Romantyzm niemieckich koronowanych głów

XIX wiek przyniósł Niemcom dwóch romantyków na tronie: Fryderyka Wilhelma IV i Ludwika II Bawarskiego. Czy jest za co ich dziś cenić?

Publikacja: 03.09.2011 01:01

Plakat wystawy „Zmierzch bogów. Król Ludwik II”.

Plakat wystawy „Zmierzch bogów. Król Ludwik II”.

Foto: AFP

Był to fenomen tym dziwniejszy, że dotyczył władców Prus i Bawarii – krajów stabilnych i będących w tamtych latach na drodze do gwałtownej modernizacji. W tym roku przypadają okrągłe rocznice śmierci obu władców i obu uczczono wystawami o świecie ich wyobrażeń i symboli. Król Prus Fryderyk Wilhelm IV (1795 – 1861) zmarł 150 lat temu, a nieporównanie bardziej znany Ludwik II Wittelsbach (1845 – 1886) zginął w niewyjaśnionych okolicznościach okrągłe 125 lat temu.

Dla milionów Japończyków czy Chińczyków bawarskie zamki Ludwika to ikona Niemiec. Tak barwną postacią jak „Märchenköenig", czyli baśniowy król, nie może pochwalić się żaden inny region Niemiec. Był na tyle daleko od polityki, by nie kojarzyć się z niczym niedobrym, a jednocześnie miał odpowiednio dużo władzy, by realizować swoje wizje. Najsłynniejsza z budowli władcy – zamek Neuschwanstein – stała się wzorem dla zamku w Disneylandzie. Uwiecznił ją na swoich serigrafiach sam Andy Warhol. Króla Ludwika w swoich kolażach przedstawił Salvador Dali. Paul Verlaine i japoński poeta Mori Ogai poświęcili mu swoje wiersze. Klaus Mann napisał o nim nowelę, a Luchino Visconti uwiecznił go w swoim filmowym eposie. Bez wątpienia Ludwik jest obok papieża Benedykta XVI najsłynniejszym Bawarczykiem na świecie.

Nic więc dziwnego, że kraj wolnych Bawarów ma powody, by uczcić 125. rocznicę śmierci swego najsłynniejszego króla. Ekspozycji nadano status Landesaustellung, czyli wystawy, którą finansuje i której patronuje cały land. Na miejsce wystawy wybrano Neue Palais, czyli królewski pałac – kopię Wersalu na wyspie Herrenchiemsee. Autorzy wystawy postanowili odejść od wdrukowanego w masową wyobraźnię wizerunku króla z filmu Viscontiego – ekscentryka i posępnego homoseksualisty.

Król Ludwik superstar

Plakat wystawy o bajkowym królu Bawarii nawiązuje do znanego plakatu wyborczego Baracka Obamy „Hope" autorstwa Sheparda Faireya. To o tyle trafne, że gdy w 1863 roku 18-letni Ludwik obejmował tron, wiązano z jego rządami ogromne nadzieje. Ale plakat wystawy podkreśla też fakt, że rządy młodego władcy przypadły na przełom epok. Z jednej strony, romantyczna fala, jaka wzbudziła niemieckie poczucie narodowe, ale z drugiej, rewolucja industrialna, która zamieniła Bawarię w jedną z najszybciej rozwijających się przemysłowo części Niemiec.

Wystawa skupia się na najbardziej efektownym rysie rządów Ludwika. Możemy obejrzeć szkice projektów jego fantastycznych zamków, kartony do fresków, jakimi malarze ozdabiali wnętrza pałaców. Na wystawie przedstawiono niezrealizowane projekty, takie jak specjalna kolejka linowa w kształcie Feniksa, połączona z balonem oraz plan chińskiego pałacu w bawarskich górach. Jedna z sal wystawy to coś w rodzaju miniopery, gdzie obejrzeć i posłuchać można najważniejsze opery Ryszarda Wagnera – jego protektorem i fundatorem był bawarski król. Osobna sala poświęcona jest fascynacji, jaką Ludwik żywił  wobec króla Słońce – Ludwika XIV – oraz wobec straconej w rewolucji Marii Antoniny.

Ale w tej epoce średniowieczny czy rokokowy kostium w zadziwiający sposób łączył się z nowoczesnością. Oto oglądamy kapiące od złota sanie Ludwika, w których odbywał on górskie nocne przejażdżki. Jak informują autorzy wystawy, te rokokowe sanie na długo przed wynalezieniem samochodu były pierwszym pojazdem na drogach Bawarii wyposażonym w oświetlenie elektryczne, zasilane bateriami z firmy Robert Bosch. W innej części wystawy obejrzeć można eksponat operowy – Puchar św. Graala, jaki służył w przedstawieniu opery Wagnera „Parsifal". Na widzach ogromne wrażenie robiła jasność, jaka w kluczowej scenie przedstawienia zaczynała bić z pucharu z krwią Ukrzyżowanego. W pucharze zamontowana była bateria. W odpowiednim momencie aktor włączał żarówkę zasilaną  jedną z pierwszych wynalezionych wówczas baterii elektrycznych. Na innych szkicach widać, jak do przetransportowania ogromnego kamiennego bloku potrzebnego do budowy Kalwarii w Oberammgau na rozkaz króla zbudowano specjalną kolejkę. Zamek Neuschwanstein od samego początku wyposażony został w instalację elektryczną, choć sam władca uwielbiał światło księżyca. Dla nielubiącego obecności lokajów przy posiłkach Ludwika skonstruowano specjalny mechanizm, który umożliwiał wyciągnięcie łańcuchami ze specjalnego szybu stołu zastawionego już do konsumpcji. Gigantyczną konstrukcję można obejrzeć na wystawie.

Autorzy wystawy nie uciekają od odpowiedzi na pytanie, w jakich to okolicznościach Ludwika pchnięto w krainę fantazji.

Anty-Prusak, katolik, ofiara Bismarcka

Ten swoisty eskapizm był efektem klęski Bawarii w 1866 roku, gdy król Ludwik poparł Austrię w wojnie z Prusami. Kiedy Bismarck zmusił Wiedeń do uległości, Bawaria stanęła wobec dominacji Prus. W wojnie 1870 roku uczestniczyła już u boku Berlina, a po zwycięskiej wojnie Wilhelma I Bawaria zgodziła się na wejście do zjednoczonego cesarstwa niemieckiego. Ludwik nie cierpiał pruskiego militaryzmu i brutalności polityki Bismarcka, lecz na czele bawarskich elit stali liberałowie popierający unifikację Niemiec jako szansę na rozwój gospodarczy. Ale bawarscy patrioci byli zrozpaczeni. Były premier bawarski Ludwig von der Pfrodle tak pisał w swoim dzienniku 28 stycznia 1871 roku: „przed 78 laty Francuzi zamordowali swojego króla. Dziś deputowani bawarscy oddali swego władcę i swój kraj pod pruską władzę. Finis Bavariae". Gdy 16 lipca 1871 roku w Monachium odbywa się wielka parada zwycięstwa pod wodzą pruskiego Kronprinza Fryderyka,  Ludwik nie zjawia się na okolicznościowym bankiecie, co wywołuje oburzenie Berlina. Bismarck, który się obawia, że wokół Ludwika gromadzić się będą obrońcy podmiotowości Bawarii, szybko dowiaduje się o skłonności króla do uciekania w świat fantazji.

Pruski kanclerz postanawia pchnąć króla w kierunku mitów i po cichu zaczyna zasilać kasę Ludwika ze swojego tajnego funduszu, byleby tylko trzymał się z daleka od polityki, w której dominują propruscy liberałowie. Gdy więc Ludwik realizował swoje dość drogie projekty – powstawał wielki przemysł bawarski, rozbudowywano koleje, ale i wprowadzano antykatolickie przepisy Kulturkampfu. Król zainteresowany tylko swoimi fantazjami nie był oparciem dla spychanego do narożnika bawarskiego Kościoła.

Ale sam Ludwik był osobą głęboko religijną. Specjalnie dla niego jako jedynego widza wykonano widowisko pasyjne w Oberammgau. Władca był tak urzeczony widowiskiem, że w podzięce w 1875 roku ufundował dla tej miejscowości wspomniany już wcześniej wielki zespół figur Kalwarii. Od 1878 roku do 1883 co roku w dzień urodzin matki pielgrzymował do tej bawarskiej miejscowości, aby długo modlić się w nocy przed wielkim kamiennym wyobrażeniem Chrystusa. Król żywił też specjalny kult wobec postaci swojego patrona św. Ludwika, średniowiecznego władcy, który zmarł w trakcie z jednej z krucjat.

Oprowadzający po wystawie przewodnik polemizuje z wizerunkiem króla jako homoseksualisty, który narzucił Visconti. W dziennikach króla owszem są uwagi, że bardzo ciężko jest żyć ze złymi skłonnościami, ale nie ma dowodów, że dotyczą one sfery seksualnej. W  prasie pojawiały się plotki o „zostawianiu na noc" wybranych gwardzistów królewskich, ale były one efektem działania medialnych agentów Bismarcka, który z czasem uznał, że Ludwika trzeba odsunąć od tronu, bo zbyt wiele kosztuje, a rozwiała się już groźba bawarskiej frondy przeciw wszechwładzy Prus. Jaką rolę w odsunięciu króla od władzy odegrał Berlin – to do dziś pole sporów historyków. Podobnie do tej pory niewyjaśniona jest śmierć króla, który utonął wraz ze swoim lekarzem w czasie przejażdżki po jeziorze w 1886 roku.

Ale tajemnicza śmierć władcy, o co obwiniano Berlin, była początkiem mitu Ludwika, który trwa do dziś. Po śmierci ekscentrycznego władcy obciążona długami rodzina Wittelsbachów zamieniła jego zamki w publiczne płatne ekspozycje. Co dziś brzmi osobliwie – jednym z powodów otwarcia zamków dla publiczności było przekonanie, że gdy Bawarczycy obejrzą je, uznają, że władca naprawdę był szalony. Rodzina Ludwika traktowała je wyłącznie jako kuriozum pozbawione jakiejkolwiek wartości artystycznej. Dopiero pierwsza powojenna wystawa o Ludwiku z 1968 roku przyniosła uznanie dla architektonicznych walorów budowli Ludwika. W epoce dzieci kwiatów „szalony król" jawił się całkiem nowocześnie. Już wtedy liczba turystów zwiedzającyh zamki Ludwika przekraczała pół miliona rocznie. Zamki, które w 1923 roku stały się własnością państwa bawarskiego, dziś jako atrakcje turystyczne przynoszą ogromne zyski. To kolejny paradoks, gdy pamiętamy, że jedną z przyczyn odsunięcia Ludwika od tronu był zarzut, że budowane przez niego zamki kosztują krocie, a nie ma z nich żadnego pożytku. Dziś po latach pałace przynoszą ogromne zyski.

Romantyk znielubiany

Gdy jedzie się z miasteczka Hechingen w kierunku zamku Hohenzollern w Szwabii, już z daleka zarys murów przypomina bajkowe wyobrażenie o średniowiecznych twierdzach najeżonych wieżyczkami i basztami. Coś jak sen cukiernika mediewisty. Ale Burg Hohenzollern zbudowano między 1846 a 1867 rokiem, choć na fundamentach i resztkach twierdzy sprzed 950 lat. Dziś to nowogotyckie cacko jest nadal własnością Hohenzollernów. Protestancka linia pruska posiada dwie trzecie własności zamku, a katolicka linia Hohenzollern Sigmaringen ma prawo do reszty. Zarówno lider Prusaków Prinz Georg Friedrich jak i sigmariński Fűrst Karl Friedrich ukończyli studia biznesowe i zamienili zamek w maszynkę do robienia pieniędzy. Ten pierwszy

– Georg Friedrich – jest gwiazdą niemieckich magazynów high society z racji niedawnego ślubu z księżniczką Sopie von Isenburg. Krótko mówiąc, Hohenzolleronowie robią ze swojego rodu niezły brand popkulturowy. Efekty widać.Do siedziby rodu przybywa rocznie 300 tys. turystów, którzy przemierzają sale pełne zbroi, tarcz herbowych i neogotyckich fresków ukazujących dzieje rodu.

Prawie dwa wieki temu, w 1819 roku na zamkowe wzgórze trafił w czasie wycieczek po Szwabii następca tronu Prus ks. Fryderyk Wilhelm, późniejszy wuj Ludwika Bawarskiego. Ale to Fryderyk Wilhelm pierwszy zaczął popierać idee budowy nowych zamków na ruinach starych,  na zasadzie neośredniowiecznej fantazji. Zadanie zbudowania nowego zamku otrzymał Friedrich Stűler, wzięty architekt ówczesnej doby. Sam król, który w 1840 roku wstąpił na tron jako Fryderyk Wilhelm IV, nie dożył końca budowy.

Teraz właśnie w tym bajkowym zamku uczczono wystawą 150-lecie jego śmierci. To nie przypadek, że tylko Hohenzollernowie pamiętali o tej rocznicy. W niemieckiej historiografii ów władca Prus z lat 1840 – 1857,  jest oceniany negatywnie, jako reakcjonista, który odrzucił koronę zjednoczonych Niemiec, jaką ofiarował mu w 1848 roku parlament epoki wiosny ludów we Frankfurcie nad Menem. My, Polacy mamy prawo pamiętać mu zdławienie rewolucji w Wielkopolsce w tym samym czasie, choć swe rządy zaczynał od paru gestów wobec Polaków.

Dzisiejsi biznesowi Hohenzollernowie uciekają od politycznych kontekstów. Postanowili ukazać Fryderyka Wilhelma IV jako patrona sztuki i jedynego chyba głęboko wierzącego chrześcijanina w panteonie pruskich władców. I z tego punktu widzenia Fryc gaduła, jak żartobliwie nazywali go poddani z racji skłonności do długich przemówień, jawi się jako postać równie ciekawa co Ludwik Bawarski.

Rycerz z Berlina

Już jego matka królowa Luiza, zmarła w 1810 roku, była romantyczną bohaterką jako patronka oporu Prus wobec Napoleona. Młody Fryderyk wychował się na gotyckich powieściach Friedricha de la Motte Fouque. Potem jego edukacją zajął się wybitny architekt Karl Schinkel, który na równi fascynował się gotykiem jak i antykiem. To on zachęcił młodego następcę tronu do dwóch wypraw pod włoskie niebo. Było to o tyle coś nowatorskiego, że wyznający kalwinizm pruscy Hohenzollernowie tradycyjnie wykazywali antyrzymskie i antypapieskie zacietrzewienie. Młody władca poznał i pokochał papieski Rzym. Ponadto uznał, że wobec narastającego nurtu rewolucyjnego epoki chrześcijanie powinni przezwyciężyć wzajemne uprzedzenia. Brak resentymentów wobec katolicyzmu udowodnił czynem. Ku konsternacji ojca, Fryderyka Wilhelma III, nudnego służbisty na tronie, pojął za żonę katoliczkę Elżbietę Bawarską, pozostawiając jej swobodę decyzji o przejściu na protestantyzm, co zresztą po pewnym czasie uczyniła. W 1840 roku po objęciu tronu nowy władca wykonał gesty wobec Kościoła katolickiego. Przywrócił na stanowisko biskupa kolonii Clemensa Augusta von Droste-Vischeringa, którego trzy lata wcześniej pod naciskiem władz pruskich usunięto z urzędu. Podjął też działania na rzecz osłabienia absurdalnie rygorystycznej kontroli pruskich władz nad Kościołem katolickim.

Najwięcej jednak emocji wywołało objęcie przez nowego króla patronatu nad odbudową katedry kolońskiej według odnalezionych średniowiecznych projektów. Fryderyk Wilhelm IV widział w budowie dwóch gigantycznych wież katedry kolońskiej realizację średniowiecznych ideałów bliskości Boga, ale protestanci oburzali się na patronat protestanckiego władcy nad budową katolickiej świątyni. Jeszcze więcej emocji wywołało przyjęcie przez króla patronatu nad wystawieniem relikwii świętej szaty Chrystusa przez biskupa Trewiru.

Christopher Clark, historyk Prus, pisał, że Fryderyk Wilhelm był ostatnim monarchą pruskim, a może i ostatnim monarchą europejskim, który uważał religię za kluczową dla pojmowania swojego panowania. Nieprzypadkowo to właśnie Fryderyk Wilhelm IV zbudował na terenie zespołu pałacowego Sanssouci w Poczdamie pierwszy kościół w postaci protestanckiej świątyni Friedenskirche, wzorowanej na wczesnochrześcijańskich bazylikach. Twórca Sanssouci Fryderyk Wielki jako ateista i wolnomularz nie widział takiej potrzeby.

W czasie swoich 17-letnich rządów Fryderyk Wilhelm zbudował 300 protestanckich kościołów i odrestaurował średniowieczne katedry w Halberstadt, Naumburgu, Akwizgranie, Magdeburgu oraz bazylikę w Trewirze.

W 1843 roku utworzył w Prusach państwowy urząd konserwatora zabytków. Osobiście zaangażował się w odbudowę malborskiego zamku, choć w Krzyżakach widział bardziej element średniowiecznej legendy, inaczej niż później cesarz Wilhelm II, który postrzegał Malbork jako „twierdzę niemczyzny na Wschodzie".

Gotycki sztafaż nie był jednak wyłącznie strojem i zabawką. Dramat Fryderyka Wilhelma IV polegał na tym, że w epoce liberalnych rewolucji marzył o wskrzeszeniu średniowiecznej koncepcji społeczeństwa stanowego i państwa, w którym poszczególne warstwy poddanych podlegałyby jedynie opiece ze strony władcy z bożej łaski. Właśnie z tego powodu Fryderyk tak zdecydowanie odrzucił propozycje korony zjednoczonych Niemiec, którą ofiarowywali mu niemieccy demokraci w 1848 roku. Król nazwał taką koronę jako „obręcz z błota i gliny cuchnącą ścierwistą wonią rewolucji". Tych obraźliwych słów niemieccy demokraci nigdy mu nie zapomnieli. Ale ten sam Fryderyk Wilhelm po pierwszym spotkaniu z Bismarckiem, jeszcze w 1848 roku, zapisał w swoim dzienniku przenikliwą opinię: „czerwony reakcjonista, pachnie krwią. Do wykorzystania jedynie w wypadku, gdy bez ograniczenia rządzić będą bagnety".

Autorzy wystawy, nieśmiało rehabilitując Fryderyka Wilhelma IV jako króla romantyka i patrona budowy gotyckich zamków, dalekim łukiem omijali kontrowersje polityczne, jakie wzbudzał i wzbudza ten władca. A szkoda, bo można by przytoczyć, z jaką zjadliwą i nienawistną krytyką ówcześni postępowcy przyjęli jego nieśmiałe gesty tolerancji wobec katolicyzmu. W tamtym czasie Heinrich Heine w swojej „Baśni zimowej" zżymał się na ideę odbudowy katedry kolońskiej. Nazwał ją bastylią ducha i wieszczył, że nigdy nie zostanie odbudowana, za to za jakiś czas znów może zamienić się w stajnie, jak  w czasie jakobińskiej okupacji Kolonii. Karl Marks w „18 Brumaire Ludwika Napoleona" ciskał gromy na króla Prus, uznając patronowanie przez niego odbudowie katedry jako triumf despotyzmu. Stopień antykatolickiego zacietrzewienia był wówczas taki, że kiedy w 1845 roku Wagner wystawiał operę „Tannhauser", której bohaterką była m.in. św. Elżbieta, musiał się gęsto tłumaczyć, że nowa opera nie jest żadną rojalistyczną ani prokatolicką propagandą. Dziś o tamtej antykatolickiej histerii nikt już nie chce pamiętać.

Od Parsifala do popkultury

Paul Johnson, wyśmiewając niegdyś marksistowskie analizy kolonializmu, dowodził: To było i wynikało z jakiejś potrzeby duchowej ówczesnych państw Zachodu. Kolonializm bardziej wynikał z europejskiej ciekawości świata i chęci poznania niż z jakichś diabolicznych analiz zysków. Owszem, przyniósł niektórym fortuny, ale też wielu zmarnowało w koloniach swoje życie.

Coś podobnego możemy powiedzieć o fenomenie zauroczenia średniowieczem, który naznaczył XIX-wieczne Niemcy. Można z tej mody wyciągać pragenezę nazizmu, ale i można uznać ją za hołd wobec chrześcijaństwa. W tej modzie na gotyk były najprzeróżniejsze nurty. Ona właśnie uratowała od rozpadu takie zabytki jak Malbork, pozostawiła po sobie bajkowe zamczyska, które dziś zachwycają turystów, ale i zaznaczyła się ostrym przebiegiem konfliktu pruskich władców z bojownikami Wiosny Ludów, co np. w Badenii oznaczało rozstrzeliwanie powstańców przez Kronprinza Wilhelma.

Fryderyk Wilhelm jest dziś raczej zapomniany lub otoczony złą sławą z powodu swego reakcjonizmu. Dla odmiany Ludwik Bawarski został bohaterem współczesnej popkultury. Obaj mieli rywala w postaci młodej prężnej burżuazji, która symbolizowała władzę pieniądza. Budowane w tych czasach fantazyjne zamki miały udowodnić nuworyszom, że za starymi rodami stoją wieki sławy i chwały. Ale ta budowa nowych i odbudowa starych fortec była o tyle łatwiejsza, że rozwijała się już nowoczesna technika. Czy ta zabawa w gotycki kostium zasługuje dzisiaj na uwagę?

Zarówno Fryderyk Wilhelm IV, jak i Ludwik II wykreowali światy wyobrażeń, jakie przyciągają do dziś szerokie rzesze turystów. Zamek Neuschwanstein odwiedza rocznie blisko 1,3 mln turystów. Burg Hohenzollern przyciąga „tylko" 300 tys. gości rocznie, ale i tak należy do pięciu najtłumniej odwiedzanych zamków w Niemczech. Bajkowy styl doskonale wpisuje się w dzisiejszą popkulturę. Obaj władcy byliby zaskoczeni, że akurat z powodu swoich zamków są dzisiaj najlepiej pamiętani. I jeszcze jedno: obaj zostali odsunięci od władzy pod zarzutem szaleństwa. Ale czy nieporównanie bardziej szaleni nie byli od nich tacy racjonaliści jak z jednej strony Otto von Bismarck czy z drugiej Karol Marks? ?

„Romantyzm i rewolucja – Król Fryderyk Wilhelm IV" – ekspozycja na zamku Hohenzollern koło Hechingen potrwa do 11 września 2011 r. Szczegóły na www.burg-hohenzollern.de. Wystawa „Zmierzch bogów – Król Ludwig II" w nowym pałacu na wyspie Herrenchiemsee w Bawarii trwać będzie do 16 października 2011 r.

Był to fenomen tym dziwniejszy, że dotyczył władców Prus i Bawarii – krajów stabilnych i będących w tamtych latach na drodze do gwałtownej modernizacji. W tym roku przypadają okrągłe rocznice śmierci obu władców i obu uczczono wystawami o świecie ich wyobrażeń i symboli. Król Prus Fryderyk Wilhelm IV (1795 – 1861) zmarł 150 lat temu, a nieporównanie bardziej znany Ludwik II Wittelsbach (1845 – 1886) zginął w niewyjaśnionych okolicznościach okrągłe 125 lat temu.

Dla milionów Japończyków czy Chińczyków bawarskie zamki Ludwika to ikona Niemiec. Tak barwną postacią jak „Märchenköenig", czyli baśniowy król, nie może pochwalić się żaden inny region Niemiec. Był na tyle daleko od polityki, by nie kojarzyć się z niczym niedobrym, a jednocześnie miał odpowiednio dużo władzy, by realizować swoje wizje. Najsłynniejsza z budowli władcy – zamek Neuschwanstein – stała się wzorem dla zamku w Disneylandzie. Uwiecznił ją na swoich serigrafiach sam Andy Warhol. Króla Ludwika w swoich kolażach przedstawił Salvador Dali. Paul Verlaine i japoński poeta Mori Ogai poświęcili mu swoje wiersze. Klaus Mann napisał o nim nowelę, a Luchino Visconti uwiecznił go w swoim filmowym eposie. Bez wątpienia Ludwik jest obok papieża Benedykta XVI najsłynniejszym Bawarczykiem na świecie.

Nic więc dziwnego, że kraj wolnych Bawarów ma powody, by uczcić 125. rocznicę śmierci swego najsłynniejszego króla. Ekspozycji nadano status Landesaustellung, czyli wystawy, którą finansuje i której patronuje cały land. Na miejsce wystawy wybrano Neue Palais, czyli królewski pałac – kopię Wersalu na wyspie Herrenchiemsee. Autorzy wystawy postanowili odejść od wdrukowanego w masową wyobraźnię wizerunku króla z filmu Viscontiego – ekscentryka i posępnego homoseksualisty.

Pozostało jeszcze 90% artykułu
Plus Minus
Mateusz Dobrowolski: „AI pomogła mi stworzyć dokumentację rozwoju”
Plus Minus
Telefon zaufania, słucham…
Plus Minus
„Trucizna”: Dorzucić coś do kociołka
Plus Minus
"Żelazny sen" - nowe wydanie skandalizującej książki Normana Spinrada
Materiał Promocyjny
Zrównoważony rozwój: biznes między regulacjami i realiami
Plus Minus
„Wąwóz”: Romans na dwóch wieżach
Materiał Promocyjny
Zrozumieć elektromobilność, czyli nie „czy” tylko „jak”