Autorzy gry „Generation Zero" przekonują jednak, że wówczas wcale pięknie tam nie było. Zaraz po II wojnie światowej wybudowano olbrzymie roboty, które miały chronić pewien kraj przed najeźdźcami. Pewnego dnia nieoczekiwanie obróciły się przeciwko ludziom. Uznały ich za swoich wrogów.
Gracz wciela się w nastolatka, który jeszcze o tym nie wie. Właśnie wraca z archipelagu, kiedy jego łódź zostaje trafiona pociskiem. Jakimś cudem dociera do brzegu i próbuje zorientować się w sytuacji. Zaczyna przeszukiwać okoliczne budynki, zaglądać do wszechobecnych wraków. W ten sposób zdobywa broń, która daje mu pewną przewagę nad maszynami. Jeszcze większą da mu towarzystwo przyjaciół. „Generation Zero" to strzelanina z punktu widzenia oczu bohatera (FPS) z mocno zarysowanymi elementami role-playing, w którą mogą bawić się jednocześnie nawet cztery osoby, współpracując na różnych poziomach.
Zaletą gry jest klimat lat 80. i naprawdę przyjemne dla oka lokacje. Niektóre budynki sprawiają wrażenie, jakby dopiero przed chwilą mieszkańcy je opuścili. I to w pośpiechu, zostawiając włączone telewizory i nieposłane łóżka. Trochę brakuje za to samochodów lub innych maszyn, umożliwiających szybkie przemieszczanie się. W efekcie w „Generation Zero" sporo czasu spędza się na maszerowaniu. Dobrze chociaż, że starcia są wymagające, a broni nie brakuje. Dzięki temu ta nietypowa, apokaliptyczna wizja Szwecji sprzed kilkudziesięciu lat potrafi zainteresować.
—Michał Zacharzewski, Zdalaodpolityki.pl
„Generation Zero", Avalanche Studios, PC, PS4, X1