Wrzenie świata

Ani absolutna wolność jednostki, ani liberalizm gospodarczy, ani świat bez Boga, ani dyktatura feministek, ekologów i psychoterapeutów nie są propozycjami do przyjęcia dla wszystkich ludzi na całej ziemi

Publikacja: 22.09.2012 01:01

Wrzenie świata

Foto: Fotorzepa, Mirosław Owczarek MO Mirosław Owczarek

Jeszcze 20 lat temu wszystko było jasne: kapitalizm jest jedynym sensownym porządkiem ekonomicznym, wolność jednostki dążeniem wszystkich ludzi, a zachodni liberalizm, którego różnymi, ale u swych źródeł podobnymi wzorami, były porządki w USA i Europie Zachodniej – systemem społecznym, który najsilniej przemawia do ludzkiej wyobraźni. To dzisiaj brzmi jak skrajna naiwność, ale przypomnijmy sobie: po 1989 roku ludzie naprawdę wierzyli, że zachodnia demokracja jest końcem historii i jako najlepszy wynalazek człowieka od czasu koła stanowi szczyt ludzkich marzeń.

Skoro ludzkie aspiracje zostały znormalizowane, to pojawiło się też coś więcej – powszechne przekonanie, że wszystkie konflikty da się rozwiązać. Wiadomo, że kapitalizm jest jedynym systemem ekonomicznym, który działa – zawiera błędy i wypaczenia, ale rynek zwykle potrafi je korygować. Wiadomo, że człowiek jest z gruntu istotą racjonalną – reaguje na bodźce i potrafi zmieniać swoje zachowanie we własnym interesie. Wszyscy ludzie na świecie chcą żyć w liberalnej demokracji, nie ma zatem takiego konfliktu, którego nie rozwiąże jej wprowadzenie.

Wiem, że dziś to brzmi groteskowo, ale 20 lat temu ludzie naprawdę w to wierzyli. Ludzie, czyli Europejczycy i Amerykanie. Zwłaszcza Amerykanie, którzy właśnie pokonali Imperium Zła. Europejczycy musieli jeszcze przez kilka lat oglądać masakry w byłej Jugosławii, ale też nie przesadzajmy: pokazywane codziennie obrazy rzezi powszednieją, człowiek się na nie uodparnia, a potem przestaje nimi interesować, zwłaszcza kiedy żyje w okresie gospodarczej prosperity i triumfu idei Europy jako potęgi cywilizacyjnej i gospodarczej.

Budowaliśmy zjednoczoną Europę wolną od komunizmu i innych zaraz, braliśmy kredyty, otwieraliśmy biznesy, świat był piękny, przyszłość różowa. Takie drobiazgi jak ludobójstwo w Rwandzie, gdzie prawie milion ludzi zostało posiekanych maczetami przez sąsiadów, nie psuły nikomu dobrego samopoczucia – ot, dzicy ludzie w Afryce wyrównują rachunki. Tam jest piekło, diabeł, jądro ciemności, w Jugosławii co prawda też nie wygląda to najlepiej, ale to jednak Europa: racjonalna polityka weźmie górę i wszystko wróci do normy.

Końca historii nie będzie

No to mamy normę – to, co teraz jest normą. Kilka dni temu premier Turcji Recep Tayyip Erdogan poinformował, że jego armia zabiła 500 bojowników kurdyjskich. W ciągu miesiąca. To znacznie więcej ludzi niż ginie miesięcznie w Afganistanie, w Iraku i prawdopodobnie w Syrii, więcej niż ginie gdziekolwiek, skąd dochodzą do nas informacje głównych mediów, a przecież o ofensywie Turków przeciw Kurdom nie napisał prawie nikt. Od 1984 roku w konflikcie turecko-kurdyjskim zginęło około 40 tysięcy osób.

W Kaszmirze, o który spierają się Indie i Pakistan, od końca lat 80. zginęło prawie 100 tysięcy ludzi, głównie cywilów. W wielkiej wojnie afrykańskiej w Zairze, potem DR Kongo zginęło najprawdopodobniej dwa miliony ludzi, w wojnie między południem a północą Sudanu co najmniej tyle samo. Obie teoretycznie zostały zakończone na początku wieku, praktycznie toczą się dalej z mniejszym nasileniem.

Nawiasem mówiąc, w najgłośniejszym na świecie konflikcie izraelsko-palestyńskim od czasu I intifady w 1987 roku zginęło mniej niż 10 tys. ludzi po obu stronach – zdecydowanie poniżej normy ludzkiego barbarzyństwa w czasach współczesnych.

Koniec historii? Koniec konfliktów? Kto mógł wpaść na taki pomysł?

Nie ma sensu cieszyć się z potknięć znanych naukowców, faktem jest, że tak jak jeszcze na początku 1988 roku nikt przy zdrowych zmysłach nie postawiłby na rozpad ZSRR przed upływem trzech lat, tak zaraz potem wszyscy uwierzyliśmy, że człowiek wreszcie wynalazł sposób na osiągnięcie pokoju i dobrobytu dla wszystkich. To jest szlachetna aspiracja, szkoda, że tak bardzo nierealna.

Dziś zastanawiamy się, z której strony przyjdzie Armageddon. Patrzymy z niepokojem na chińskie kutry u wybrzeży jakichś kamieni wystających z morza na końcu świata i nagle odkrywamy ich egzotyczne nazwy. 35 lat po tym gdy ostatni radykałowie katoliccy spalili kino w Paryżu w proteście przeciwko filmowi o Chrystusie przyglądamy się z niedowierzaniem i odrazą muzułmanom, którzy nie chcą, by ich prorok traktowany był jak śmieć. Słuchamy premiera Izraela, który przekonuje nas, że kolejna wojna na Bliskim Wschodzie to tylko kwestia czasu, więc może lepiej odpalmy rakiety i miejmy to z głowy.

Najwyraźniej coś przeoczyliśmy w naszych dotychczasowych kalkulacjach. Świat miał się skurczyć do rozmiarów Europy i Stanów Zjednoczonych, a okazuje się, że to my musimy brać pod uwagę aspiracje i interesy ludzi, na których do niedawna nie zwracaliśmy uwagi.

W co wierzą inni

Jeszcze trzy lata temu naturalnym stanem Araba mieszkającego w Afryce Północnej było poddaństwo wobec bezwzględnego dyktatora bandyty – co najmniej skorumpowanego złodzieja – osadzonego na stanowisku za pomocą Stanów Zjednoczonych i Europy. Potem wpadliśmy w euforię, gdy Arabowie wstali z kolan, a my po szybkim przekalkulowaniu opcji (jak pingwiny Skiper, Kowalski, Rico i Szeregowy z Madagaskaru) doszliśmy do wniosku, że jednak demokracja wśród Arabów może się przyjąć. Z tym że teraz oni palą nasze ambasady i chcą nas zabić. Dlaczego? Coś nie tak z tą ich demokracją? A może w co innego wierzą?

Właśnie nominowaliśmy do nagrody Sacharowa wulgarne beztalencia, których zasługą godną – według Parlamentu Europejskiego – uhonorowania są publiczne drwiny z Boga (nie, nie mam na myśli Putina). Określamy je mianem ekscentrycznych anarchistek obrażając tym samym nie tylko pamięć Sacharowa, ale również Bakunina, Dalego i innych wybitnych odszczepieńców, którzy w przeciwieństwie do Pussy Riot coś tworzyli.

Nie, nie jesteśmy na tyle tępi, żeby czekać aż muzułmanie przyznają nagrodę któremuś z nas za szydzenie z ich wiary. W takim razie dlaczego dziwimy się, że palą nasze ambasady? Co mianowicie nas dziwi? To że palą, czy to, że bronią swojego proroka? Czy to, że mają inny system wartości niż nasz?

Tu dochodzimy do istoty rzeczy. Ani absolutna wolność jednostki, ani liberalizm gospodarczy, ani świat bez Boga, ani dyktatura feministek, ekologów i psychoterapeutów nie są propozycją do przyjęcia dla wszystkich ludzi na całej ziemi. Co więcej, od 11 września wiemy, że są na świecie ludzie, którzy gotowi będą poświęcić życie, by bronić wizji świata, który sami uznają za właściwszy i lepszy niż nasz.

Prezydent Bush nazwał starcie z nimi „globalną wojną z terrorem", dając tym wyraz naszej niepewności co do tożsamości wroga. Kolejni przywódcy Zachodu zapewniają, że nie mamy nic przeciwko zwykłym ludziom, walczymy z radykałami, jednak odróżnienie jednych od drugich wcale nie jest takie proste.

Skazani na konflikty

Po zabójstwie amerykańskiego ambasadora w Benghazi pani Clinton najwyraźniej szczerze dziwiła się dlaczego tłum skierował swoją agresję wobec przedstawicielstwa kraju, który wyzwolił Libijczyków z rąk dyktatora i ocalił miasto przez totalnym zniszczeniem. Amerykańska sekretarz stanu jest wytrawnym politykiem, wie, że zdziwienie w polityce nie jest stanem zapowiadającym sukcesy, lepsze jest sensowne wyciąganie wniosków, co dotyczy zresztą nas wszystkich.

Zasadniczym może być smutna obserwacja, że niektórych konfliktów na świecie po prostu nie da się rozwiązać w dającej się przewidzieć przyszłości. Nie da się zlikwidować napięć chińsko-japońskich, nie da się pokojowo i bez chaosu w całym regionie obalić komunizmu w Korei Północnej, nie da się uporządkować sytuacji w Demokratycznej Republice Kongo i nie da się rozwiązać konfliktu palestyńsko-izraelskiego.

Nie dlatego, że nie wiadomo jak. Wiadomo bardzo dokładnie jak powinno wyglądać porozumienie między obu stronami, kilka razy byliśmy nawet blisko celu. Jednak poziom nieufności i chyba jednak nienawiści jest tak ogromny, że osiągnięcie pokoju jest w tej chwili niemożliwe. Tak jak niemożliwe jest pogodzenie świata wartości Zachodu z radykalnym islamem i zamiast udawać, że jednym i drugim chodzi o to samo, chyba lepiej przyjąć, że tak nie jest.

Jak przepisuje się to na politykę? Proces globalizacji, wzrostu znaczenia Chin, Indii, Brazylii jest szeroko opisywany, kryzys Europy jest naszą codziennością i być może jednym z niewielu pozytywnych skutków jest fakt, że niektórzy z nas zaczynają zauważać inne miejsca na ziemi. Gdyby nie kryzys, pewnie spór japońsko-chiński o odległe wyspy, albo budowa baz al Kaidy na pustyni Mali nie interesowałaby nie tylko opinii publicznej w Europie, ale jej elit politycznych.

Wygląda na to, że jesteśmy skazani na wybuchające z różnych natężeniem na świecie konflikty. Część z nich będziemy traktować jako dalszy ciąg wojny z terrorem, inne jako walkę o wpływy w świecie, którego ostatecznego kształtu nie znamy.

My w Europie czujemy się w miarę bezpiecznie, licząc na to, że doświadczenia totalitaryzmów XX wieku nauczyły nas rozwiązywania konfliktów w sposób pokojowy. Być może mamy rację. Jednak świat nie jest Europą, Europa nie jest światem, wszystko, co dzieje się gdziekolwiek wcześniej czy później do nas dotrze.

Niedawno ktoś spytał mnie, czy grozi nam trzecia wojna światowa. Czy grozi? Przecież ona trwa, co najmniej od 11 września 2001 roku. Czym się skończy, nie wiem, chciałbym wierzyć, że poszerzeniem sfery wolności i dobrobytu na świecie. Ale to byłby chyba pierwszy taki przypadek w historii.

Jeszcze 20 lat temu wszystko było jasne: kapitalizm jest jedynym sensownym porządkiem ekonomicznym, wolność jednostki dążeniem wszystkich ludzi, a zachodni liberalizm, którego różnymi, ale u swych źródeł podobnymi wzorami, były porządki w USA i Europie Zachodniej – systemem społecznym, który najsilniej przemawia do ludzkiej wyobraźni. To dzisiaj brzmi jak skrajna naiwność, ale przypomnijmy sobie: po 1989 roku ludzie naprawdę wierzyli, że zachodnia demokracja jest końcem historii i jako najlepszy wynalazek człowieka od czasu koła stanowi szczyt ludzkich marzeń.

Skoro ludzkie aspiracje zostały znormalizowane, to pojawiło się też coś więcej – powszechne przekonanie, że wszystkie konflikty da się rozwiązać. Wiadomo, że kapitalizm jest jedynym systemem ekonomicznym, który działa – zawiera błędy i wypaczenia, ale rynek zwykle potrafi je korygować. Wiadomo, że człowiek jest z gruntu istotą racjonalną – reaguje na bodźce i potrafi zmieniać swoje zachowanie we własnym interesie. Wszyscy ludzie na świecie chcą żyć w liberalnej demokracji, nie ma zatem takiego konfliktu, którego nie rozwiąże jej wprowadzenie.

Wiem, że dziś to brzmi groteskowo, ale 20 lat temu ludzie naprawdę w to wierzyli. Ludzie, czyli Europejczycy i Amerykanie. Zwłaszcza Amerykanie, którzy właśnie pokonali Imperium Zła. Europejczycy musieli jeszcze przez kilka lat oglądać masakry w byłej Jugosławii, ale też nie przesadzajmy: pokazywane codziennie obrazy rzezi powszednieją, człowiek się na nie uodparnia, a potem przestaje nimi interesować, zwłaszcza kiedy żyje w okresie gospodarczej prosperity i triumfu idei Europy jako potęgi cywilizacyjnej i gospodarczej.

Pozostało 84% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą