Salman w roli Rushdiego

Jeśli można wyobrazić sobie idealne uosobienie literatury czasów globalizacji, to jest nim właśnie Rushdie. Wielki pisarz i gwiazda show-biznesu, którego spokojnie mógłby zagrać Bruce Willis

Aktualizacja: 22.09.2012 02:14 Publikacja: 22.09.2012 01:01

Przez 23 lata go nie dosięgły. Teheran, wiosna 1989.

Przez 23 lata go nie dosięgły. Teheran, wiosna 1989.

Foto: Corbis

14 lutego 1989

Salman Rushdie

odbiera telefon i słyszy w słuchawce dziennikarkę BBC. „Co to za uczucie dowiedzieć się, że został pan właśnie skazany na śmierć przez ajatollaha Chomeiniego?" Później żałuje, że nie zapamiętał jej nazwiska, podobnie jak złości go własna nieudolna riposta: „Nie jest przyjemne".

Zobacz na Empik.rp.pl


Po latach poprawi się i na pytanie o fatwę odpowie, że dzięki temu, że ogłoszono ją w Walentynki, zawsze pamięta o kwiatach dla żony. Takiego Rushdiego mógłby zagrać nawet któryś z gwiazdorów Hollywood, na co dzień specjalizujących się w rolach twardych facetów.



A skąd w ogóle myśl o filmie poświęconym losom Rushdiego? W autobiografii podsuwa ją sam pisarz. Relacjonuje, że jego losy interesowały największych. Choćby twórcę „Hair" czy „Amadeusza" Milosza Formana albo producenta Briana Grazera („Piękny umysł", „Apollo 13"). Wszystkim jednak stanowczo odmawiał. Chciał najpierw sam opisać swoje losy w książce. I teraz to zrobił.

Między Conradem a Czechowem

Joseph Anton" zaczyna się taką właśnie sceną. Rushdie odbiera telefon, a potem na dziesięć lat schodzi do podziemia. Kiedy z niego wyjdzie, nie jest już zwykłym pisarzem, cenionym przez miłośników dobrej prozy, ale także gwiazdą mediów, intelektualistą komentującym najważniejsze wydarzenia, znajomym możnych tego świata, symbolem walki o wolność słowa i prześladowań religijnych. Wkrótce okaże się też prorokiem.

Bez specjalnej przesady można powiedzieć, że powieść „Furia", choć nie najwybitniejsza w jego dorobku, antycypowała wydarzenia 11.09. Rushdie doskonale rozumie, że fatwa z jednej strony niszczyła mu życie, a z drugiej dała mu status wyjątkowy, jakiego nie ma dziś chyba żaden pisarz na świecie. Widać to, gdy ironizuje na temat drukowania na pierwszej stronie „Guardiana" jego korespondencji z Johnem le Carrém.

W sumie szkoda, że Salman Rushdie sam nie zagra Salmana Rushdiego, tak jak to już raz kiedyś zrobił w jednym z najpopularniejszych filmów poprzedniej dekady „Dzienniku Bridget Jones", gdzie, w zabawnym epizodzie, tytułowa bohaterka pyta go o drogę do toalety. Nie zagra siebie z 1989 roku, bo zbyt wiele lat upłynęło od tamtych kluczowych chwil jego biografii. A przecież mógłby przynajmniej spróbować. Reżyser i pisarz Paul Auster proponował mu nawet w swoim filmie „Lulu na moście" rolę, którą później zagrał wielki Willem Defoe. Podobnie jak Alain Robbe-Grillet, słynny francuski literat i filmowiec.

Tego wszystkiego można dowiedzieć się z opublikowanej właśnie autobiografii, ale nie to jest w niej, oczywiście, najważniejsze, tylko opis życia w ukryciu i walka o wyjście z podziemia. By przetrwać przybrał Rushdie tożsamość amerykańskiego filmowca Josepha Antona (od imion swoich ulubionych klasyków Josepha Conrada i Antoniego Czechowa), który w jego imieniu podpisywał czeki (pieniądze, które musiał wydać na ukrywanie są notabene istotnym wątkiem opowieści, jaką snuje pisarz). Umowy z kolei najczęściej podpisywali za niego liczni przyjaciele, a tych, jak się przekonał, miał znacznie więcej, niż przypuszczał.

Co jeszcze bardziej interesujące, mimo że mowa o ludziach ze środowiska artystycznego, dla których kawiarniana plotka jest środowiskiem naturalnym, nikt z jego znajomych nigdy nie zdekonspirował żadnego z kilkudziesięciu tajnych mieszkań. Zrobił to za to, po alkoholu, funkcjonariusz służb specjalnych. Co było dla Rushdiego tym boleśniejsze, że właśnie zapłacił za wielomiesięczny najem domu. I wywołało jedną z jego licznych awantur z odpowiadającymi za ochronę funkcjonariuszami czy może raczej ich zwierzchnikami z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, z których znaczna część uważała go za darmozjada i niepotrzebny kłopot.

Szczerze mówiąc fakty, jakie ujawnia w swojej autobiografii Rushdie, wystawiają brytyjskiej administracji, szczególnie rządowi Margaret Tha-

tcher, niezbyt dobre świadectwo. Począwszy od pieniędzy, bo pisarz sam ponosił koszty kolejnych kryjówek, a skończywszy na braku zdecydowanych działań dyplomatycznych, mających skłonić irańskich mułłów do odwołania wyroku śmierci.

Oczywiście, jak dziś wiemy, fatwy, wydanej przez Chomeiniego tuż przed śmiercią, odwołać się nie da. Wciąż wisi ona nad głową Rushdiego jak miecz Damoklesa. Nic nie wskazuje jednak, by ktoś miał wykonać nakaz zawarty w fatwie ajatollaha, która notabene składała się raptem z jednego zdania i brzmiała następująco: „Informuję wszystkich dumnych muzułmanów całego świata, że autor »Szatańskich wersetów«, książki godzącej w islam, proroka i Koran, oraz wszyscy zaangażowani w jej wydanie, a znający jej treść skazani są na śmierć".

Gdyby miało to nastąpić, już by się stało, ewentualny zamachowiec miał w ostatnich latach wiele okazji, by zabić Rushdiego. Tyle że to, co dziś wydaje się mało prawdopodobne (choć wciąż możliwe), kiedyś takie nie było. Co więcej, służby specjalne miały dowody, że Irańczycy naprawdę zlecili zamachowcom zabicie pisarza.

Zresztą aby udowodnić, że groźby nie były czcze, religijni fanatycy zabili japońskiego tłumacza książki, ciężko ranili nożem autora włoskiego przekładu i postrzelili norweskiego wydawcę „Szatańskich wersetów" (dwaj ostatni mimo poważnego stanu przeżyli). Nic dziwnego, że gdy syn pisarza i jego była żona nie odbierali telefonu, mimo że umówili się z nim, a policja zobaczyła w ich domu palące się światło, był przekonany, że ich zamordowano.

Dziś, kiedy od wydania wyroku przez Chomeiniego minęło ponad 20 lat, mało kto pamięta o co poszło, a jeszcze mniej osób jest w stanie uwierzyć, że Rushdie kompletnie nie przewidywał, że może się wpakować swoją książką w szczelinę, gdzie zderzają się cywilizacje (by użyć określenia Samuela Huntingtona).

Studia nad Mahometem

Żyjemy w świecie po 11.09, gdzie za wyrażanie poglądów niezgodnych z muzułmańską ortodoksją zginął niejeden artysta (wspomnijmy choćby holenderskiego reżysera Theo van Gogha). Jednak w roku 1988, kiedy niezbyt znany 41-letni brytyjski pisarz hinduskiego pochodzenia kończył swoją trzecią powieść, świat wyglądał inaczej. Co więcej, Salman Rushdie, choć teoretycznie jest muzułmaninem i studiował życie Mahometa, kompletnie nie rozumiał wtedy świata współczesnego islamu.

Nie jest to trudno zrozumieć, gdy się pozna jego biografię. Owszem, pochodzi z muzułmańskiej rodziny z indyjskiego Bombaju, ale kiedy w jego domu pojawił się nauczyciel religii, zrezygnował z posady oburzony bluźnierstwami, jakich dopuszczali się Salman i jego siostry. Rodzice zaś potraktowali to jak świetny dowcip.

Jakby tego było mało, jako 13-latek pisarz wyjeżdża na dobrowolną emigrację do Anglii, gdzie kończy szkołę średnią i studia. Owszem, podczas nauki w Cambridge, Rushdie wybiera życie Mahometa, ale nie ma to bynajmniej związku z jego religijnością. To rodzaj hołdu dla ojca, ateisty zafascynowanego postacią proroka. A dla niego jako pisarza to był po prostu dobry temat.

Rushdie, pochodzący z zamożnej klasy średniej, z zeświecczonej rodziny, studiujący w Anglii w czasach swinging London i lata miłości, początkowo w ogóle nie rozumiał, o co muzułmanie mają do niego pretensje. Tym bardziej że wątek Mahmuda jest w „Szatańskich wersetach" drugoplanowy. W pierwszym planie jest to historia bollywoodzkiego aktora Fariszty i imitatora głosów Saladyna Czamczy, który, zakochany w Anglii, chce odciąć się od swoich indyjskich korzeni. Tak, tak, jeśli ktoś się dopatrzył u tych bohaterów rysów autobiograficznych, to jak najsłuszniej. Tak czy owak poboczny wątek został zauważony, zapewne dlatego że bohater Rushdiego podejmuje niebezpieczną, jak się okazało, teologiczną dysputę.

Ślad Cybulskiego i Herberta

Bardzo ciekawie jest obserwować z dzisiejszej perspektywy reakcje świata zachodniego na „aferę Rushdiego". Nie były one bynajmniej tak jednoznaczne, jak można by sądzić. W Wielkiej Brytanii przeciwko autorowi „Szatańskich wersetów" zawiązał się egzotyczny sojusz działaczy ugrupowań mniejszości muzułmańskiej, części thatcherowskich konserwatystów i lewicowych zwolenników politycznej poprawności.

Wszyscy oni uważali, że Rushdie jest winny bluźnierstwa. Tyle że jedni otwarcie wzywali do zabicia go (np. działacz islamski, wyróżniony później najwyższymi brytyjskimi odznaczeniami), a inni tylko uważali, że powinien przeprosić, motywując to szacunkiem dla innych religii.

Ciekawy jest z tego punktu widzenia wspomniany wyżej spór pisarza z inną gwiazdą brytyjskiej literatury, autorem szpiegowskich bestsellerów Johnem le Carrém, który, motywowany poprawnością polityczną, twierdził po ogłoszeniu fatwy, że wolność słowa nie usprawiedliwia „bezkarnego obrażania wielkich religii". Przyznać jednak trzeba, że to był wyjątek od reguły.

Pisarze, w tym także polscy, murem stanęli za swoim kolegą po piórze. Na kartach książki pojawiają się Ryszard Kapuściński, Adam Zagajewski i Czesław Miłosz (którego Rushdie uważa za literackiego giganta i opisuje, w jakie onieśmielenie wprawiła go wspólna przejażdżka dorożką z naszym noblistą i Susan Sonntag).

Zresztą, co warto dodać na marginesie, autor „Szatańskich wersetów nieraz dawał dowody, że zna polską kulturę i interesuje się nią. W powieści „Ziemia pod jej stopami" opisał np. polskiego patriotę Zbyszka Cybulskiego zastrzelonego na śmietniku, po którym zostaje metalowy kubek, później symbol walki z komunistycznym reżimem (co jest oczywistym nawiązaniem do „Popiołu i diamentu").

W autobiografii pisze wprost, że tworząc jedną z postaci, inspirował się Panem Cogito Zbigniewa Herberta, z kolei w „Furii" wyjątkowo odrażającą polską sprzątaczkę nazwał imieniem Wisława, co przez wtajemniczonych zostało zinterpretowane jednoznacznie jako krytyka Nobla dla Szymborskiej.

Wracając zaś do sprawy, to o ile w trudnych dla Rushdiego czasach ukrywania się przed zabójcami solidarność okazali mu inni pisarze o tyle już z zachodnimi wydawcami czy politykami było znacznie gorzej. Pisarz toczył prawdziwą wojnę, by jego książki były dostępne w całym cywilizowanym świecie, sięgając nawet po medialny szantaż (co otwarcie opisuje), gdy ktoś ze strachu nie chciał zgodzić się na wydanie „Szatańskich wersetów" czy jego późniejszych książek.

Tekściarz U2

Swoją drogą szczerość Rushdiego robi duże wrażenie. Przyznaje się na kartach autobiografii do małżeńskich zdrad (w czasie ukrywania dwukrotnie się rozwiódł!), zazdrości o literackie sukcesy opisuje jak grał ze służbami, politykami i wydawcami, by zmusić ich do działania i istnieć jako autor.

Trzeba powiedzieć, że nawet jeśli Rushdie feruje arbitralne wyroki i nie oszczędza innych ludzi, którzy, jego zdaniem, zawiedli w czasie gdy był ścigany, to siebie również traktuje bez taryfy ulgowej, ujawniając swoje wstydliwe tajemnice. Np. wtedy, gdy przyznaje się, że kłamał, pisząc w jednym z oświadczeń, że jest porządnym muzułmaninem, choć w głębi duszy zawsze był ateistą, a po swoich przejściach religii wręcz nienawidzi.

Jego walka przynosi jednak w końcu również skutek polityczny. Po latach spotyka się z najważniejszymi przywódcami świata, przede wszystkim Billem Clintonem i Tonym Blairem, którzy udzielą mu jednoznacznego poparcia, co w końcu umożliwi mu w miarę normalne życie. Wymaga to jednak czasu i bardzo wytrwałego lobbingu.

W „Furii" wyjątkowo odrażającą polską sprzątaczkę nazwał imieniem Wisława, co przez wtajemniczonych zostało zinterpretowane jako krytyka Nobla dla Szymborskiej

Wcześniej czołowi politycy Wielkiej Brytanii (i całego Zachodu) zachowują się tchórzliwie i oportunistycznie, próbując za wszelką cenę nie zadrażniać stosunków z Iranem. Jednak z historii z Rushdiem wyciągnięto wnioski i gdy rosyjskie służby specjalne otruły w Londynie byłego oficera KGB Aleksandra Litwinienkę, reakcja rządu była jednoznaczna i zdecydowana. Jego walka miała więc i taki skutek.

Gdzie w tym wszystkim jest jednak artysta? Przez wszystkie te lata jest Rushdie przede wszystkim symbolem walki o wolność słowa, człowiekiem prześladowanym z powodów religijnych, intelektualistą komentującym zmiany w świecie islamu, ba, celebrytą, który pisze teksty piosenek dla U2 („Ground Beneath Her Feet" z filmu „The Million Dolar Hotel"), występuje na koncertach z Bono i żeni się z modelką (Padma Lakshmi, z którą rozwiódł się w 2008 i która jako narzeczona autora „Szatańskich wersetów" była nawet na okładce „Playboya").

Tak zatem występuje publicznie w najróżniejszych rolach, ale rola pisarza nie jest tą najważniejszą. Na szczęście Rushdie, wbrew temu, co można by sądzić, toczy zwycięską walkę i na tym polu. W czasach, gdy się ukrywa, pisze więcej niż wcześniej, czasem z doskonałym skutkiem, wbrew niesprzyjającym okolicznościom.

Bo jeśli ktoś wyobraża sobie Salmana Rushdiego jako medialną wydmuszkę, twórcę wylansowanego dzięki fatwie i skandalowi, to jest w błędzie. To wielki pisarz, którego wielka powieść stała się powodem wielkiej awantury. Owszem, nie jest może formalnym nowatorem. W „Szatańskich wersetach" wyraźnie odwołuje się do „Mistrza i Małgorzaty" Bułhakowa, a w innej wybitnej powieści „Dzieciach północy" do dorobku Gabriela Garcii Marqueza i jego realizmu magicznego, mówimy jednak o twórcy wyjątkowym, zasługującym na najwyższe laury (wielu uważa, że z Noblem włącznie).

Mówimy o artyście, który wytyczał współczesnej sztuce drogę, opisując konflikt Wschodu z Zachodem jako konflikt wewnętrzny swoich bohaterów. To Rushdie jako pierwszy potrafił zajrzeć w dusze ludzi takich jak ci, którzy dokonali zamachów w Nowym Jorku, Londynie i Madrycie. Tych, którzy należąc jednocześnie do świata globalnej popkultury i tradycyjnego islamu, w istocie nie przynależą w pełni do żadnego z nich. Rushdie znalazł najważniejszy temat współczesności i potrafił go opisać jak nikt inny. Zapewne dlatego, że sam jest żywym dowodem na to, w jaki dziwny sposób mieszają się we współczesnym świecie kultury.

Bóstwa popkultury

Jest muzułmaninem i hindusem; chłopakiem z Bombaju (który opiewa w swoich książkach) i londyńczykiem; fascynuje go zachodnia kultura masowa, w której jest zanurzony, i tradycja Wschodu, w której się wychował. To dzięki temu pisze fantastyczne powieści o historii Indii („Dzieci północy"), narodzinach terroryzmu („Śalimar klaun", „Furia"), kulturowej nieprzynależności („Szatańskie wersety"), bóstwach epoki popkultury („Ziemia pod jej stopami", gdzie bohaterami są gwiazdy rocka).

Jeśli można wyobrazić sobie idealne uosobienie literatury czasów globalizacji, to jest nim właśnie Salman Rushdie. Wielki pisarz i gwiazda show-biznesu, którego spokojnie mógłby zagrać Bruce Willis.

Autor jest pisarzem i publicystą. W TVN 24 prowadzi poświęcony literaturze program „Xięgarnia"

14 lutego 1989

Salman Rushdie

Pozostało 100% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą