Dawno temu praktycznie każdy wybitny solista był z pochodzenia Żydem. Każde żydowskie dziecko dorastało, pragnąc grać na skrzypcach. Teraz jest podobnie, tyle że rolę wirtuozów przejęli Azjaci" – zauważył w jednym z wywiadów Joshua Bell, amerykański wirtuoz, laureat nagród Grammy i Mercury, którego przed trzema laty mogli podziwiać też polscy widzowie (grał w Częstochowie oraz Warszawie). Każdy, kto choć trochę interesuje się muzyką klasyczną, wie, że Bell ma rację. W XX wieku niemal wszyscy najwybitniejsi wirtuozi byli Żydami. Ba, motyw żydowskiego skrzypka na stałe wszedł do kultury popularnej. Można go znaleźć i w hollywoodzkich filmach, i w polskiej literaturze. Tyle że kiedyś soliści tacy jak Jehudi Menuhin, Jascha Heifetz czy Misza Elman cieszyli się ogromną sławą i prestiżem. Dziś trudno to sobie wyobrazić. Muzyka klasyczna staje się dziedziną coraz mniej dochodową. Przechodzi kryzys wszędzie poza Dalekim Wschodem. To tam jest dziś największy rynek koncertowy i to stamtąd pochodzą największe współczesne gwiazdy. Wirtuozi XXI wieku to Azjaci.
Skośnookie orkiestry
Muzyka klasyczna przechodzi kryzys również w Stanach Zjednoczonych, gdzie do niedawna mogła liczyć na wierną i zamożną publiczność. Kłopoty dotknęły nawet Orkiestry Filadelfijskiej, która – by uniknąć całkowitego zamknięcia – ogłosiła bankructwo. Pierwszy raz zdarzyło się, żeby problemy miał zespół należący do tutejszej Wielkiej Piątki (obok Chicago, Bostonu, Cleveland i Nowego Jorku). Co znamienne, Amerykanie również upatrują ratunku w publiczności azjatyckiego pochodzenia, ponieważ ta grupa etniczna najbardziej interesuje się muzyką klasyczną. Do tego mówimy o publiczności perspektywicznej. Im młodszy widz, tym większe prawdopodobieństwo, że jest on Azjatą. Podobna jest też sytuacja wśród muzyków, przede wszystkim skrzypków i pianistów. Najlepsze orkiestry amerykańskie w 20 proc. składają się z instrumentalistów, którzy pochodzą z Dalekiego Wschodu, choć wszyscy Azjaci stanowią łącznie tylko 4 proc. ludności Stanów Zjednoczonych.
Skąd się to bierze, najlepiej wiedzą sami zainteresowani. Choćby występująca ze wszystkimi orkiestrami Wielkiej Piątki Sarah Chang, o której znawcy mówią, że z powodzeniem rywalizuje z Anne-Sophie Mutter o miano pierwszej damy skrzypiec. „Większość azjatyckich dzieci, które znam, w młodym wieku zaczyna pobierać lekcje gry na skrzypcach, pianinie albo na wiolonczeli" – mówi Chang w rozmowie z amerykańskim magazynem internetowym „Slate". Skrzypaczka urodziła się w Filadelfii, do której jej rodzice wyemigrowali z Korei Południowej w 1979 roku. Pochodzi z muzycznej rodziny, a jej przypadek może wręcz uchodzić za modelowy. Podobne kariery w ostatnich latach zrobili m.in. Sirena Huang, Ryu Goto, Ray Chen, Tamaki Kawakubo, Nancy Zhou czy Ik-Hwan Bae. Wszyscy oni urodzili się po 1980 roku. Część wychowała się w Ameryce (Chen w Australii), niektórzy przybyli do Stanów po edukację muzyczną. Ale wielu młodych utalentowanych solistów wychowało się też w swoich ojczyznach. Jeśli wyjeżdżają, to tylko po to, by potwierdzić swoją klasę i podbić najsłynniejsze sale koncertowe świata.
Skalę dominacji tej grupy etnicznej w rocznikach 70. i 80. pokazuje prestiżowy Międzynarodowy Konkurs Muzyczny imienia Piotra Czajkowskiego dla Młodych Muzyków. W latach 2002 i 2009 główne nagrody we wszystkich kategoriach (fortepian, skrzypce, wiolonczela) otrzymali muzycy mający azjatyckie korzenie. Ten absolutny prymat przerwali tylko na moment Rosjanie w edycji z 2005 roku. Żeby dostrzec te tendencje, nie trzeba zresztą zaglądać do Moskwy: ostatnią edycję poznańskiego Międzynarodowego Konkursu Skrzypcowego imienia Henryka Wieniawskiego wygrała Koreanka Soyoung Yoon, a II miejsce zajęła Japonka Miki Kobayashi. Jeśli prześledzi się obsadę najważniejszych konkursów międzynarodowych, można łatwo dostrzec, że zdominowali je Azjaci, choć pierwsze nagrody zaczęli zdobywać stosunkowo niedawno, bo dopiero w latach 70. XX wieku.
Pianino, symbol prestiżu
W tych sukcesach nie ma jednak przypadku. Po II wojnie światowej na Dalekim Wschodzie można mówić wręcz o boomie na muzykę klasyczną. W Japonii tamtego okresu pianino w domu stało się symbolem przynależności do wyższej klasy średniej i wyrafinowanej kultury Zachodu. Opowiada o tym w książce „Muzycy z innego brzegu" (Musicians from a Different Shore) Mari Yoshihara, pianistka i profesor Uniwersytetu Hawajskiego. Powojenna westernizacja Japonii i Korei Południowej wpłynęła też na system edukacyjny. Mieszkańcy Dalekiego Wschodu zaczęli zdobywać muzyczne wykształcenie na wysokim poziomie. W Chinach byłoby podobnie, gdyby nie dojście do władzy komunistów i rewolucja kulturalna. Tam jednak także w tej dziedzinie szybko nadrabiają dystans do świata. A przecież jeszcze w połowie XIX wieku Daleki Wschód był dla Europejczyków bardzo trudno dostępny. Zadziwia, jak szybko z terra incognita muzyki klasycznej Azja przekształciła się w krainę, która edukuje najwybitniejszych wirtuozów i dostarcza największą liczbę odbiorców. Paradoksalnie jest to tyleż wynik modernizacji, ile konserwatyzmu.
Jak zauważyła Ruth Benedict w klasycznym studium antropologicznym „Miecz i chryzantema", choć kultury dalekowschodnie są otwarte na nowości, pozostają w swej istocie konserwatywne. Dlatego za decydujący czynnik trzeba tu uznać sposób wychowywania dzieci. W społeczeństwach Zachodu rodzice coraz rzadziej mają wpływ na decyzje życiowe swojego potomstwa. Azjatycki model jest zupełnie inny, niewiele zmienił się od pokoleń. Nie wpłynął na niego ani gwałtowny wzrost gospodarczy, ani nacisk zachodniej popkultury. Dzieci nie zastanawiają się, czy lubią grać i czy sprawia im to przyjemność, robią to, bo tak każą rodzice. Wielki pianista Lang Lang, którego „Time" w 2009 umieścił wśród 100 najbardziej wpływowych ludzi świata i który jako pierwszy Chińczyk był nominowany do Grammy, naukę rozpoczął w wieku trzech lat. Skrzypaczka amerykańska o tajwańskich korzeniach Sirena Huang – w wieku 18 lat zdobyła I nagrodę w Międzynarodowym Konkursie Muzycznym imienia Piotra Czajkowskiego – pierwsze lekcje zaczęła pobierać mając niespełna cztery lata. To oczywiście konsekwencja decyzji ich rodziców, dla których zachodnia muzyka klasyczna wciąż jest symbolem największego wyrafinowania.
Pogwizdywanie Murakamiego
Azjaci oddają się muzyce klasycznej z prawdziwą pasją. Fryderyk Chopin w Japonii jest chyba bardziej popularny niż w swej ojczyźnie, a na pewno jest tam gruntowniej słuchany. Przedkłada się to też na gwiazdorski status artystów. Na Dalekim Wschodzie ludzie za nimi wciąż szaleją, o czym świadczą również książki Harukiego Murakamiego. Najpopularniejszy japoński pisarz muzykę poważną przywołuje w swojej prozie równie chętnie co klasykę rocka. Przytaczany już Joshua Bell po koncertach w Korei Południowej opowiadał, że czuł się tam jak gwiazda rocka i musiał kryć się przed wielbicielami. Wychowanemu na The Beatles czy Michaelu Jacksonie człowiekowi Zachodu trudno sobie to wyobrazić. Podobnie jak to, że w połowie XIX wieku porównywalną sławą cieszyli się pisarze Eugeniusz Sue czy Karol Dickens, ówcześni bohaterowie masowej wyobraźni. W Europie i Stanach Zjednoczonych nawet największe gwiazdy muzyki klasycznej są przecież niemal anonimowe. Czyż można się zatem dziwić, że marzący o spektakularnym sukcesie swoich dzieci rodzice pochodzący z krajów Dalekiego Wschodu najczęściej namawiają je do nauki gry na skrzypcach lub pianinie?