Wolność słowa to początek drogi

Mokhtar Trifi, przewodniczący tunezyjskiej ligi obrony praw człowieka, kiedy niedawno spotkaliśmy się na obiedzie, opowiedział mi, co się wydarzyło po naszym poprzednim spotkaniu w lutym 2007 roku

Publikacja: 02.07.2011 01:01

Red

Napisałam wtedy artykuł, w którym zacytowałam go, pytającego, dlaczego Amerykanie nie promują demokracji w Tunezji.

– Nawet nie masz pojęcia, jakie miałem przez to kłopoty – mówił, śmiejąc się. W ówczesnym niedemokratycznym parlamencie został potępiony za „wzywanie w amerykańskiej prasie do amerykańskiej inwazji na Tunezję". Zapewniałam go, że nic takiego nie napisałam. Machnął ręką. – Daj spokój, oskarżali mnie o jeszcze gorsze rzeczy. A teraz to nie ma znaczenia. Pisz sobie o mnie, co chcesz.

Jego dobry nastrój to znak czasów w Afryce Północnej. W Tunisie tak jak w Kairze każdy może pisać i mówić, co zechce. Nieznajomi podczas publicznych spotkań odkrywają, ile ich łączy. Zarówno w Tunezji, jak i w Egipcie działa po kilkanaście partii politycznych. Urządzają wiece, niemal każdego dnia tworzą koalicje i dokonują rozłamów.

To głęboka zmiana, ale też jedyna. Oto co uderza w porewolucyjnej Tunezji: prawie wszystko jest, jak było. Tymczasowy rząd mający odgrywać swoją rolę aż do momentu, gdy da się urządzić wybory, składa się z wiekowych działaczy czynnych od parudziesięciu lat. Policja jest mniej wszechobecna, ale wciąż się kręci. Chociaż były prezydent Ben Ali ukrył się w Arabii Saudyjskiej, większość jego biurokratów i aparatczyków zachowała posady. Gospodarki nikt nawet nie tknął.

Tak samo jest w Egipcie. W Kairze po raz pierwszy od kilkudziesięciu lat ludzie mogą swobodnie rozmawiać i się kłócić. Ale krajem rządzi wciąż ekipa wojskowych. Wieloma resortami kierują ci sami urzędnicy co za poprzedniego reżimu. Jeden z ekspertów think tanku Freedom House powiedział mi, że wedle ich rozeznania większość egipskich instytucji nie jest bardziej demokratyczna i otwarta niż pół roku temu. Podczas innego obiadu zapytałam cztery Egipcjanki, czy ich zdaniem służba bezpieczeństwa zachowuje się lepiej. Jedna przytaknęła, druga zaprzeczyła, dwie inne wzruszyły ramionami – trudno im było powiedzieć.

Podobnie jak Trifi moi egipscy rozmówcy czuli euforię w związku z tym, co udało się osiągnąć. Ale na jak długo wystarczy ludziom wolność słowa i zgromadzeń? W którym momencie zapragną mieć więcej? Owszem, za wprowadzaniem przemian powoli przemawia pewien argument: klasa polityczna w Egipcie i Tunezji dała się zaskoczyć przez rewolucje tak jak wszyscy. Trzeba jeszcze przeprowadzić debaty nad konstytucją, ustrojem prawnym, gospodarką, a to musi potrwać. Nie ma ordynacji wyborczej. W żadnym z obu krajów nie ma rządu z pełną legitymizacją, więc nikt nie ma jasnego mandatu do reformowania.

Im dłużej jednak potrwa nadejście realnych zmian i nowych przywódców, tym większe prawdopodobieństwo rozczarowania, a nawet kontrrewolucji. Nikt nie przyłącza się do ulicznego powstania, aby potem wszystko zostało po staremu. We wtorek na kairskim placu Tahrir starło się z policją 2 tysiące demonstrantów żądających radykalnych zmian.

Są sprawy, którymi mogą się zająć władze tymczasowe. Być może pora zlikwidować marnotrawny system subsydiów w Egipcie i zastąpić go wsparciem dla najbiedniejszych na wzór Brazylii. To także czas na rozpoczęcie systematycznej debaty na temat korupcji i przeszłości. Ben Ali i jego rodzina wciąż są na ustach ulicy i w mediach, ale w miarę upływu czasu będzie coraz trudniej oddać sprawiedliwość pokrzywdzonym przez reżim.

Z tych wszystkich powodów Egipt i Tunezja powinny dążyć do jak najszybszych wyborów, chociaż wiele prodemokratycznych sił wolałoby je odłożyć. Pragną one dać więcej czasu na okrzepnięcie młodym partiom, na staranne przygotowanie ordynacji. Ale niedoskonały parlament jest lepszy niż żaden. W Polsce pierwszy postkomunistyczny Sejm w 1989 r. tylko częściowo pochodził z wolnego wyboru. Zasiadali w nim członkowie dawnego reżimu. Także rząd, który Sejm ten wyłonił, był kompromisowy i obejmował ludzi poprzedniej władzy. Ale miał inne oblicze, inaczej działał i sprawiał radykalnie inne wrażenie, co szybko nadało mu prawomocność. Dyskusje, spory, rozmowy – Egipcjanie i Tunezyjczycy, skoro raz zdobyli do nich prawo, tak łatwo ich nie odpuszczą. Ale muszą one dokądś doprowadzić, i to rychło, albo wielu zacznie podawać w wątpliwość obrany kierunek.

(C) WPNI Slate 2011, distr by NYT Synd.

Napisałam wtedy artykuł, w którym zacytowałam go, pytającego, dlaczego Amerykanie nie promują demokracji w Tunezji.

– Nawet nie masz pojęcia, jakie miałem przez to kłopoty – mówił, śmiejąc się. W ówczesnym niedemokratycznym parlamencie został potępiony za „wzywanie w amerykańskiej prasie do amerykańskiej inwazji na Tunezję". Zapewniałam go, że nic takiego nie napisałam. Machnął ręką. – Daj spokój, oskarżali mnie o jeszcze gorsze rzeczy. A teraz to nie ma znaczenia. Pisz sobie o mnie, co chcesz.

Jego dobry nastrój to znak czasów w Afryce Północnej. W Tunisie tak jak w Kairze każdy może pisać i mówić, co zechce. Nieznajomi podczas publicznych spotkań odkrywają, ile ich łączy. Zarówno w Tunezji, jak i w Egipcie działa po kilkanaście partii politycznych. Urządzają wiece, niemal każdego dnia tworzą koalicje i dokonują rozłamów.

Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał