– System interesował go, ale z perspektywy człowieka uwięzionego w nim – uważa Krzywański. Wyrazem tego był „Znak równości", rzecz o totalnej uniformizacji:
„Równe buty równe zęby nos
równy w stronę baz produkcji krok
równą farbą malujemy wciąż
równe hasła w koło: równy bądź bądź
jeżeli jesteś ładna to już jest źle
Centralny Wyrównywacz zmieni cię
jeżeli jesteś gruby to musisz mieć
przy sobie stale baloników pęk".
Z początku kreację toruńskiej formacji odbierano głównie w kategoriach medialnych i artystycznych, ale peerelowska rzeczywistość sprawiła, że w odbiorze fanów stała się metaforą życia w systemie komunistycznym. Doszło do tego, że zaczęto mówić o zespole i jego fanach jak o bojówce: była nawet w tej sprawie interpelacja w komunistycznym Sejmie. „Przed stanem wojennym nie dbałem o polityczny wymiar naszych tekstów, gdy go wprowadzono, wszystko stało się polityczne" – wspominał w 1997 roku Grzegorz Ciechowski na łamach „Rzeczpospolitej". – „Sporo piosenek wywróciło się na drugą stronę i nabrało nowych znaczeń. „Telefony" były zakazane, bo je wyłączono. (...) To nam dało potworną siłę. To i zakaz podróżowania. Im większy opór napotykaliśmy, tym więcej nam się chciało robić".
A rzeczywistość doganiała poetyckie teksty coraz szybciej. – Od wiosny 1981 r. graliśmy na koncertach „Noc wampira". Refren brzmiał: „Inwazja spadnie na kraj/Inwazja spadnie na kraj/Inwazja spada na kraj/Jeszcze dzień pożyjesz albo dwa/Noc wampira spada na kraj" – wspomina Zbigniew Krzywański. – Ale zapewniam, że Grzegorz nie uprawiał publicystyki sensu stricte. Potrafił mieszać sytuację polityczną z erotyczną. Opisywał świat, w którym toczy się wojna, trwa bitwa i dla bohaterów, kochanków zaraz wszystko może się skończyć. Mają jeszcze chwilę, o czym mówi refren: „Na barykadach walka trwa, kochamy się ostatni raz".
Podobny wydźwięk miała „Poranna wiadomość". – Opisałem dokładnie, z intymnymi szczegółami, jak obudziłem się 13 grudnia w swoim domu, ze swoją żoną, i co się wtedy działo – podkreślał po latach autor.
– Ciechowski jest jedynym w Polsce autorem, a być może i poetą XX wieku, który w tak konsekwentny sposób mówił wymiennie o dwóch systemach zawłaszczania i panowania – w polityce i w miłości – powiedział „Rz" Mariusz Czubaj, literaturoznawca, antropolog kultury, do dziś zaprzysięgły fan Republiki, który w młodości własnoręcznie zrobił sobie krawat w czarno-białe pasy. – Ciechowski opisywał seks jako klucz do manipulacji – prowadzenia polityki wobec bliskich sobie ludzi. Na pierwszej płycie w piosence „Twój imperializm" pojawiła się fraza „Skolonizuję twój brzuch". Teraz mówi się, że polityka może być sexy, w latach, które przypadły na początek Republiki – była gwałtem. Ciechowski nazwał to po imieniu.
Prywatnie zaangażowanie w życie społeczno-polityczne Ciechowskiego też było duże. – Często dzwoniliśmy do siebie, żeby skomentować to, o czym mówiły media – mówi Krzywański. – Nasz drugi menedżer Jerzy Tolak żartował: „Jacy z was rockowcy? Ciągle gadacie, dywagujecie". Nazywaliśmy się „oczytanymi dyletantami": gdyby nas wysłać do telewizji, mielibyśmy coś do powiedzenia w każdej debacie, nawet o bułgarskich Turkach.
Walki na Mysiej
Lider Republiki umiejętnie obchodził cenzurę. – Na pierwszej płycie znalazła się piosenka „System nerwowy", o tym jak media bombardowały nas propagandą – opowiada gitarzysta. – Grzesiek napisał refren „Każde państwo, każdy kraj/System takich napięć ma/Nadawania swoich kłamstw". Grzegorz przewidział, że cenzura tego nie puści, bo przecież chodziło również o ZSSR i PRL, dlatego zmienił „swoje kłamstwa" na „swoje prawdy". Sens pozostał ten sam.
„Arktyka" nazywała się wcześniej „Syberia". „Białą flagę" odbierano jako pamflet na Jaruzelskiego, tymczasem oryginalny bohater był starszym kolegą Ciechowskiego, człowiekiem, który zdradził ideały młodości i stał się konformistą. – Gdyby nie gigantyczna skala konformizmu, generał nie miałby w Polsce szans – uważa Zbigniew Krzywański. – Kiedy przygotowywaliśmy premierę piosenki, Grzegorz został uprzedzony, że fragment „co to za pan w tak kulturalnych okularach" jest niecenzuralny, a piosenka wyląduje na półce, bo okulary stały się rekwizytem dyktatorów. Był nawet taki żart, w którym Pinochet mówił do Jaruzelskiego: „Gratuluję udanej akcji, proszę o zwrot okularów".
Ostatecznie piosenka została nagrana z frazą „co to za pan tak kulturalnie opowiada".
– W kulturze masowej, nawet tej dopuszczonej do głosu, choćby w języku aluzji przejawiały się treści antysystemowe, które budowały zręby niezależnego społeczeństwa – mówi „Rz" profesor Ireneusz Krzemiński, socjolog. – Republika była w tej kulturze wyjątkowa, ponieważ wzbogacała swoje piosenki o głębsze refleksje, co dało jej szansę wpływania na tę część młodej generacji, która potem tworzyła elitę społeczeństwa. Teksty Ciechowskiego nie były przecież protestem przeciwko totalitaryzmowi, przeciwko komunizmowi, ograniczonym do haseł w stylu „precz z komuną". Miały filozoficzny, socjologiczny i jednocześnie egzystencjalny podtekst. Analizowały to, co pozwalało na działanie zniewalającego systemu, co sprawiało, że ludzie przystosowują się do opresji, przenosząc relacje między totalitarnym państwem a człowiekiem – na związki międzyludzkie, rodzinę, miłość. Lider Republiki ostrzegał, że zgadzając się na uniformizację, zapominamy o tym, co doprowadza do destrukcji osobowości. Pisał o rozpaczy szukania źródeł, z których może płynąć siła do powiedzenia „nie" w obronie niezależności i wolności, bez czego człowiek nie może się spełnić. Był też wymiar psychologiczny tej twórczości: przekonanie, że by pokonać totalitaryzm – trzeba najpierw zniszczyć go w sobie samym. Możemy więc mówić o antytotalitarnej mobilizacji ku wolności.
Ciechowski nie unikał prowokacji. Na antenie radiowej Trójki ukazał się sfingowany reportaż, w którym lider Republiki „całkowicie sterroryzował mieszkańców toruńskiego bloku na Karola Młota 11". Adres był fikcyjny. – Słuchacze dowiedzieli się z Trójki, że zainstalowałem przy drzwiach wejściowych fotokomórki i wpuszczam ludzi o wyznaczonych godzinach – mówił „Rz" Grzegorz Ciechowski. „Robotników o pół do szóstej, młodzież szkolną przed ósmą. Jeśli nie zdążyli, musieli czekać przed klatką. To niesamowite, ale wiele osób uwierzyło w naszą prowokację. Zaczęto nawet zbierać podpisy pod petycją z żądaniem usunięcia mnie z mieszkania. Od taksówkarzy słyszałem: „gdybym tylko dorwał tego Ciechowskiego". Tak łatwo było nam uwierzyć, że łamanie obywatelskich praw w rzeczywistości PRL jest możliwe.
Nazwa zespołu Republika w kraju demokracji ludowej brzmiała mocno prowokacyjnie
Kiedy pytałem lidera Republiki o to, czy mimo wszystko muzyka rockowa nie była przez władze PRL traktowana jak wentyl bezpieczeństwa, odpowiedział: „Mam wrażenie, że takie poglądy wyrażali muzycy, którym się nie powiodło. Trzeba pamiętać, co mówiliśmy naszym fanom w wywiadach: czytamy Vonneguta i „Folwark zwierzęcy". Wiele razy widziałem zeszyty z przepisywanymi przez dzieciaków odcinkami „1984", który emitowała polska sekcja BBC. Dzisiaj mogę im spojrzeć w oczy. Jestem przekonany, że udało nam się być katalizatorem poważniejszych myśli i literackich fascynacji".
– Z dzisiejszej perspektywy mogę powiedzieć, że Republika była zespołem, który mnie uformował: przecież nie miałem wielkiego pojęcia o polityce, a czytając wywiady prasowe z Grzegorzem Ciechowskim, dowiedziałem się o Orwellu – wspomina Czubaj.
W telewizji Republiki nie było. – Jej propozycje odrzucaliśmy także ze względów estetycznych – mówił autor „Kombinatu". – Pierwszego wywiadu dla TVP udzieliliśmy dopiero w 1986 r., kiedy Republika się rozpadała. Była to autoparodia obecności gwiazd na antenie masowych mediów. Jacek Sylwin zadał nam trzy pytania, na które mieliśmy nie odpowiadać. Ktoś z nas się jednak złamał, za co dostał na oczach telewidzów tęgie lanie.
Fan z WSW
Ciechowski irytował władze i stał się obiektem zainteresowania wojska. Zwłaszcza wiosną, gdy był pobór. – „Uparli się, że mnie wezmą – mówił w jednym z wywiadów. – Od tej pory zapach bzu i śpiew synogarlic kojarzy mi się z wezwaniami do WKU. Pozbierałem wówczas od przyjaciół z radia, z agencji tony papierzysk jednoznacznie wskazujących, że gospodarka wali się w gruzy, jeżeli mnie wcielą do armii. Miałem diagnozy lekarskie o zespole dezadaptacyjno-depresyjnym, ale nikogo to nie interesowało".
Miał już założoną sprawę prokuratorską za uchylanie się od służby wojskowej i bilet do armii. – „Żarty się skończyły – wspominał. – Któregoś pięknego dnia w maju wracam do domu, oglądam Wyścig Pokoju, a tu dzwonek do drzwi. Patrzę przez judasz, panowie w białych otokach: Wewnętrzna Służba Wojskowa. Przywarłem do ziemi, udałem, że mnie nie ma. Ewakuowałem się piwnicami, bo oni czekali na zewnątrz".
Po raz pierwszy Ciechowskiego uratował od służby pułkownik WSW. Lider Republiki usłyszał od oficera: – „Jakoś to załatwimy. A teraz niech mi pan powie: ten tekst „Śmierć w bikini", kiedy powstał?". Okazał się ojcem córek, które słuchały Republiki. Znał teksty zespołu. Gdy jednak protektor Ciechowskiego pojechał do sanatorium, lekarz wojskowy okazał się bezwzględny. Powiedział: „Masz ch... będziesz służył!".
Służył w artylerii w Toruniu. Od razu pojawiły się naciski i propozycje w rodzaju „śpisz w domu, my ci tu skompletujemy zespół, jaki chcesz, a ty przygotujesz ładny program na Kołobrzeg". Ciechowski nie chciał jechać na Festiwal Piosenki Żołnierskiej za żadne skarby świata. Odpowiadał, że przyszedł do wojska, żeby się szkolić na artylerzystę. „W ogóle się nie uczyłem, interesowało mnie tylko strzelanie do tarczy i rysowanie w zeszycie sromów niewieścich zamiast krzywych balistycznych. Kolegów miałem w porządku: myli się wszyscy!".
Wśród nieprzyjemnych konsekwencji odmowy śpiewania w Kołobrzegu było spotkanie z oficerem kontrwywiadu. „Usiłował mnie agitować, strasząc, że wywiozą mnie i pokażą takie rakiety, że już nikt nigdy nie wypuści mnie na występy zagraniczne" – opowiadał.
Tuż przed egzaminami oficerskimi, w związku z wcześniejszymi zabiegami Teatru Wielkiego, dla którego komponował muzykę, został przeniesiony do Łodzi. Trafił z deszczu pod rynnę. Do szkoły politruków. „Natychmiast mnie podkablowali, że jeżdżę prywatnym samochodem, nie było mowy o żadnym koleżeństwie" – opowiadał. Jeden z oficerów postanowił oddelegować go na spotkanie z żołnierzami – jako gwiazdę.
„Woła mnie i mówi: Pojedziecie spotkać się z żołnierzami łączności w jakimś tam Szczebrzeszynku, pogadacie o tym graniu, jak to jest na tej scenie, kto posuwa tą czy tamtą, no wiecie, o co chodzi. Chłopaki posłuchają..." – opowiadał.
Ciechowski się zgodził, ale za honorarium i w cywilnym ubraniu. Tylko samochód był wojskowy: gazik. „Wojsko uniemożliwiło zagraniczne tournée po premierze płyty, która ukazała się w Anglii" – komentował po latach. – Nie sądzę, żeby coś z tego wyszło, ale mieliśmy jeździć po całej Europie.
Absurdy i walka z cenzurą trwały do końca PRL. Ciechowski, już solo, zaplanował na płytę „Tak, tak" „Piosenkę kata" ze słowami „cenzor swoją gilotyną ścina słowa tak jak skazańcowi głowę ścina kat".
„Cenzor mi to skreślił, więc mu powiedziałem: To fenomen, pan usuwa w niebyt zdania opisujące to, co pan robi, a przecież pan istnieje, pan tu siedzi".
Piosenka została wydana na płycie. Był rok 1988.
– Dziś wiemy, że Republika okazała się ważna zwłaszcza dla pokolenia, które w latach 80. kończyło szkoły lub zaczynało studia – komentuje profesor Ireneusz Krzemiński. – Tak kształtowała się generacja przygotowana na wolność, odrzucająca jakąkolwiek ofertę podporządkowania się bezprawnej władzy, pozbawionej mandatu społecznego. Ciechowski był jej głosem, wyrazicielem jej wrażliwości. Wpłynął na tych, którzy współtworzyli niepodległą Polskę.
Można tak stwierdzić, choć bywa, że fascynacja zespołem zaczynała się pozornie niewinnie, bo młodych intrygowała totalność propozycji.
– Republika połączyła muzykę, teksty, choreografię, kostiumy i fryzury, oprawę plastyczną, a nawet stworzyła własny alfabet – podkreśla Mariusz Czubaj. – To była wagnerowska totalność w nowocześnie pojętym rocku: Republika jako alternatywa dla komunistycznego państwa.
Korzystałem z wywiadów dla „Machiny", „Rock'n'Rolla" i „Gazety Wyborczej"