytanie o niemieckie korzenie, pogubił się. – Przez pół życia myślałem, że jestem Żydem, i byłem z tego powodu szczęśliwy – mówił. – Przynajmniej dopóki nie spotkałem Susanne Bier. Ale potem dowiedziałem się, że jestem nazistą. Moja rodzina pochodziła z Niemiec, nazywała się Hartmann. I to też mi sprawiło przyjemność. Rozumiem Hitlera. Nie, nie popieram wszystkiego, co zrobił, II wojny światowej na przykład. Ale rozumiem go, zwłaszcza jak siedział pod koniec życia w bunkrze. To nie znaczy, że jestem antysemitą. Lubię Żydów, nawet Susanne Bier...