Palikot z jednej strony wciąga lewicową kulturę w wir rzeczywistej polityki, z drugiej wyrzuca na aut polityczne ambicje nowolewicowych środowisk, ale i samą retorykę
W zalewie rozmaitych smutnych wydarzeń związanych z wyborczym sukcesem Janusza Palikota zniknął pewien – pouczający i w sumie dość zabawny – aspekt całej sprawy. Otóż Palikot ukradł nowej lewicy rewolucję. Zrobił to – jak mówią w Warszawie – na rympał. Nie tylko wziął i nie pokwitował, ale wcale nie wygląda na to, by zamierzał płacić jakiekolwiek polityczne tantiemy wyłącznym, jak się dotąd zdawało, właścicielom retorycznego copyrightu.
Używając pewnego skrótu, powiedzieć można, że obok PiS i PJN to „Krytyka Polityczna" (pars pro toto) jest jednym z największych przegranych ostatnich wyborów. Niech nikogo nie zmylą zapewnienia aktywistów nowej lewicy, iż cieszą się wyborczym wynikiem milionera z Biłgoraja. . Bo nawet jeśli uznać, że jest to sukces bliskiego im rodzaju kultury politycznej, to już dla politycznych ambicji nowolewicowych środowisk sukces ten musi być bardzo gorzki. Lider najnowszej lewicy za jednym zamachem zabrał im pozycję głównego ośrodka politycznych przemian wraz z mołojecką sławą gwarantującą niesłabnące dotąd zainteresowanie mediów. Czy Żiżek może przebić posłankę Grodzką? A Badiou pana od „Faktów i Mitów"? Ciekawi mnie pytanie, dlaczego się tak stało i co z tego wynika.
Z rewolucji lewicę okradała zwykle biurokracja – jej własna biurokracja, dodajmy. W Polsce narzekali na to kiedyś Kuroń i Modzelewski w swoim sławnym (choć niestety nieczytanym) liście. Kto szuka świeższych przykładów, niech słucha, jak na biurokratów z Brukseli narzeka Agnieszka Graff. Tym razem stało się inaczej. Fakt, że kolejne rozdziały historii Kapitału pisze kapitalista, pokazuje, że dobrze opisane zjawisko przesuwania się lewicy od spraw społecznych w stronę kwestii kulturowych, obyczajowych i religijnych dotyczy dziś również Polski.
Palikot doskonale wykorzystuje tę zmianę. Pryncypialność w kwestiach obyczajowych czy religijnych pozwala przejść do porządku nie tylko nad ideową zbornością lewicowego kapitalisty (komunistyczny liberalizm?, kapitalistyczna lewica?), ale nad sekwencją arcyprawicowych kreacji Janusza Palikota. Walczący o uznanie w roli pupilka „Tygodnika Powszechnego" jako „biznesmen prymus", potem starający się o uwagę jako patron pokolenia JP2 i wydawca tygodnika „Ozon" jest równie wiarygodny w obecnej roli jak w poprzednich. Z jedną różnicą – w nowym opakowaniu „produkt Palikot" sprzedaje się doskonale.
Zawsze krok za Januszem
Jednak nie chodzi tylko o to, kim jest albo kim nie jest złodziej świętego ognia – ale jak to zrobił. Kradzież w wykonaniu biurokratów polega na przejęciu i schłodzeniu. Teraz jest odwrotnie. Problem lewicy z Palikotem polega na tym, że on dodaje gazu, jedzie po bandzie, podkręca, daje do pieca! Przelicytowując rewolucjonistów rewolucjonizmem, przesuwając ich hasła do albo i poza granicę śmieszności, Palikot z jednej strony wciąga lewicową kulturę w wir rzeczywistej polityki, z drugiej jednak wyrzuca na aut nie tylko polityczne ambicje nowolewicowych środowisk, ale i samą retorykę.
Dlaczego? Zamiast (jak było w planie) powoli opanowywać główny nurt kultury, język nowej lewicy staje się ekstrawagancką dykcją milionera dziwaka. Co, u licha, począć z przeciwnikiem, który robi to, co deklarujemy, ale z różnych powodów (przez roztropność, smak czy poczucie przyzwoitości) wzdragamy się uczynić? Cała subtelna taktyka stopniowego uobywatelniania lewicowych haseł bierze w łeb wraz z graczem, który – w co niepodobna wątpić – porzuci je nazajutrz, po tym gdy okażą się nie dość nośne. Z jednej strony radość z przesunięcia granic, z drugiej lęk przed zużyciem potencjału i zamknięciem w panoptikum politycznych osobliwości.
Uwaga! To nie jest dobrze znany problem ostrożnego stratega z ekstremistą, którego brawura może wszystko popsuć, to problem z pragmatycznym bezideowcem ubranym w maskę radykała. Odesłanie dotychczasowych pierwszych skrzypiec do tylnych rzędów było już widać podczas akcji Dominika Tarasa, akcji, która poprzedza i zapowiada polityczną technikę Palikota. Jakich by tam chudzi literaci z lewicowych portali plugastw nie napisali pod adresem smoleńskich ofiar i ich rodzin, to i tak ubliżająca starszym paniom bandyterka z Krakowskiego robiła to mocniej i dosadniej. I tu jest pies pogrzebany. Zawsze w tyle! Zawsze krok za Januszem. Światła zawsze na niego. Bo kiedy oni subtelnie zachwalają PRL, a komunizm destylują lacanizmem, on już dalej, już pod rękę z Urbanem, gdy oni w tajemnicy z Olejniczakiem w jakiejś modnej kawiarence uprawiają swoje neurotyczne Hass und Liebe, on już jawnie i bez ceregieli z każdym i wszędzie, kiedy oni w małej galerii happeningowo o genderze, on z posłanką Grodzką rewolucjonizuje na całego i wibratorem macha, oni o Kościele, że zawłaszczył i w ogóle z Badiou strony, a on już dawno z panem od Grzegorza Piotrowskiego w jednej ławie zasiada i biskupie brzuchy trąca.
Tu bieda, a oni o mniejszościach
Nowolewicowy kapitalista (już nie oksymoron), biorąc idee na własność, nie zamierza dzielić się ani władzą, ani publicity. Groźny dla idei (bo wybiera tylko to co wygodne, niszcząc integralność rewolucyjnej doktryny) jest groźny również dla samych środowisk, które traktuje wybitnie instrumentalnie. Wykorzystując wewnętrzne skłócenie i podziały, wybiera poszczególnych ludzi, których obecność w jego otoczeniu tworzy wrażenie oficjalnego poparcia całego ruchu.