Od dawna takiej wypowiedzi Niemca ani nie słyszałem podczas mych, dość częstych, pobytów w tym kraju, ani też nie udało mi się czegoś podobnego spotkać w druku. Wręcz przeciwnie, niedawno zdarzyło mi się, że podczas wykładu zakomunikowano mi, abym przestał Niemcom przypominać ich haniebne czyny popełnione podczas II wojny światowej... W wywiadzie powiedział Pan: „To, że Polacy podają Niemcom rękę do pojednania, jest dowodem wielkoduszności Polaków, której Niemcy nie doceniają w wystarczającym stopniu". Dziękuję Panu za te słowa! Piszę ten list także, by wyrazić zdziwienie po przeczytaniu podanej przez Pana informacji: „Na pomniku do dziś nie ma nazwisk profesorów". Czyżby to znaczyło, że na miejscu dawnego pomnika, który widziałem i sfotografowałem w 2006 r., postawili Ukraińcy nowy, a poprzedni usunęli? Na nim, pod krzyżem z cierniową koroną, widniał napis: „W tym miejscu 4 lipca 1941 r. hitlerowscy oprawcy rozstrzelali profesorów lwowskich i członków ich rodzin". Pod spodem umieszczono ten tekst po ukraińsku, a niżej, także w dwu językach, podano nazwiska wszystkich ofiar egzekucji.

Jest jeszcze jeden powód napisania tego listu. Niestety, nie znam jeszcze Pańskiej książki „Noc morderców", nie wykluczam jednak, że o pewnym fakcie może Pan nie wiedzieć. W każdym razie nie wspomina Pan o nim w wywiadzie, a brak też o nim wzmianki w tekście Piotra Zychowicza „Lwowska noc szaleńców". Otóż w 1946 r. ukazała się w Łodzi niewielka książeczka Leona Wieliczkera „Brygada śmierci (Sonderkommando 1005). Pamiętnik". Autor jesienią 1943 r. brał udział w odkopaniu zwłok osób zamordowanych na Wzgórzach Wuleckich, a potem ich spaleniu. Przywołałem to świadectwo w artykule „Zacieranie śladów zbrodni. Zapomniana karta dziejów II wojny światowej" opublikowanym w 2007 roku w paryskich „Zeszytach Historycznych".

Mówi Pan: „Gdyby moi rodzice zostali bestialsko zamordowani, prawdopodobnie nie byłbym w stanie wybaczyć, dręczyłoby mnie to dniami i nocami, jeszcze dziesiątki lat po fakcie". Ja, syn zabitego przez Niemców parę tygodni przed moim urodzeniem Ojca, tak jak moi biskupi już w 1965 r. wybaczyłem.

—prof. Tomasz Szarota