Dlaczego przestała działać niewidzialna ręka Boga

Uznanie, że do przestrzeni publicznej i rynku nie stosują się zasady Ewangelii, musiało się skończyć katastrofą

Publikacja: 24.12.2011 00:01

Dlaczego przestała działać niewidzialna ręka Boga

Foto: Rzeczpospolita, Janusz Kapusta JK Janusz Kapusta

Co jest istotą sukcesu Zachodu? Dlaczego to właśnie Europejczycy zawojowali świat? Jaka jest przyczyna, że to nasza wersja gospodarki, polityki, filozofii podbiła inne kontynenty, a nasze karawele zdominowały globalny handel? Odpowiedź jest dość oczywista: przyczyną jest chrześcijaństwo.

To ono sprawiło, że Europa i Stany Zjednoczone otworzyły się na wolny rynek i zbudowały demokratyczne struktury. I, żeby nie było wątpliwości, nie jest to opinia Benedykta XVI, czy jakiegoś chrześcijańskiego akademika, ale teza ekonomisty rządu chińskiego Zhao Xiao. Analizę takiej treści przedstawił on – jeszcze jako marksista i ateista – na kartach fundamentalnego eseju „Gospodarki rynkowe z Kościołami a gospodarki rynkowe bez Kościołów". Wmyślenie się w chrześcijaństwo i jego specyfikę kilka lat później doprowadziło go do chrztu, a także przystąpienia do protestanckiej wspólnoty.

Lęk przed Sądem Ostatecznym

Wg Na czym polega owa moc, bez której nie ma nowoczesnego kapitalizmu i demokracji, a nawet gospodarczego sukcesu? Otóż są nią wiara i lęk przed Sądem Ostatecznym. „Gospodarka rynkowa – przekonuje Zhao – jest skuteczna, ponieważ zniechęca do próżniactwa, lecz może także zachęcać ludzi do kłamstwa i krzywdzenia innych. Dlatego wymaga moralnej podpory". A tę daje wyłącznie chrześcijaństwo, które przypominając o Sądzie Ostatecznym, o tym, że przyjdzie nam zdać sprawę z naszego życia przed Wszechmocnym, sprawia, że gospodarka rynkowa ma duszę, a jej uczestnicy nie zabijają się wzajemnie, ale budują wspólny rynek, który – zgodnie ze starą maksymą Adama Smitha, kierowany jest niewidzialną ręką... Boga (tak, tak, owa niewidzialna ręka rynku to dla Smitha ręka Boga).

Zhao nie jest w takiej diagnozie osamotniony. Inni chińscy intelektualiści, często pozostający na partyjnym garnuszku, także coraz bardziej otwarcie przyznają, że chrześcijaństwo jest najszybszą i najpewniejszą drogą do modernizacji Chin. Wolny rynek, demokracja i nowoczesność są, ich zdaniem, osadzone na chrześcijaństwie, tak ściśle, że nie sposób ich od siebie oddzielić. Analizy te, co też może zaskakiwać ludzi Zachodu, niemal w ogóle nie odwołują się do słynnej tezy Maxa Webera o wpływie etyki protestanckiej w wydaniu kalwińskim na powstanie nowoczesnego kapitalizmu, a koncentrują się na realnej doktrynie chrześcijaństwa.

Szukając siły chrystianizmu i opartej na nim cywilizacji profesor Zhuo Xinping z Chińskiej Akademii Nauk zwraca uwagę na koncepcję grzechu, która wyjaśnia, skąd się bierze zło oraz pozwala na nawrócenie; koncepcję Zbawienia, która zawiera w sobie także fundamentalne pojęcie odpowiedzialności wobec innych; pojmowanie Boga jako bytu transcendentnego wobec świata, które pozwala na realistyczne ujęcie świata jako zawsze niedoskonałego i podlegającego skażeniu; i wreszcie chrześcijańskie pojmowanie miłości bliźniego (nieobecne w istocie w takiej formie w tradycjach azjatyckich) jako miłości do Chrystusa i Boga. Inni myśliciele dorzucają do tego przypomnienie, że sama koncepcja osoby i jej szczególnych uprawnień, tak fundamentalna dla zachodniej mentalności, nierozerwalnie związana jest z chrześcijańską dyskusją o Trójcy Świętej, i z niej wyrasta.

Pobożna Ameryka

Moc chrystianizmu potwierdzają nie tylko opinie, ale także fakty. Najpotężniejsze państwo świata (i to pomimo kryzysu) jest także państwem niezwykle religijnym. Od początku istnienia Stanów Zjednoczonych nie było prezydenta, który zadeklarowałby ateizm. Bill Clinton, George W. Bush i Barack Obama, przy wszystkich różnicach, jednogłośnie deklarują, że są osobami głęboko wierzącymi, modlą się publicznie, a w swoich biografiach opisują momenty nawrócenia. A i sami Amerykanie wierzą nie tylko w istnienie Boga (92 procent – według badań Pew Forum on Religion and Public Life), ale także w cuda, które zdarzają im się w życiu codziennym (79 procent), blisko jedna trzecia z nich twierdzi, że w ostatnim miesiącu ich własna modlitwa została wysłuchana. Amerykanie także, co wychodzi w badaniach, otwarcie przyznają, że skłonni są bardziej zaufać przestępcy niż ateiście. Ateista jest dla nich bowiem synonimem kogoś, kto nie wyznaje żadnych wartości.

Fiasko świeckich mesjanizmów

Tej lekcji jednak Europa i europejscy intelektualiści (a także ślepo za nimi podążający polscy) nie są w stanie odrobić. Dla nich jedynym modelem rozwoju i nowoczesności jest ten związany z laicyzacją. I choć na ich oczach europejska gospodarka i europejska demokracja się rozpada, właśnie z powodu braku jakichkolwiek fundamentów, oni pozostają ślepi na rzeczywistość i przekonują, że jedynym sposobem uratowania Unii Europejskiej czy choćby europejskiego projektu, pozostaje jeszcze więcej biurokracji, ideologii i lewackiej nowomowy.

Pobożność, która przekładała się na decyzje polityczne była u Adenauera, Schumana i de Gasperiego tak mocna, że określano ich – przez analogię do moskiewskiego Kominformu – mianem „Vaticformu"

Symboliczna apostazja Starego Kontynentu, jakim była niechęć do zamieszczenia choćby wzmianki o chrześcijaństwie w (odrzuconej później) Konstytucji Europejskiej, pozostaje faktem. I nic nie jest w stanie jej zmienić.

A przecież, gdyby współcześni politycy europejscy zdecydowali się powrócić do zasad, które przyświecały ojcom wspólnoty europejskiej, to znaleźliby w nich zasady identyczne, jeśli chodzi o istotę, z tymi, o których wspominają obecnie chińscy intelektualiści, poszukujący dróg wyjścia z komunistycznego intelektualnego zamrożenia. Zamysł twórców Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali, choć wyrażony w języku ekonomicznym, był w istocie głęboko chrześcijański.

Tak Alcide de Gasperi, jak i Robert Schuman czy Konrad Adenauer i Charles de Gaulle chcieli zbudować taką przestrzeń europejską, której nie będzie groziła kolejna wielka wojna, ale także, która wolna będzie od ideologicznych szaleństw tak nazizmu, jak i komunizmu. Jedyną podstawą ideową, która takie zadanie mogła unieść, było chrześcijaństwo, i to bardzo konkretnie w wersji katolickiej. Osobista pobożność, która przekładała się na decyzje polityczne, była u trójki Adenauer – Schuman – de Gasperi tak mocna, że określono ich niekiedy mianem Vaticformu (w odróżnieniu od koordynującego politykę sowiecką Kominformu).

Oparcie na chrześcijaństwie związane było nie tylko z ich osobistą pobożnością założycieli zjednoczonej Europy, ale także z zimną analizą rzeczywistości. Druga wojna światowa, a także szaleństwa nazizmu, komunizmu oraz skrajnych nurtów nacjonalistycznych, wykazały fiasko laickich, świeckich mesjanizmów, którymi od połowy XIX wieku próbowano zastąpić transcendentne korzenie ładu społecznego.

Żywe wciąż doświadczenie eugenicznych i rasistowskich uwikłań nauki (warto przypomnieć, że badania prowadzone w niemieckich obozach koncentracyjnych przyniosły sporo poważnej wiedzy; z narządów pobieranych w obozach koncentracyjnych korzystali nawet amerykańscy uczeni, a IBM dorobiło się gigantycznego majątku na stworzonym specjalnie dla obozów koncentracyjnych systemie statystycznym) jasno pokazywały też, że wiara w kulturo- i moralnotwórczą moc nauki są – przynajmniej – przesadzone. Ludziom tamtego okresu pozostało zatem powrócić do chrześcijaństwa, które oferowało im nie tylko jasną linię życia, ale także spójny światopogląd, który przekładał się także na decyzje ekonomiczne.

Ścisłe powiązanie chrześcijaństwa z wolnym rynkiem i demokracją dostrzegalne jest także z perspektywy moralnej. Ustrój ten może funkcjonować jedynie w sytuacji, gdy istnieją twarde fundamenty etyczne społeczeństwa. A tych nie jest w stanie dostarczyć ani wolny rynek, ani tym bardziej państwowa biurokracja.

Parodia liberalizmu

Liberalizm bez wartości, tak jak pozbawiona jej demokracja przekształca się w swoją nędzną parodię, co blisko pół wieku temu – ale ta diagnoza nie starzeje się z upływem lat – pokazywał anglikanin T. S. Eliot. „Niszcząc wśród ludzi tradycyjne zwyczaje, rozkładając naturalną świadomość zbiorową na świadomość jednostkową, sankcjonując opinie najgłupszych, zastępując edukację instruktażem, popierając spryt raczej niż mądrość, karierowiczów, a nie ludzi wykwalifikowanych (...) liberalizm może przygotować drogę do czegoś, co jest jego własnym zaprzeczeniem: mianowicie dla sztucznej, zmechanizowanej czy zbrutalizowanej kontroli, która będzie rozpaczliwym remedium na powstały chaos" – wskazywał Eliot w „Idei społeczeństwa chrześcijańskiego". A los Unii Europejskiej, która od wolności przechodzi do ścisłego dyktowania swoim członkom, jakie mają mieć systemy podatkowe, i jak mają urządzać wewnętrzne życie państwa, tylko pokazuje, jak przenikliwym myślicielem był anglikański poeta.

Odrzucenie wartości przekazywanych przez religię niszczy nie tylko system gospodarczy czy przestrzeń życiową, ale także inne fundamentalne struktury społeczne. Najmocniej widać to w przypadku rodziny, którą usunięcie religii z przestrzeni myślowej całkowicie rozbiło. Wolny rynek czy krótkoterminowe i jednowymiarowe myślenie ekonomiczne pozbawione wymiaru nadprzyrodzonego czy choćby ponaddoczesnego może – jak pokazuje austriacki ekonomista Joseph A. Schumpeter – prowadzić do dezintegracji rodziny. Ludzie bowiem coraz częściej dochodzą do wniosku, że zalety życia rodzinnego (nie wspominając już o życiu w rodzinie wielodzietnej) nie rekompensują problemów z nim związanych (utraty pewnych możliwości, przyjemności czy zwiększonej ilości trosk).

„Skoncentrowani na tym, co natychmiastowe i widoczne, niecierpliwimy się z powodu obciążeń życia rodzinnego, ponieważ ignorujemy „ukryte konieczności natury ludzkiej lub organizmu społecznego" – zauważa Schumpeter i dodaje, że nie zawsze tak było. Dla mieszczanina, jeszcze kilkadziesiąt lat temu, rodzina była motorem działania długoterminowego. „Horyzont czasowy współczesnego człowieka jest ograniczony do długości jego życia. W rezultacie brak mu bodźców nie tylko do pracy, oszczędzania i inwestowania, ale również do zakładania rodziny i opiekowania się nią" – wskazuje amerykańska neokonserwatystka Gertrude Himmelfarb.

Jaka religia?

Taka diagnoza najlepiej pokazuje, jaka jest droga wyjścia z kryzysu, który niszczy nie tylko Europę, ale i gospodarkę. Lekarstwem na nihilizm, krótkowzroczność, wygodnictwo pozostaje religia. Ona dostarcza ludziom nie tylko kryteriów moralnych, które nawet jeśli nie zawsze są wcielane w życie, to pozostają istotnym drogowskazem; ale także poszerza perspektywę życiową poza doczesne i krótkotrwałe przyjemności. Przesada? Otóż nie.

Nie jest przecież przypadkiem, że najwięcej dzieci – poza religijnymi muzułmanami – mają w Europie zaangażowani w ruchy kościelne wierzący katolicy. Powód jest zaś dość oczywisty. Oni mają poczucie, że dzieci są błogosławieństwem Bożym, a nie tylko sposobem na uratowanie systemu emerytalnego. Istnienie Boga, wiara w życie pozagrobowe, koncepcja grzechu i piekła (jako realnej możliwości) nie tylko budują odpowiedzialność czy rozwijają moralność, ale także sprawiają, iż wolny rynek i demokracja mają duszę. To dusza zaś, a nie materialność, według doktryn greckich i chrześcijańskich filozofów, pozostaje nośnikiem życia.

Jeśli zatem Europa chce przeżyć, musi powrócić do religijności. Powrót ten będzie zaś tym łatwiejszy, że na naszych oczach pada państwo opiekuńcze, które było jednym z głównych powodów rozpadu więzi społecznych i religijnych. Tam, gdzie „chleb powszedni" zapewnia (warto dodać na kredyt, które będą musiały spłacać kolejne pokolenia) opiekuńcze państwo, religia i Bóg przestają być potrzebni. W państwach, w których opieką nad dziećmi, chorymi i starcami także zajmuje się państwo, i to za pieniądze podatników, przestaje się liczyć i opłacać także rodzina. Krach systemu europejskiego zatem, choć niewątpliwie będzie bolał, może przyczynić się do uzdrowienia sytuacji. I uświadomienia, że religia tu wróci.

Pytanie, które możemy sobie zadać, brzmi tylko: jaka to będzie religia – islam czy chrześcijaństwo? Z punktu widzenia nowoczesności, wolnego rynku czy wolności obywatelskich (nie wchodząc już w równie ważne kwestie antropologiczne czy religijne) nie może być wątpliwości, że wybór może być tylko jeden: chrześcijaństwo!

Tomasz P. Terlikowski

jest redaktorem naczelnym portalu Fronda.pl, adiunktem na Wydziale Nauk Społecznych Wyższej Szkoły Informatyki, Zarządzania i Administracji w Warszawie. Ostatnio wydał „Robienie dzieci. Terlikowski śmiało o in vitro", „Benedykt XVI. Walka o duszę świata".

Plus Minus
„The Outrun”: Wiatr gwiżdże w butelce
Plus Minus
„Star Wars: The Deckbuilding Game – Clone Wars”: Rozbuduj talię Klonów
Plus Minus
„Polska na odwyku”: Winko i wóda
Materiał Promocyjny
Kluczowe funkcje Małej Księgowości, dla których warto ją wybrać
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Michał Gulczyński: Celebracja życia
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego