Reklama

Efekt Tuska – Curleya

Publikacja: 26.10.2012 20:00

Tomasz Wróblewski

Tomasz Wróblewski

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała Waldemar Kompała

Autostrady czy koleje? Łupki, a może atom? In vitro czy becikowe? Więcej na przedszkola, ale wtedy skąd na szkoły? Komu zabrać, komu dać?

Dzień, w którym ministrowie nie ogłaszają jakiegoś nowego kosmicznego programu rządowego, to zwykle dzień, w którym wycofują się z programu, który ogłosili wcześniej.  W tę i z powrotem ciskają pieniędzmi podatników, jak workiem kartofli.  Tydzień po tym, kiedy premier ogłosił utworzenie spółki Inwestycje Polskie, minister skarbu Mikołaj Budzanowski zapowiedział  rezygnację z flagowego programu atomowego. Najwyraźniej  60 mln, jakie ministerstwo miało na promowanie atomu, nie wystarczyło.

W tym tygodniu pojawił się projekt  wspierania polskiej wynalazczości – za to nie będzie dotacji dla prywatnych uczelni.  Skąd dotacje na przedszkola? Ano  z  pieniędzy na szkoły. Skąd pieniądze na łatanie dziury w ZUS? Z rezerwy demograficznej. Z czego pieniądze na refundacje in vitro? Zobaczymy, kto głośniej krzyczy.

Genialny francuski ekonomista Frederic Bastiat już w XIX w. pisał o „urzędowym rabusiu" , który uaktywnia się zawsze wtedy, kiedy słabnie jego władza. Przesuwa pieniądze od A do B, żeby zapewnić poparcie B, i natychmiast obiecuje  pieniądze A, które przyzna dopiero wtedy, kiedy załatwi sprawy z B. W całkiem już współczesnych czasach,  ekonomista z  Uniwersytetu Harvarda Andriej Shleifer ukuł specjalny termin opisujący zależność między  rozdawnictwem publicznych pieniędzy a ambicjami polityków. Tzw. Curley effect – od Jamesa Curleya, wieloletniego burmistrza Bostonu – który od 1914 do 1950 roku tak obracał publicznymi pieniędzmi, że zawsze wygrywał wybory.

Shleifer opisał to jako proces „poszerzania bazy wpływów politycznych poprzez systematyczne zakłócanie naturalnego przepływu bogactwa". W praktyce oznacza to, że dowolna partia może zapewnić sobie poparcie, nieustannie przekierowując  strumień tych samych pieniędzy.

Reklama
Reklama

Curley, były gangster, wielokrotny aferzysta, 36 lat pełnił swój urząd. Nic się go nie imało. Skruszeni gangsterzy, plotkujące prostytutki, skorumpowani policjanci. Miasto zostawił w  fatalnym stanie, ale kilka jego złotych myśli i  prawd  polityczno-ekonomicznych zostało dla potomności. Jak choćby to, że „nikt, kto przed wyborami odbiera bogatym, a po wyborach z powrotem oddaje bogatym, nie musi się bać o reelekcję".

To taka generalna prawda, która w polskim wydaniu oznaczałaby dziś tworzenie coraz to nowych, kosmicznych projektów rządowych w celu poszerzania zaplecza lojalnych urzędników, pracowników administracji i spółek zależnych – kolejnych tysięcy ludzi z rodzinami, którzy przełożą się na notowania opinii publicznej. Zagłuszą krytyków, ośmieszą opozycję. Kto wam więcej obieca? No kto?

Cudowna transformacja Donalda Tuska z wolnorynkowca w socjalistę może być zabawna dla studentów politologii.  Z punktu widzenia państwa takie uprzedmiotowienie gospodarki jest jednak bardzo groźne. Nie podejrzewam, żeby Tusk jak Curley zdołał kontrolować polską politykę przez kolejne dziesięciolecia, ale szkody wyrządzone trwonieniem pieniędzy podatników i nagłymi zmianami strategii mogą być odczuwalne jeszcze wiele lat po jego dymisji.

Autostrady czy koleje? Łupki, a może atom? In vitro czy becikowe? Więcej na przedszkola, ale wtedy skąd na szkoły? Komu zabrać, komu dać?

Dzień, w którym ministrowie nie ogłaszają jakiegoś nowego kosmicznego programu rządowego, to zwykle dzień, w którym wycofują się z programu, który ogłosili wcześniej.  W tę i z powrotem ciskają pieniędzmi podatników, jak workiem kartofli.  Tydzień po tym, kiedy premier ogłosił utworzenie spółki Inwestycje Polskie, minister skarbu Mikołaj Budzanowski zapowiedział  rezygnację z flagowego programu atomowego. Najwyraźniej  60 mln, jakie ministerstwo miało na promowanie atomu, nie wystarczyło.

Reklama
Plus Minus
„Wyrok”: Wojna zbawienna, wojna błogosławiona
Plus Minus
„Arnhem. Dług hańby”: Żelazne spadochrony
Plus Minus
„Najdalsza Polska. Szczecin 1945-1950”: Miasto jako pole gry
Plus Minus
„Dragon Ball Z: Kakarot: Daima”: Niby nie rewolucja, ale wciąga
Plus Minus
„ZATO. Miasta zamknięte w Związku Radzieckim i Rosji”: Wstęp wzbroniony
Materiał Promocyjny
Firmy coraz częściej stawiają na prestiż
Reklama
Reklama