Przed Wielkanocą jedna z gazet radziła, jak sprytnie zrobić zakupy – najlepiej, jeżdżąc od sklepu do sklepu, wybierać tylko to, co jest na promocji. Tak, by przechytrzyć pazernych handlowców, którzy w przedświątecznym sezonie windują ceny. Jednakże na takie akcje mogą dziś sobie pozwolić emeryci po siedemdziesiątce, którzy mają bezpłatny bilet i dużo czasu. Ale młodsi i zamożniejsi Polacy też łowią okazje. Tyle że zamiast studiować promocyjne gazetki sieci handlowych, analizują ceny w internetowych porównywarkach i wyłuskują superrabaty na serwisach zakupów grupowych.
Głowa pełna cen
Nie bez powodu mamy opinię konsumentów o najwyższym ilorazie inteligencji zakupowej. Przed kilkoma laty wykazały to badania wydawcy kart płatniczych Visa, a w zeszłym roku potwierdził raport firmy doradczej Simon-Kucher & Partners. Według niej nasze wysokie zakupowe IQ sprawia, że jesteśmy otwarci na nowości, nie lubimy przepłacać i trudno nas nabrać na fałszywe okazje. Choćby dlatego, że przeciętny Polak ma w głowie ceny ok. 50 – 70 produktów, dwa razy więcej niż statystyczny Niemiec.
– Wkładamy w zakupy inteligencję, bo są dla nas wyrazem zaradności, sprytu. Nadal idziemy na łowy, tropimy okazje, trochę jak w PRL – wyjaśnia prof. Anna Giza-Poleszczuk, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego. Zaznacza jednak, że chęć przechytrzenia sklepów i producentów – taki duch Robin Hooda, by potężnym i bogatym zagrać na nosie – pojawiła się w polskich konsumentach już w czasach kapitalizmu. Po rosyjskim kryzysie z końca lat 90. XX wieku, gdy zachodnie korporacje zaczęły cenami walczyć o nasz rynek, uświadomiliśmy sobie, że przepłacamy w przypadku wielu markowych produktów.
To było przebudzenie po pierwszych latach transformacji, gdy zachłysnęliśmy się zakupami. – Polski konsument był naiwny, nierozważny i prostoduszny – ocenia prof. Giza-Poleszczuk. Wspomina uwagę jednego z ówczesnych zachodnich menedżerów, że Polacy zachowują się jak dzieci w przedszkolu, do którego przywieziono nowe zabawki.
Piotr Haman, wiceprezes doradczej firmy Cursor należącej do grupy Outsourcing Experts dodaje, że na początku wystarczył sam napis „promocja", by sprzedaż szła jak woda. Dziś jesteśmy dużo bardziej racjonalni, nawet jeśli ośmiu na dziesięciu Polaków twierdzi, że promocje i wyprzedaże mają teraz większy wpływ na to, co i gdzie kupują. Tak wykazało badanie, które pod koniec zeszłego roku przeprowadził wśród 2,5 tys. konsumentów z całej Polski program Jakość Obsługi, który bada opinie klientów o firmach.
Jak jednak zaznacza Haman, choć Polacy nadal chętnie korzystają z rabatów i okazji, to najpierw badają, czy obniżka jest autentyczna. I czy przypadkiem w innym sklepie w okolicy nie będzie taniej i lepiej. – Chcemy kupować dobre rzeczy, ale po atrakcyjnych cenach. Racjonalnie wybieramy więc miejsce zakupów. Porównujemy ceny, jakość oferty i sklepów – ocenia wiceprezes Cursora.
Chcemy się nakupować
Ekonomiści chwalą polskich konsumentów, że nie przestraszyli się kryzysu, a ich wydatki dodawały koloru zielonej wyspie, jaką Polska była w czasach, gdy Europa Zachodnia wpadła w recesję, a jej mieszkańcy zacisnęli pasa. My co prawda też nie szarżowaliśmy z wydatkami, tym bardziej że banki zaostrzyły politykę pożyczkową. W dodatku wraz ze wzrostem bezrobocia skończyły się czasy rynku pracownika. Firmy stały się mniej skore do podnoszenia płac, a za to dużo szybciej zaczęły rosnąć ceny.
Zapaści w sklepach jednak nie było. – Jesteśmy młodym, konsumpcyjnym społeczeństwem i ciągle jeszcze się nie nakupowaliśmy – wyjaśnia Maria Drozdowicz-Bieć z SGH.
Według sondażu CBOS co piąty Polak poprawia sobie zakupami humor. Zwracają na to też uwagę autorzy ogłoszonego w 2011 badania koncernu Henkel i GfK Austria, które prześwietliło zwyczaje konsumentów z dziesięciu państw Europy. Okazało się, że codziennie robi zakupy prawie połowa Polaków. To kilka razy więcej niż w przypadku Czechów i Austriaków.
Nawet w trudnym roku 2009, gdy strach przed kryzysem był chyba największy, sprzedaż detaliczna, licząc w cenach stałych (po uwzględnieniu inflacji), wzrosła w Polsce o prawie 3 proc. Pomogły w tym wyższe zakupy farmaceutyków i kosmetyków, potwierdzając teorię kryzysowego efektu szminki – w trudnych czasach kosmetyki zastępują nam inne, nieosiągalne już luksusy. W zeszłym roku nasze wydatki w sklepach wzrosły o ponad 7 proc., a w przypadku odzieży i obuwia prawie dwa razy więcej. Zakupy w sieci, gdzie np. ceny sprzętu RTV i AGD bywają sporo niższe , rosną rocznie w tempie dwucyfrowym. – Nie przestraszyliśmy się kryzysu, choć cały czas słyszymy, że będzie źle – twierdzi Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek, główna ekonomistka organizacji pracodawców Lewiatan. Statystyki dowodzą zresztą, że jako społeczeństwo się bogacimy.