Musnęły je tylko delikatnie, by szorstkim ruchem wcisnąć się między nogi, zeszły po udach i łydkach aż do kostek. Śledziłem przymkniętymi oczami jego wprawne ruchy. – A dlaczego buty nie zdjęte? – warknął wyraźnie rozczarowany. Nie, to nie jest fragment kolejnego przeboju polskiej literatury gejowskiej, tylko scena z Lotniska im. Fryderyka Chopina. Z moim, niestety, udziałem. – Nie wiedziałem, że buty trzeba zdejmować, ostatnio można było w butach jak bramka nie zabrzęczy – mówię. – Nie wolno w butach – odrzekł surowo.
Wycofałem się, zdjąłem buty, pasek zdjąłem już wcześniej, bo wiadomo, gorączkowo przypominałem sobie, czy w majtkach nie mam elementów metalowych (wyjątkowo nie miałem), zacząłem wyjmować z kieszeni grosiki i złotówki, mimo że wcześniej nic nie dźwięczało. – Monety można zostawić – powiedział ktoś z obsługi. – I tak nie zadźwięczą. – No to, jak to jest? – chciałem zapytać. – Monety nie brzęczą, a buty dźwięczą gumową podeszwą? Gumowych przecież nigdy nie trzeba było zdejmować, chyba że w Ameryce, ale tam na lotniskach panuje totalitaryzm. My jesteśmy w Europie, cywilizowany świat, wolność jednostki, prawo do intymności i co tam jeszcze... – Oczywiście nic takiego nie powiedziałem, bo byłoby to kompletnie pozbawione sensu. Nikt by mnie nie zrozumiał, nikt nie wiedziałby, dlaczego się awanturuję i po co. Najsmutniejsze w naszym stosunku do ciągłego obmacywania przez obcych ludzi na lotniskach i wykonywania na ich polecenie całkowicie absurdalnych czynności jest bowiem to, że wszyscy godzimy się na to bez mrugnięcia okiem i słowa sprzeciwu.
Mamy oczywiście powód, by być pokorni. Odmowa wyrażenia zgody na macanki mogłaby oznaczać spóźnienie na lot. W Stanach Zjednoczonych ludzi odmawiających zgody na zdjęcie paska automatycznie otacza kordon komandosów piechoty morskiej i wędruje biedak na co najmniej 30 lat do Guantanamo. He, he, tak tylko żartuję, ale nieznacznie. Kiedyś na jednym z amerykańskich lotnisk miła pani zapytała mnie, czy mam kontakty z jakąś grupą terrorystyczną. Myślałem, że to dowcip, więc odpowiedziałem również dowcipnie, jak mi się wydawało, że ostatnio się z nimi nie kontaktowałem. – A wcześniej? – spytała pani ze śmiertelnie poważną miną. – Errr, wcześniej też nie, oczywiście, że nie, przepraszam, to był głupi żart – zacząłem się tłumaczyć i brnąć w wyjaśnienia, które mają to do siebie, że czym bardziej w nie brniesz, tym bardziej się pogrążasz (chyba wszystkie szczegółowe wyjaśnienia mają to do siebie). Ponieważ pani miała dobry dzień, to po krótkiej, piętnastominutowej rozmowie, w której ujawniłem, że w moich tubkach jest pasta do zębów, a w opakowaniach podpisanych „żel do golenia" – żel do golenia, oraz przyrzekłem, że moim celem podróży jest wyłącznie podróż – wszedłem na pokład. – Ale ma pan fajne skarpetki! – zaczepiła mnie pewna atrakcyjna pani, gdy przechodziłem bez butów przez bramkę, pewnie dlatego, że miałem naprawdę fajne skarpetki. Zaryzykowałem i, zamiast wytłumaczyć, że są to skarpetki, a nie zapalniki od bomby – uśmiechnąłem się.
Poszliśmy na kawę, a potem się rozstaliśmy. I tyle dobrego mi się kojarzy z wykonywaniem idiotycznych czynności „dla zachowania bezpieczeństwa" na lotniskach. Ciekawe, że w ciągu ostatnich lat moda na środki ochrony lotnisk przed ludźmi gruntownie się zmieniała. Kilka lat temu głównym problemem były laptopy i buty, nagle buty przestały stanowić problem (choć nie wszędzie) i gdzieniegdzie na lotniskach nie musimy wąchać śmierdzących nóg i zapoconego obuwia współpasażerów. Potem do butów doszły paski. Kiedyś we Frankfurcie odmówiłem zdjęcia paska mocno podenerwowany faktem, że niemiecki pracownik zbyt dosadnie, jak na mój gust, obmacywał mi biodra. Mimo że był to lot przesiadkowy, poszedłem na całość, ryzykując spóźnienie na kolejny samolot. Ale wtedy wygrałem: co prawda przyszła policja, ale mój oprawca został odwołany do innych zajęć, a jego zmiennik macał mnie z większym wyczuciem i mówił wyłącznie po angielsku. Wszcząłem awanturę, wygrałem, byłem z siebie zadowolony. Zaznaczam, że odbyło się to na długo przed słynnym atakiem Luftwaffe na Jana Rokitę i być może zbyt późno piszę o swoim triumfie. Jednak uważam, że każde godnościowe starcie Polaka z przedstawicielem niemieckiego lotnictwa i służb naziemnych należy nagłaśniać i do dziś cieszę się z dawnego sukcesu. To tak na marginesie.