Krwawa jatka i tramwaj

Marcin Zaremba opisuje stan szoku, w jakim znalazły się resztki polskiego społeczeństwa po pięciu latach wojny

Publikacja: 07.07.2012 01:01

4 lipca 1946 roku, czyli tego dnia, w którym w Kielcach tłum wymordował większość miejscowych Żydów, do podobnych wypadków o mały włos nie doszłoby również w Kaliszu. Tu też pojawiła się opowieść o porwanym „na macę" chłopcu, potem wręcz o ponad 20 zamordowanych rytualnie polskich dzieciach. Tu też zgromadził się tłum.

Ale w odróżnieniu od Kielc i Rzeszowa, a także wielu innych miast, w Kaliszu do pogromu nie doszło. I nie dlatego, że jak m.in. w Lublinie i Włocławku zapobiegła temu interwencja milicji czy jak w Legnicy – wojska radzieckiego. W Kaliszu, jak donosili swoim władzom instruktorzy PPR, pogrom wstrzymała „perswazja statecznych obywateli".

Zobacz na empik.rp.pl

Natomiast w miastach, przez które przetoczyły się pogromy, po pięciu latach przewracania Polaków w parobków Herrenvolku „statecznych obywateli" po prostu nie było...

Dowiadujemy się tego z książki Marcina Zaremby „Wielka trwoga. Polska 1944–1947". Książki będącej moim zdaniem zupełnie fundamentalną próbą wzięcia się za bary ze wstydliwymi epizodami tego wbrew pozorom dotąd mało opisanego okresu polskiej historii. Próbą udaną, choć momentami prowokującą do polemiki.

Polemika z Grossem

W historiografii mianem „wielkiej trwogi" określa się falę anarchii, a zarazem głodu, paniki i najdzikszych pogłosek, która przetoczyła się przez wiejską Francję w 1789 roku. Zaremba świadomie nawiązuje do tej tradycji. Jednak przede wszystkim i tytuł, i – w sporej mierze – treść „Trwogi" to nawiązanie, a zarazem polemika z Janem Grossem, autorem „Strachu" – prowokującej, miejscami odkrywczej, a miejscami denerwująco jednostronnej książki o polskim antysemityzmie. Jest tak, mimo że Gross pisze niemal wyłącznie o ówczesnym stosunku Polaków do Żydów, a Zaremba ma ambicje szersze – chce opisać, jak polskie społeczeństwo (czy raczej to, co z niego po wojnie zostało) reagowało i na narzucony nowy system, i na koniec wojny. Koniec wojny, będący szokiem niemal w tym samym stopniu, co jej początek. Polemikę z Grossem widać w detalach, w szczegółach.

Zaremba przychyla się np. do ponadtrzykrotnie niższych niż przyjmowane przez Grossa szacunków liczby Żydów zamordowanych przez Polaków. Odrzuca jego twierdzenie, jakoby to nie strach był główną przyczyną nieudzielania w czasie okupacji pomocy Żydom. Kwestionuje też tezę autora „Strachu", jakoby fakt, iż Polacy ukrywający Żydów po wojnie nie chcieli, aby wyszło to na jaw, był przede wszystkim efektem obawy przed antysemicką reakcją otoczenia. Zaremba zgadza się, że bywał to jeden z czynników, wydaje się jednak za ważniejszą przyczynę uważać coś innego. Otóż i w czasie okupacji, i bezpośrednio po niej bardzo rozpowszechnione było przekonanie o ogromnym bogactwie Żydów, które – ponieważ większość ukrywających czyniła to za pieniądze – w myśl powszechnej opinii musiało przejść na rzecz tychże ukrywających. W sytuacji powszechnego tuż po wojnie bandytyzmu dla osób uznanych przez sąsiadów za nagle wzbogaconych musiało to rodzić śmiertelne zagrożenie. Ale znacznie ważniejsza jest Zaremby polemika z Grossem nie wprost, tylko poprzez całą książkę i jej konstrukcję.

Na terenie obcym, wrogim...

Bo autor „Wielkiej trwogi" nie kwestionuje tego, że tuż po wojnie w Polsce robiono z Żydami rzeczy straszne. Wręcz zwiększa nasz stan wiedzy o tym aspekcie powojnia. To od Zaremby ogromna większość tych, którzy nie śledzą zawodowo efektów badań historyków, ma szanse się dowiedzieć, że Kielce i Rzeszów nie były wyjątkiem. Że pogromy miały miejsce (albo niemal miały miejsce, tylko zostały udaremnione) w co najmniej kilkunastu polskich miastach, z warszawską Pragą włącznie. Że wśród polskich Żydów przekonanie, iż antykomunistyczni partyzanci mordują Żydów, którzy wpadają im w ręce, było wtedy powszechne. I nie bez przyczyny.

Zaremba bowiem podaje wiele przykładów takich mordów, które trudno wytłumaczyć w sposób klasyczny (jako zabicie osób pochodzenia żydowskiego nie za  pochodzenie, tylko za zaangażowanie po stronie PPR). Obrazując atmosferę panującą wówczas wokół żydowskich niedobitków, Zaremba cytuje dokumenty ze źródeł niepodejrzanych o pełnienie roli tuby komunistycznej propagandy. Na przykład raport Delegatury Rządu stwierdzający, że „gdy do miasteczka, które niegdyś było żydowskim w 90 procentach, wróci jedna lub dwie rodziny żydowskie, znajdują się na terenie obcym, wrogim". Opisuje też antysemityzm „dołów" milicyjnych. I zapewne jako pierwszy stwierdza, że chyba najbardziej ohydny ówczesny atak na niedobitków żydowskich – ostrzelanie i obrzucenie granatami żydowskiego sierocińca w Rabce – był według wszelkich poszlak dziełem miejscowych milicjantów.

Ale – i tu Zaremba różni się z Grossem bardzo – autor „Wielkiej trwogi", w odróżnieniu od autora „Strachu", widzi nie pojedyncze drzewo, tylko cały las. Gross bowiem koncentruje się wyłącznie na sprawach żydowskich i postrzega je jako fenomen niemający żadnych przyczyn albo też mający przyczyny niejako sam w sobie. Czyli: przyczyną zabijania Żydów był polski antysemityzm. A przyczyną polskiego antysemityzmu był... polski antysemityzm. Tymczasem Zaremba sytuuje relacje polsko-żydowskie właśnie w kontekście. A właściwie w dwóch kontekstach, węższym i szerszym.

Powojnie

Węższym są ówczesne relacje między Polakami a wszystkimi innymi grupami narodowościowymi. Relacje, które były wtedy nie po prostu złe, tylko śmiertelnie antagonistyczne. Wojna doprowadziła nacjonalizmy do paroksyzmów. W omawianym okresie Polacy mścili się na Niemcach, często ich zabijając. Polskie podziemie antykomunistyczne mordowało też Białorusinów jako uznanych en masse za sprzyjających narzuconej przez ZSRR władzy.

A Ukraińcy i zabijali Polaków, i sami byli zabijani. W kraju trwała więc jatka, Żydzi bynajmniej nie byli jedynymi jej ofiarami. I nie byli jedynymi, do których stosowano wtedy myślowo-emocjonalne schematy, które my kojarzymy jedynie z najbardziej opętanym antysemityzmem. W tym samym czasie, w którym całą Polskę obiegały pogłoski o Żydach, rytualnie mordujących polskie dzieci, plotkowano też o Ukraińcach porywających polskie dzieci, aby zrobić z nich kiełbasę... Szerszym natomiast kontekstem, w którym Zaremba sytuuje sprawy żydowskie, jest to, co w ogóle działo się wtedy w Polsce, w której trwała specyficzna, krótka epoka powojnia. „Powojnie" („Postwar") – tym terminem jego autor, brytyjski historyk Tony Judt, określa cały okres po 1945 roku.

Zaremba, chyba słusznie, używa go w znaczeniu węższym – chodzi mu o pierwsze lata po wypędzeniu Niemców. Słusznie, bo tak rozumiane powojnie jest czasem specyficznym, którego specyficzność polega przede wszystkim właśnie na tym, że nastąpiło bezpośrednio po najstraszniejszej w historii Europy wojnie. I przez ten czas to właśnie to odczucie, ta świadomość – a nie np. ustanawiania komunistycznej dyktatury – była najważniejszym czynnikiem, określającym odczucia większości Polaków. Zaremba przytacza tu historyjkę, dobrze ilustrującą jedną ze specyfik tego czasu. Latem 1945 roku warszawską ulicą Ząbkowską szedł kondukt pogrzebowy. „Nagle z głębi ulicy wyłonił się tramwaj. Żywy, czerwony tramwaj warszawski... Widok tramwaju wywołał powszechny entuzjazm. Przechodnie na chodnikach zatrzymywali się, inni biegli w stronę wozu, wiwatując głośno i klaszcząc. I, o dziwo, kondukt żałobny zatrzymał się, odprowadzający zmarłego odwrócili się ku tramwajowi i wreszcie porwani ogólnym nastrojem zaczęli także klaskać".

Pozostała Polska B

Jednak podstawowym elementem powojnia była bezprecedensowa zapaść cywilizacyjna, społeczna i moralna. Zapaść – dodajmy – zupełne zapomniana, wyparta z naszej świadomości. I łatwo zrozumieć dlaczego. Po pierwsze, takie wspomnienia są, eufemistycznie rzecz ujmując, bardzo przykre, wręcz poniżające, kompletnie niepasujące do obrazu Polaków we własnych oczach. Po drugie, pamięć zbiorową tworzy inteligencja, której zapaść dotyczyła w najmniejszej mierze. Inteligencja, której zresztą było wtedy mało, bo w sporej części wyginęła albo znalazła się na obczyźnie. „Na placu boju pozostała Polska »B«: biedna i niewykształcona, z silnym poczuciem deprywacji, pełna lęków i urazów. Bardziej związana z Kościołem, konserwatywna i tradycyjna, mieszkająca raczej na wsi i w małych miasteczkach" – pisze Zaremba.

O tej Polsce wielkomiejska inteligencja tradycyjnie wiedziała niewiele. A przede wszystkim – nie utożsamiała z nią ani siebie, ani polskości. To, co robili chłopi, w przekonaniu inteligencji nie obciążało polskości. Wręcz nie dotyczyło Polski – bo w oczach warstwy postszlacheckiej związek między polskością a chłopem nie był bynajmniej oczywisty. Rozmiary tej ówczesnej zapaści są trudne do ogarnięcia, podobnie jak warunki, w których w powojniu żyli nasi dziadkowie czy pradziadkowie. Co może najbardziej wyraziste – wielu spośród nich na co dzień czuło wtedy smród trupów, w sensie bynajmniej nie metaforycznym. I nie dotyczyło to bynajmniej jedynie Warszawy, także wielu innych miast, w których jeszcze przed chwilą toczyły się zażarte walki, jak np. Kołobrzeg. Po przejściu frontu szerzył się prawdziwy głód. Powszechny był strach przed nim. Wiosną 1945, czyli niemal rok po wyzwoleniu, w Lublinie więcej ludzi umierało, niż się rodziło, a w Kielcach władze przewidywały zamieszki głodowe. Kryminalny bandytyzm, zwłaszcza na wsiach, stał się plagą jeszcze za okupacji. Teraz osiągnął poziom powszechnego terroru.

Wciągał w swoją orbitę coraz więcej wiejskiej młodzieży. Sprzyjała temu powszechna po przejściu frontu dostępność broni, a także chaos i brak sił porządkowych (zresztą Milicja Obywatelska na początku istnienia sama bywała czynnikiem bandyckim). Stan wojny domowej, czyli nasączenie terenu różnorakimi, ale mało różniącymi się od siebie oddziałami i bandami, ułatwiał anonimowość. Niby wiele z tego nie jest nowe. Rzecz jednak w skali zjawiska. Jestem z wykształcenia historykiem od historii najnowszej. I pomimo to dopiero Zaremba, serwując cytatami z dokumentów i wspomnień, unaocznił mi jego rozmiar.

Wyprowadzić i po sprawie

Okupacja nauczyła ludzi – zwłaszcza młodych, których w jakimś zakresie ukształtowała – braku szacunku dla ludzkiego życia. Więcej. Dla chłopaka z sąsiedztwa, opisywanego we wspomnieniach przez Jarosława Iwaszkiewicza, „rozwiązywanie problemów nagle stało się łatwe: jeśli ktoś sprawia innym kłopoty, wystarczy mieć broń, wyprowadzić go gdzieś na stronę i po sprawie.

Odkrył tę łatwość, obserwując, jak niemieccy żandarmi bez wahania rozstrzeliwują na miejscu trzech złapanych na stacji kolejowej Żydów". Zaremba relacjonuje przebadane przez siebie dokumenty ludowego Wojska Polskiego. Wynika z nich, że żołnierze I Armii WP popełniali wszelkiego rodzaju przestępstwa (mordowanie jeńców i cywili niemieckich, rabunki na Polakach) znacznie rzadziej niż żołnierze II Armii. Skąd taka różnica między bliźniaczymi formacjami? Otóż ci pierwsi byli w większości kresowiakami, wywiezionymi na wschód przez bolszewików. Ci drudzy to natomiast zmobilizowane po przejściu frontu chłopaki z Generalnego Gubernatorstwa, w większości ze wsi.

Ci pierwsi doznali w czasie wojny strasznych rzeczy, ale – inaczej niż drugich – nie dotknęła ich potworna demobilizacja niemieckiej okupacji. Przynosiła ona takie efekty zwłaszcza właśnie w GG, gdzie przez pięć lat królowała nie tylko bezkarna niemiecka agresja, ale też (w zasadzie wszędzie poza Warszawą) stan niemal całkowitego bezprawia, bezkarności kryminalistów, bałaganu i głodu. Charakterystyczna jest opinia Kazimierza Wyki, który pisał o widocznej różnicy między mieszkańcami Gubernatorstwa a pozbawionymi „typowych skażeń okupacyjnych" wracającymi z Niemiec byłymi robotnikami przymusowymi, a nawet Polakami z ziem włączonych do Rzeszy. Tak, również z ziem włączonych do Rzeszy.

Bo tam Polacy byli wprawdzie uciskani bardziej niż w GG, zostali zepchnięci na dół drabiny społecznej i byli znacznie bardziej sterroryzowani. Ale przez pięć lat okupacji funkcjonowali w dość przewidywalnej rzeczywistości. Kto przetrzymał pierwsze miesiące terroru Selbschutzu i falę wysiedleń, żył w biedzie, często w nędzy, a jako Polak zawsze w poniżeniu. Ale mimo to można zaryzykować tezę, że w społeczeństwie, które w porównaniu z GG nosiło więcej cech normalności.

Nie widzieli Holokaustu

I, co istotne, w porównaniu z GG  rzadziej bywał świadkiem Zagłady. Zaremba cytuje wspomnienia, z których wynika, że żołnierze LWP-kresowiacy odnosili się do Żydów znacznie lepiej niż ich koledzy z GG. Mimo że teoretycznie powinno być odwrotnie, bo to przecież ci pierwsi widzieli w 1939 Żydów witających Armię Czerwoną i stawiających bramy triumfalne. Ale zostali wywiezieni na Sybir i dzięki temu nie widzieli Holokaustu... Bo to obserwacja Holokaustu, niezależnie od tego, na ile po prostu bierna, a na ile uczestnicząca (pamiętnikarz ze Szczebrzeszyna, dyrektor miejscowego szpitala doktor Zygmunt Klukowski, akowiec i szef zamojskiego BIP, późniejszy więzień komunistów, opisuje, jak to w czasie trwającego kilka dni mordowania miejscowych Żydów polskie dzieci penetrowały teren, wyciągały z ukrycia dzieci żydowskie i doprowadzały je pod lufy żandarmów...) pozostawiała niezatarte ślady w psychice.

Zawsze brutalizowała ją, a często prowadziła do podświadomego zdegradowania Żydów poniżej ludzkiego poziomu. Bo przecież tak prosto i masowo mordowani nie mogą być ludźmi... To charakterystyczne, że powojenna fala pogromów objęła niemal wyłącznie GG. Znacznie mniej zaznaczyła się natomiast na terenach włączonych do Rzeszy, choć przecież przed wojną Wielkopolska i Pomorze były bastionem antysemickiej endecji.. „Stateczni obywatele" Kalisza w większości zapewne nie byli filosemitami. Ale mimo to powstrzymali pogrom. Zabrakło ich w Kielcach, Rzeszowie i innych miastach, w których niemiecki terror i wojenna zawierucha wytrzebiły lokalne elity.

Ci szaleni dywersanci

O ile krwawą, tuż powojenną historię polsko-żydowską Zaremba przedstawia obiektywnie, narażając się radykałom z obu stron (nie ukrywając panującego antysemityzmu, podkreśla, że powszechny akces Żydów do nowego ustroju, mający miejsce, kiedy jeszcze polska inteligencja bojkotowała reżim, potęgował wrogość i cytuje zdanie Andrzeja Paczkowskiego, że w UB „gabinety by opustoszały, gdyby wszyscy funkcjonariusze pochodzenia żydowskiego jednocześnie zwolnili się ze służby"), o tyle z niektórymi innymi twierdzeniami autora „Wielkiej trwogi" chce się polemizować. Zaremba kładzie wielki nacisk na zjawisko „oduczania się" przez żołnierzy cywilnego życia, ich strachu przed normalnością i niechęci do poddania się pokojowym rygorom. Ma rację, tak bywało zawsze na świecie, Polacy nie stanowili wyjątku. Ale Zaremba wydaje się postrzegać to zjawisko jako główną przyczynę powstania i trwania powojennej partyzantki. A z tym trudno się zgodzić. Oczywiście, że sprzyjało ono utrzymywaniu się „leśnych". Ale właśnie – tylko sprzyjało.

Kiedy spojrzymy na ówczesną rzeczywistość, czyli z jednej strony na fakt, że w kraju została na obcych bagnetach ustanowiona nieodpowiadająca większości dyktatorska władza, a z drugiej, że wobec antyakowskiego terroru samo wyjście z lasu było niebezpieczne, naprawdę nie musimy już szukać dalszych przyczyn trwania partyzantki. Zaremba wielokrotnie podkreśla postępującą demoralizację i bandycenie „leśnych". A także inne zachodzące w ich psychikach negatywne procesy. „Zygmunt Klukowski – pisze – dostrzegał u leśnych dowódców zgrupowanych w okolicach Zamościa w połowie 1945 roku rosnący radykalizm, wręcz fanatyzm poglądów. W jego ocenie byli apodyktyczni, o przytępionej wrażliwości, nawykli do rozstrzygania wielu spraw za pomocą siły". Wszystko to prawda, ale... Klukowski pisał trochę inaczej.

Istotnie napisał mniej więcej to, co wynotował Zaremba. Ale długi poświęcony akowskim „dowódcom polowym" passus zakończył: „Lecz równocześnie są pełni poświęcenia, stale narażeni na wielkie niebezpieczeństwo, ścigani i prześladowani... Wiele rzeczy razi mnie w nich i irytuje, lecz pomimo to obecnie najlepiej czuję się w środowisku tych szalonych dywersantów, ludzi z lasu". Zaremba wyraźnie nie przepada za „żołnierzami wyklętymi" i ta jego emocja wydaje się, niestety, niekiedy wygrywać z obiektywizmem. W ogóle zresztą autor jakby na siłę poszukuje jakiejś „równowagi", opisując obie strony ówczesnego konfliktu. Robi to momentami ekstrawaganckie wrażenie. Jak na przykład, gdy przedwojenną polską propagandę antykomunistyczną uznaje za przejaw sztucznego wzniecania przez władze lęku, który „służy odwróceniu społecznej uwagi od konkretnych problemów i złożoności życia codziennego".

Albo gdy przedstawia jako przesadne tuż powojenne lęki ludzi Kościoła przed bolszewizmem i ich wizje tego, co PPR-owska władza z religią zrobi, podczas gdy – jak  zauważył Piotr Zaremba – choć były to czasy, gdy Bierut prowadził prymasa pod rękę w procesji Bożego Ciała, to plany rządzących wobec religii były tak naprawdę mniej więcej takie, jakich obawiali się księża. Pod tym względem Marcin Zaremba wydaje się spłacać trybut środowisku „Polityki", z którym jest związany. Szkoda, bo gdyby nie to, przedstawiane przez niego trudne prawdy o Polakach sprzed prawie 70 lat miałyby większe szanse być powszechniej zaakceptowane. Ale mimo tej łyżki dziegciu „Wielka trwoga" jest beczką miodu.

4 lipca 1946 roku, czyli tego dnia, w którym w Kielcach tłum wymordował większość miejscowych Żydów, do podobnych wypadków o mały włos nie doszłoby również w Kaliszu. Tu też pojawiła się opowieść o porwanym „na macę" chłopcu, potem wręcz o ponad 20 zamordowanych rytualnie polskich dzieciach. Tu też zgromadził się tłum.

Ale w odróżnieniu od Kielc i Rzeszowa, a także wielu innych miast, w Kaliszu do pogromu nie doszło. I nie dlatego, że jak m.in. w Lublinie i Włocławku zapobiegła temu interwencja milicji czy jak w Legnicy – wojska radzieckiego. W Kaliszu, jak donosili swoim władzom instruktorzy PPR, pogrom wstrzymała „perswazja statecznych obywateli".

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy