Przywiędłe kwiaty

To generacja hipisów, jak twierdzi wielu amerykańskich ekspertów, jest odpowiedzialna za światowy kryzys finansowy

Publikacja: 26.05.2012 01:01

Woodstock, sierpień 1969: świat jest nasz

Woodstock, sierpień 1969: świat jest nasz

Foto: AP

Red

Korespondencja z Nowego Jorku



Czy mogłabyś zadzwonić za dwie, trzy godziny? Umarł nam dziś koń i cała wspólnota pogrążona jest w głębokim żalu i smutku. Naprawdę nie możemy z tobą porozmawiać – usłyszałam, gdy udało mi się dodzwonić do Aorista, jednej ze wspólnot hipisów na Wielkiej Wyspie na Hawajach. A jest ich wciąż nie tylko na archipelagu, ale i w całych Stanach niemało. Wyznawcy ideologii dzieci kwiatów wciąż żyją, choć dziś już tylko w skansenach.



Daleka od obiektywizmu



Na pchlim targu w małym miasteczku w górach Catskills, zaledwie dwie godziny jazdy samochodem na północ od Nowego Jorku, można odnieść wrażenie, że czas się zatrzymał. To Woodstock – miejsce legendarnego festiwalu, na którym zagrali m.in. Jimmy Hendrix, Joan Baez, Janis Joplin, The Grateful Dead, Santana czy The Who. Tu ciągle żyje się wydarzeniami z 1969 roku. Tu między orientalnymi pachnidłami i kadzidełkami, jedwabnymi chustami i obrazami, starymi winylami z rockiem sprzed 40 lat wciąż można wyczuć w powietrzu zapach palonej trawki.



O tym, że to teraźniejszość, a nie lata 60. ubiegłego wieku, przypomina jedynie wiek sprzedawców. Handlujący często dawno przekroczyli już sześćdziesiątkę. Starsze panie w zwiewnym odzieniu i opaskach na głowach wyglądają tak, jakby nie zauważyły, że świat się zmienił.



W miasteczkowych knajpkach czuje się atmosferę luzu, ale festiwal w Woodstock, impreza, na którą przyjechało kiedyś 400 tysięcy młodych ludzi, z czasem musiał się stać zwyczajnym merkantylnym przedsięwzięciem. Trzy lata temu, w jego 40. rocznicę, wydawano i sprzedawano nowe edycje płyt CD z muzyką z trzydniowej imprezy, wydano kolejne książki, nakręcono filmy, a wytwórnia Sony uruchomiła portal komercyjno-społecznościowy Woodstock.com. Nazwa stała się marką, która świetnie się sprzedaje. Podobnie jak musical „Hair" z 1968 roku, który już kilkakrotnie wracał na Broadway.



Trochę inaczej jest tam, gdzie nie dotarła, jak by powiedzieli hipisi, „zaraza komercji". W Ramapo Mountains w New Jersey, zaledwie 25 kilometrów od Nowego Jorku, Fioletową Damę znają wszyscy, choć niewiele osób wie, że naprawdę nazywa się Sandra Ramos. Rzeczywiście nosi się wyłącznie na fioletowo. Jej dom, a właściwie półokrągły hangar z blachy, stojący w pobliżu miejsca, gdzie 40 lat temu koczowała komuna hipisów, też ma fioletowy kolor. Purple Lady mają szansę spotkać piechurzy na górskich szlakach, wspinający się na wzgórza, z których widać panoramę Manhattanu.



I niemal wszyscy wiedzą o tym, że Ramos, „dziecko lat 60.", jak sama o sobie mówi, prowadzi w pobliskim Wanaque schronisko dla prześladowanych kobiet. W działalności jej organizacji Strenghten Our Lives czuć ducha dawnych lat. I wciąż ma swoich wyznawców. – Warto posłuchać, co ma do powiedzenia, choć to hipiska i często jest daleka od obiektywizmu – mówi Ashley Hatch, studentka Ramapo College, na którym Ramos ma wykłady z nauk społecznych.

W tych miejscach, gdzie 40 lat temu prężnie funkcjonowały komuny hipisów, do dziś można spotkać wielu ludzi otwarcie przyznających się do tamtej ideologii i angażujących się w różne lewicowe inicjatywy społeczne. Zachodnie Wybrzeże USA to pod tym względem prawdziwe zagłębie, od wiejskich regionów Oregonu po akademickie Berkeley w północnej Kalifornii.

Legenda zdemitologizowana

Ruch hipisów był radykalną reakcją młodego, wychowanego w dobrobycie pokolenia na problemy Ameryki. Gdy USA powstrzymywały (czasem zbrojnie) ekspansję komunizmu w krajach Trzeciego Świata, hipisi odpowiadali hasłami pokoju i miłości. Choć nie był to ruch wynikający z biedy (bo Amerykanie zrywali wówczas pełnymi garściami owoce powojennego boomu gospodarczego), to hipisi potępiali kult pieniądza u starszej generacji. Odrzucali wartości i sposób życia swoich rodziców, uważając, że można zastąpić je wolną miłością, długimi włosami, szalonym rockiem, życiem w komunach.

Komuny hipisi zaczęli masowo zakładać latem w 1967 r., kiedy ponad 100 tysięcy młodych buntowników przybyło do San Francisco.

Według ostrożnych szacunków na początku lat 70. w co najmniej 10 tysiącach takich wspólnot żyło około 750 tysięcy ludzi. Timothy Miller, historyk religii z University of Kansas, autor kilku książek na temat ruchu dzieci kwiatów szacuje liczbę komun w szczytowym okresie na 20 – 50 tysięcy.

Większość z nich nie wytrzymała próby czasu i starcia z rzeczywistością – rozwiązały się po kilku miesiącach czy latach. Część komun nie była po prostu w stanie się utrzymać, inne gubiło nieograniczone używanie narkotyków. Gwoździem do trumny było zbiorowe samobójstwo członków sekty Jima Jonesa w Gujanie w 1978 roku. Choć pozornie nie miało to związku z ruchem hipisowskim, w świadomości społecznej i sekty i komuny były tym samym. A potem przyszły lata 80., czasy Ronalda Reagana, kult przedsiębiorczości, indywidualizmu i epoka zimnej wojny z komunizmem. Lewicowa legenda dzieci kwiatów została zdemitologizowana.

Mimo tego do dnia dzisiejszego przeżyło jednak wiele wspólnot, które nawiązują do tamtych czasów. Ich liczbę ciągle wyraża się w tysiącach. Dokładnie ile, nikt nie wie, bo ciągle rozwiązują się jedne, a zawiązują kolejne, często z tymi samymi ludźmi.

Dzisiejsze hipisowskie wspólnoty bardzo różnią się jednak od tych, które zakładano 40 lat temu. Mniej już w nich spontaniczności, są lepiej zorganizowane. Rzadko hodują marihuanę. Wobec porażki ideologii dziecikwiatów szukają nowej tożsamości: silniej akcentują potrzebę wzmacniania świadomości ekologicznej.

Ciągle funkcjonują regularne komuny, w których istnieje pełna wspólnota majątkowa. Ale bywają też domowe kooperatywy, gdzie ludzie żyją razem pod jednym dachem bez pełnego dzielenia się dochodami, próbując jednak wspólnie podejmować ważne decyzje. Takim przykładem może być Purple Rose Collective w San Francisco. Wreszcie mamy farmy i wioski ekologiczne oparte na zasadzie zrównoważonej uprawy i hodowli.

Niektóre, przeważnie małe, wciąż działają nieformalnie, bo – na przykład – lokalne prawo zabrania zakładania wspólnot. – Dziś ten ruch skupia się wokół wspólnych potrzeb, takich jak znalezienie bezpiecznego miejsca do wychowywania dzieci, stworzenie atmosfery niewymagającej zamykania drzwi na klucz czy życie w zgodzie ze środowiskiem naturalnym – mówi Geoph Kozeny, który próbuje napisać historię hipisów w USA.

Najstarszą i najsłynniejszą komuną jest kalifornijska Hog Farm. Założona została przez wiecznego hipisa i jedną z najbardziej malowniczych postaci amerykańskiego show-biznesu, komika Wavy'ego Gravy'ego. To właśnie z tego środowiska wywodził się pomysł zorganizowania festiwalu w Woodstock. Dziś Hog Farm działa w kilku miejscach, między innymi w Berkeley albo na Rancho Czarnego Dębu w Laytonville w Kalifornii. To ostatnie miejsce służy jako miejsce większych spotkań i festiwali, a także obozów organizowanych dla dzieci.

Po drugiej stronie kontynentu także działa Farma (The Farm) założona przez Stephena Gaskina w 1970 r. w Summertown w Tennessee po wielkim przejeździe konwoju ponad 60 samochodów i autobusów przez całą Amerykę. Kiedyś mieszkało tam 1200 osób, dziś jest ich 300. Propagują wspólne życie, naturalne porody, zdrową dietę, kuchnię wegetariańską, sztukę kreatywną oraz technologie alternatywne.

W koczowiskach „oburzonych"

Organizują obozy dla dzieci, którym usiłują wpoić swoje wartości. „Wybraliśmy życie we wspólnocie, gdzie dzielimy nasze życie i nasze losy, te dobre i te złe. Czujemy, że możemy być silniejsi i bardziej użyteczni, będąc ze sobą razem, niż żyjąc oddzielnie" – deklarują. Wokół Farmy, podobnie jak wokół kalifornijskiej Hog Farm, wypączkowało wiele organizacji filantropijnych. Wspólnota utrzymuje także internetowe muzeum historii ruchu hipisowskiego. Sam Gaskin, 86-latek z bujną siwą brodą, kiedyś nauczyciel, perkusista, raper, autor kilkunastu książek, już dawno nie buntuje się przeciw amerykańskiemu systemowi politycznemu. W 2000 r. wystartował nawet w prawyborach prezydenckich marginalnej lewicowej Amerykańskiej Partii Zielonych (GPUS) bez sukcesu.

Z kolei Lake Village Homestead w Michigan powstało w 1971 roku, gdy jego założyciel wykładał psychologię na University of Western Michigan. – To już nie jest styl życia typowy dla hipisów, raczej tęsknota za pokojem i harmonią – mówi o swojej wspólnocie Roger Ulrich. Tworzy ją dziś około 50 osób mieszkających w dwóch wspólnych budynkach i w 13 domach jednorodzinnych. Wielu członków normalnie pracuje poza wspólnotą, jeden nawet w sieciowym markecie, inny w restauracji fast food. Nie zabrakło nawet emerytowanego policjanta. Wspólnota rzadko spotyka się na wspólnych posiłkach. Do wspólnych obowiązków członków należy uprawianie ogrodu i opieka nad inwentarzem: końmi, bydłem, nierogacizną i drobiem. Formalnie farma nie jest komuną, lecz korporacją, której współwłaścicielami są jej mieszkańcy. Każdy dokłada się do rachunków za elektryczność, paszę i do innych wydatków.

Utopia ma się dobrze

Wspólnota Aorista z Hawajów (ta od konia, którego zejście pogrążyło wszystkich w żałobie) zakłada pełną wspólnotę majątkową członków i wspólne wychowywanie dzieci. Nie jest ich dużo,

tylko cztery rodziny uprawiające wspólnie 15 hektarów ziemi. Ale to w klimacie subtropikalnym wystarcza nie tylko do utrzymania się. Przyjmuje także stażystów i wolontariuszy. Archipelag jest prawdziwym rajem dla komun: łagodny klimat, dostępność żywności i niskie koszty podstawowego utrzymania sprawiają, że nie brakuje tu chętnych do wspólnego życia.

Dzięki istnieniu takich miejsc najwierniejsi z najwierniejszych wciąż nie dali za wygraną. W tłumie demonstrantów protestujących od kilku miesięcy w największych miastach USA przeciwko obecnemu establishmentowi finansowemu można zobaczyć brodate twarze 60- czy 70-latków i ich rówieśniczki pomagające w organizowaniu miejsca protestu. Ruch „Occupy Wall Street" to w dużej mierze również ich dzieło. Tu także jest „pozioma" demokracja, a decyzje podejmowane na zasadzie konsensusu.

Harmonia, pokój, równouprawnienie, życie we wspólnocie to wszystko hasła ze starych lat. W koczowiskach ruchu „oburzonych" atmosfera przypomina czasy, kiedy wszyscy śpiewali ballady młodego Boba Dylana. Ale ruch „Occupy Wall Street" pozostaje ciągle bez wyraźnego przywództwa, podobnie jak i pokolenie dzieci kwiatów nie dorobiło się wyraźnego lidera. I to przesądza o jego słabości.

Dzisiejsze komuny to rzecz jasna tylko wierzchołek góry lodowej w porównaniu z masowością ruchu z lat 60. Większość tych, którzy cztery dekady temu upajali się psychodelicznym rockiem, palili trawę i demonstrowali przeciwko wojnie w Wietnamie, dość szybko włączyło się w istniejący system. W Ameryce wszyscy pamiętają prezydenta Billa Clintona, który podczas kampanii wyborczej opowiadał, że palił marihuanę, ale się nie zaciągał. Hipisowski epizod miał także Steve Jobs, niedawno zmarły założyciel firmy Apple.

Tragiczne konsekwencje

Większość obcięła włosy, znalazła pracę i stała się zwyczajnymi członkami społeczeństwa. Część przeszła całkowitą metamorfozę, zamieniając lewacką ideologię młodości na wartości konserwatywne. Niektórzy hipisi zamienili się w yuppies i ich podejście do życia stało się jeszcze bardziej materialistyczne niż ich rodziców.

Doświadczenia tego pokolenia nie pozostały jednak bez konsekwencji. I według niektórych są to konsekwencje tragiczne. W nakręconym cztery lata temu filmie „Generation Zero" producent Davida Bossie ukazał pokoleniowy narcyzm hipisów. Jego zdaniem to właśnie ta generacja jest odpowiedzialna za nadmierne wydatki, brak odpowiedzialności na Wall Street i wywołanie kryzysu na rynku kredytów hipotecznych, który nieomal rozwalił globalny system finansowy. – Ludzie, którzy byli w Woodstock, stali się młodymi profesjonalistami dekadę później, spekulantami obligacjami śmieciowymi z lat 90. oraz dyrektorami firm z Wall Street w dekadzie 2000. Przebyli drogę od Woodstock do własnego jaguara – twierdzi Bossie. Jego zdaniem odpowiedzialność za obecną sytuacją finansową Stanów Zjednoczonych i co za tym idzie, całego świata – ponoszą ludzie z tamtych lat. – Polityczna poprawność, niepozwalająca na powiedzenie w wielu sprawach „nie" zaczęła się nie w 1999, ale w 1969 roku – uważa Bossie.

Coraz częściej w USA wskazuje się też, że po spowodowaniu wielkiego załamania gospodarczego generacja Woodstock lansuje nowy, pokryzysowy ład. Taki, w którym deficyt budżetowy uznany został za kwestię zupełnie normalną. Obowiązującą filozofią stało się „wydaj teraz, zapłać później".

Częścią tej koncepcji jest też nowy sposób rozdzielania pieniędzy przez Amerykanów – za pośrednictwem programów rządowych. Kevin Gaudet, dyrektor Kanadyjskiej Federacji Podatników, śledzi uważnie wydarzenia za miedzą i zwraca uwagę, że taki system redystrybucji jest bardzo nieopłacalny i przyniósł więcej szkód niż pożytku. Jego efektem jest gwałtowny rozrost administracji rządowej i wzrost związanych z tym kosztów. A przy okazji – brak efektywności. Kanadyjski działacz narzeka na pokolenie dzieci kwiatów: – Ta generacja dorastała pod sztandarem uczynienia świata lepszym do życia. Niestety, staliśmy się przez nią zbyt zależni od rządu. To, że człowiek może wziąć sprawy w swoje ręce, przestało być już aż tak ważne.

A wszystko to skutek, jak mówi Gaudet, „myślenia rodem z Woodstock".

Autorka jest polską dziennikarką, mieszka w Nowym Jorku

Korespondencja z Nowego Jorku

Czy mogłabyś zadzwonić za dwie, trzy godziny? Umarł nam dziś koń i cała wspólnota pogrążona jest w głębokim żalu i smutku. Naprawdę nie możemy z tobą porozmawiać – usłyszałam, gdy udało mi się dodzwonić do Aorista, jednej ze wspólnot hipisów na Wielkiej Wyspie na Hawajach. A jest ich wciąż nie tylko na archipelagu, ale i w całych Stanach niemało. Wyznawcy ideologii dzieci kwiatów wciąż żyją, choć dziś już tylko w skansenach.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą