Nie chcę naprawiać świata" mówi Jack Reacher, „po prostu nie lubię ludzi, którzy go psują". Ten wędrowny samotnik mierzy niemal dwa metry wzrostu, potrafi robić krzywdę na niezliczone sposoby, jest byłym żołnierzem i bohaterem wojennym wyrzuconym z wojska za „brak dyscypliny". Aktualnie ima się różnych zajęć, które zwykle polegają na tym, że pakuje się w grube kłopoty. W odróżnieniu od związanego na dobre i złe z Los Angeles Philipa Marlowe'a czy zakochanego w Miami Travisa McGee pan Reacher jest wolnym elektronem – nie ma stałego miejsca zamieszkania ani rodzinnych zobowiązań. Gdy trzeba zmienić koszulę – kupuje świeżą. Kiedy braknie nowej broni – wyrychtuje stuletniego colta tak, by działał lepiej od nowomodnych automatów. Jego kredo brzmi: jeśli jakiś autobus opuszcza miasto dziś wieczorem, to warto do niego wsiąść.
Styl pisarski Lee Childa jest taki jak jego bohater – prosty i efektywny. Przypomina nieco elegancki minimalizm Roberta B. Parkera (ten z serii powieści, których bohaterem jest Jesse Stone) oraz książki Iana Fleminga, literackiego ojca Jamesa Bonda. Jack Reacher jest zresztą takim dalekim kuzynem agenta 007 – twardy, daleki od sentymentów, bezlitosny i zabójczo skuteczny. Tyle tylko, że licencję na zabijanie w imię słusznej sprawy nadał sobie sam.
„61 godzin" to już 14. książka o Jacku Reacherze. Zdecydowanie jedna z lepszych w cyklu, zwarta, dobrze wymyślona, coś jak skrzyżowanie „Fargo" z niektórymi pomysłami Toma Clancy'ego i powieściami detektywistycznymi o prowincjonalnej Ameryce. Reacher trafia do zagubionego w śniegach Dakoty Południowej miasteczka Bolton, gdzie lokalna policja próbuje jednocześnie strzec cennego świadka, pilnować olbrzymiego więzienia, rozprawić się z gangiem motocyklistów, a na wszystko nakłada się jeszcze międzynarodowa intryga narkotykowa oraz zagadka z czasów dwóch wojen – ostatniej światowej oraz zimnej wojny.
Najlepsze zaś jest to, że mimo bogactwa wątków i pomysłów nic nie robi tu wrażenia wymyślonego na siłę i przekombinowanego. W rękach mniej utalentowanego pisarza nie byłoby to już tak oczywiste.
Lee Child „61 godzin", Wydawnictwo Albatros 2011