Jeszcze 20 lat temu wszystko było jasne: kapitalizm jest jedynym sensownym porządkiem ekonomicznym, wolność jednostki dążeniem wszystkich ludzi, a zachodni liberalizm, którego różnymi, ale u swych źródeł podobnymi wzorami, były porządki w USA i Europie Zachodniej – systemem społecznym, który najsilniej przemawia do ludzkiej wyobraźni. To dzisiaj brzmi jak skrajna naiwność, ale przypomnijmy sobie: po 1989 roku ludzie naprawdę wierzyli, że zachodnia demokracja jest końcem historii i jako najlepszy wynalazek człowieka od czasu koła stanowi szczyt ludzkich marzeń.
Skoro ludzkie aspiracje zostały znormalizowane, to pojawiło się też coś więcej – powszechne przekonanie, że wszystkie konflikty da się rozwiązać. Wiadomo, że kapitalizm jest jedynym systemem ekonomicznym, który działa – zawiera błędy i wypaczenia, ale rynek zwykle potrafi je korygować. Wiadomo, że człowiek jest z gruntu istotą racjonalną – reaguje na bodźce i potrafi zmieniać swoje zachowanie we własnym interesie. Wszyscy ludzie na świecie chcą żyć w liberalnej demokracji, nie ma zatem takiego konfliktu, którego nie rozwiąże jej wprowadzenie.
Wiem, że dziś to brzmi groteskowo, ale 20 lat temu ludzie naprawdę w to wierzyli. Ludzie, czyli Europejczycy i Amerykanie. Zwłaszcza Amerykanie, którzy właśnie pokonali Imperium Zła. Europejczycy musieli jeszcze przez kilka lat oglądać masakry w byłej Jugosławii, ale też nie przesadzajmy: pokazywane codziennie obrazy rzezi powszednieją, człowiek się na nie uodparnia, a potem przestaje nimi interesować, zwłaszcza kiedy żyje w okresie gospodarczej prosperity i triumfu idei Europy jako potęgi cywilizacyjnej i gospodarczej.
Budowaliśmy zjednoczoną Europę wolną od komunizmu i innych zaraz, braliśmy kredyty, otwieraliśmy biznesy, świat był piękny, przyszłość różowa. Takie drobiazgi jak ludobójstwo w Rwandzie, gdzie prawie milion ludzi zostało posiekanych maczetami przez sąsiadów, nie psuły nikomu dobrego samopoczucia – ot, dzicy ludzie w Afryce wyrównują rachunki. Tam jest piekło, diabeł, jądro ciemności, w Jugosławii co prawda też nie wygląda to najlepiej, ale to jednak Europa: racjonalna polityka weźmie górę i wszystko wróci do normy.
Końca historii nie będzie
No to mamy normę – to, co teraz jest normą. Kilka dni temu premier Turcji Recep Tayyip Erdogan poinformował, że jego armia zabiła 500 bojowników kurdyjskich. W ciągu miesiąca. To znacznie więcej ludzi niż ginie miesięcznie w Afganistanie, w Iraku i prawdopodobnie w Syrii, więcej niż ginie gdziekolwiek, skąd dochodzą do nas informacje głównych mediów, a przecież o ofensywie Turków przeciw Kurdom nie napisał prawie nikt. Od 1984 roku w konflikcie turecko-kurdyjskim zginęło około 40 tysięcy osób.
W Kaszmirze, o który spierają się Indie i Pakistan, od końca lat 80. zginęło prawie 100 tysięcy ludzi, głównie cywilów. W wielkiej wojnie afrykańskiej w Zairze, potem DR Kongo zginęło najprawdopodobniej dwa miliony ludzi, w wojnie między południem a północą Sudanu co najmniej tyle samo. Obie teoretycznie zostały zakończone na początku wieku, praktycznie toczą się dalej z mniejszym nasileniem.
Nawiasem mówiąc, w najgłośniejszym na świecie konflikcie izraelsko-palestyńskim od czasu I intifady w 1987 roku zginęło mniej niż 10 tys. ludzi po obu stronach – zdecydowanie poniżej normy ludzkiego barbarzyństwa w czasach współczesnych.