Co to znaczy być wiernym ojczyźnie?
Andrzej Nowak:
Aktualizacja: 23.02.2013 00:00 Publikacja: 23.02.2013 00:01
Co to znaczy być wiernym ojczyźnie?
Andrzej Nowak:
Kiedyś na łamach „Plusa Minusa"
Karolina Lanckorońska powiedziała, że patriotyzm to „poczucie absolutnej przynależności i tym samym pierwszego obowiązku służenia wspólnocie narodu, do którego należę. Wspólnota wyraża się przez najwyższe wartości – w sztukach pięknych, sztuce pisania, w innych przejawach kultury. To jest najszlachetniejszy wyraz narodowości". Jeśli chcemy być wierni ojczyźnie, to nie możemy zaniedbać w naszej codzienności obowiązku, który opisała – także swoim życiem – Karolina Lanckorońska. To jest obowiązek wierności wspólnocie, która nas, a wcześniej naszych przodków, uformowała i podniosła do wyrażania oraz rozumienia najwznioślejszych spraw przez polski język i historię, przez Kochanowskiego, Mickiewicza, Wyspiańskiego, Leśmiana, Herberta, Miłosza, Rymkiewicza. Musimy praktykować troskę o polską kulturę, o świadomość polskiej historii w naszej codzienności, dbać o to, żeby była obecna w szkole, w tzw. kulturze masowej, żeby trafiała do kolejnych pokoleń, przez nas wzbogacona. Jeśli nie rozumiemy, ile warta jest ta kulturowa tradycja, przez którą jesteśmy kimś, przez którą Polska współtworzy Europę – to godzimy się z tym, żeby być nikim. Wierność ojczyźnie i tradycji po prostu chroni nas przed barbarzyństwem, a to dzisiaj wydaje mi się największym zagrożeniem.
To czym jest barbarzyństwo?
Tak jak ogromna większość dzisiejszych Polaków tkwię rodzinnymi korzeniami w polskiej wsi. Chłopi 200 lat temu, a często nawet 100, nie byli świadomymi Polakami. Do polskości podniosła ich kultura i przykład wzniosłej, poruszającej, rozbudzającej ich emocje historii. Podnosiła ich praca polskich inteligentów, którzy chcieli polskość poszerzać, umacniać, wzbogacać. To był awans – udział w polskości był oczywistym powodem do dumy. Niech symbolem tego awansu i zarazem poczucia zobowiązania, jakie z niego wynikało, będzie kariera profesora Stanisława Pigonia – z chłopskiej chaty w Komborni do roli najznakomitszego polonisty w XX wieku.
Mamy do czynienia z wszechobecną propagandą niewierności
Dzisiaj znaczna część medialnych elit (tych, które media elektroniczne, wielkie telewizje promują jako „trendsetterów" i „role models" – celowo używam tych potworków językowych), nie mając najmniejszego pojęcia o polskiej historii, o dorobku polskiej kultury, traktuje polskość jako obciach i namawia ludzi, których owe telewizje „wychowują", żeby polskość porzucili. Co zostaje? Czy wysoka kultura nie-polska? Nic podobnego. Zostaje prymitywizm i chamstwo, ograniczenie horyzontów. Dzisiaj odchodzenie od wierności polskiej kulturze wiąże się z zalewem barbarzyństwa, z odchodzeniem od kultury w ogóle, od elementarnego wychowania. Odrzucamy możliwość dalszego awansu kulturowego i mówimy: „nie, to już nas nie obchodzi". Tę postawę najlepiej streszcza znane hasło „teraz, k..., my!". Skoro nic nas nie zobowiązuje, to liczą się wyłącznie nasze, moje potrzeby do zaspokojenia teraz, natychmiast. Jeśli pyta pan, co to jest barbarzyństwo, to proszę spojrzeć na zachowanie liderów partii, która zdobyła w ostatnich wyborach 10 proc. głosów. To jest stałe, codzienne przekraczanie granic najwulgarniejszego chamstwa, dla którego nie było wcześniej miejsca na polskiej scenie publicznej. Nieprzypadkowym hasłem tego chamstwa, wypowiedzianym przez szefa tej partii, jest apel o to, byśmy wreszcie odeszli od polskości. Tak, odejść razem z dobrym wychowaniem i poczuciem zobowiązania wobec przeszłych pokoleń, dzięki którym szliśmy w górę, awansowaliśmy. Teraz mamy zjeżdżać – z piskiem szczęścia – w zjeżdżalni, w dół. Nie prowadzi ona jednak wcale do basenu wypełnionego ciepłą wodą z kranu, tylko na betonowe dno pustego basenu. Bo bez wysiłku, zobowiązania, jakie daje nam poczucie dziedzictwa – że coś cennego odziedziczyliśmy i coś warto następnym pokoleniom przekazać – nic dobrego w przyszłości nas nie czeka. Tak nie zbudujemy niczego. Rozbijemy się w końcu o twardy beton rzeczywistości.
W polskiej tradycji nie ma wątków, które powinny podlegać krytyce?
Oczywiście, że są. Polskość nieraz była krytykowana od wewnątrz. Często niegdyś przywoływanym zawołaniem owej krytyki były słowa Stefana Żeromskiego o rozdrapywaniu ran, „by nie zabliźniły się błoną podłości". Taka krytyka jest stale potrzebna, takie spory z Polską, prowadzone przez tych, dla których jest ona czymś cennym, bo (współ)własnym. Jeśli jednak ktoś krytykuje tradycję polską dlatego, że z nią się nie identyfikuje, a chce się sam wywyższyć ponad to „polactwo", które z pogardą opisuje – wtedy nie mamy do czynienia z pożyteczną krytyką, tylko z głupią pychą. Można to zjawisko porównać do wszechobecnej dziś w mediach krytyki Kościoła. Zobaczmy, ile głosów w tym chórze pochodzi od ludzi, którzy wprost deklarują, że nie są katolikami albo, nie deklarując tego oficjalnie, swoimi publicznymi uczynkami dają temu dowód ponad wszelką wątpliwość: pogardzają chrześcijaństwem, ale występują w roli „pochylonych z troską" nad Kościołem i jego wyborami. Otóż, w przypadku krytyki polskości mamy coraz częściej do czynienia z ludźmi, którzy ją atakują bez żadnej o nią troski, wyłącznie z pogardą, z chęcią jej poniżenia i własnego wywyższenia („patrzcie, jaki jestem krytyczny"... – niestety, nie wobec siebie samego). Czy wsadzanie polskiej flagi w psią kupę jest „rozdrapywaniem ran polskości"? Nie, jest manifestacją pogardy wobec tych wszystkich, dla których ta flaga jest czymś ważnym. Ten gest niczego dobrego nie wnosi w ten stały spór z Polską, do którego zaproszony jest każdy, komu na Polsce (a nie na skończeniu z nią) zależy.
Jeśli takie gesty są niepotrzebne, to jakie są?
Potrzebna jest troska o to, żeby nam razem było lepiej, godniej. Może się ona wyrazić np. w formie patriotyzmu gospodarczego. To jedna z form patriotyzmu, która występuje pod najróżniejszymi szerokościami geograficznymi, z różnym jednak natężeniem. Świetną lekcją dla Polaków, którzy uwierzyli w tezę, że w postmodernistycznej, zglobalizowanej gospodarce patriotyzm jest przeżytkiem, może być praca w tzw. międzynaro- dowych korporacjach. Polak jak najbardziej może być reprezentantem jakiejś wielkiej firmy na terenie naszego kraju, może być jakimś wiceprezesem. Ale czy zostanie dyrektorem takiej „międzynarodowej" korporacji? Nie, na pewnym etapie swojej kariery zderzy się ze szklanym sufitem, kiedy się okaże, że niezależnie od umiejętności, doświadczenia, nawet znajomości czy woli wyparcia się polskości – i tak zostanie zidentyfikowany jako ktoś, kto nie ma prawa zasiąść w fotelu prezesa. Bo nie jest Niemcem, Francuzem, Amerykaninem, Anglikiem, Szwedem czy Szwajcarem. Każdy Polak w takiej korporacji wcześniej czy później się przekona, że w świecie XXI wieku, tak połączonym sieciami międzynarodowych, a czasem i ponadnarodowych zależności, wciąż istnieje pewna identyfikacja narodowo-kulturowa, która wyznacza progi i ścieżki awansu. Konieczność zabiegania o to, by polskość była silniejsza w tej konkurencji, by nie stanowiła ona bariery, ale szansę rozwoju własnej kariery, to odkrycie, którego będzie dokonywało coraz więcej świetnie wykształconych Polaków.
Ale w takiej sytuacji możliwe są co najmniej dwie reakcje.
Oczywiście możliwa jest także reakcja ucieczki, powiedzenia sobie: „no, trudno, urodziłem się w złym kraju". Wtedy logicznym dopełnieniem będzie wychowanie dzieci (jeśli ktoś, kto w pogoni za karierą decyduje się na ucieczkę, chce w ogóle mieć dzieci) tak, by nie były one identyfikowane jako Polacy, tylko by zostały Anglikami, Amerykanami, Niemcami czy Francuzami... Jednak jedyną skuteczną drogą dla Polaków w międzynarodowej ekonomii jest wzmocnienie pozycji naszej gospodarki w tej wielkiej sieci. Nie ma wyjścia z polskości do ponadnarodowych korporacji, do „świata", w którym nie ma już narodowości. Bo takiego świata nie ma. Identyfikacja narodowa cały czas funkcjonuje – i wygrywają ci, którzy ją zachowują, którzy z dumą i poczuciem zobowiązania ją podtrzymują. Reszta to kandydaci do szeregu państw (i narodów) „upadłych", rezerwuaru względnie taniej siły roboczej. Uświadomienie sobie tej rzeczywistości jest nam na pewno bardziej potrzebne od wsadzania polskiej flagi w ekskrementy.
Unia Europejska ma jednak stworzyć nową tożsamość: europejską.
Już w tradycji I Rzeczypospolitej funkcjonowała tożsamość piętrowa. Premier Mazowiecki streścił kiedyś całą tradycję naszej historii obelżywym określeniem „polskie piekło". Ja wolę inne spojrzenie – to, które z dumą przedstawił Jan Paweł II, stawiając tworzącej się Unii Europejskiej wzór i doświadczenia Unii Lubelskiej. To tradycja piękna i pouczająca. Wyraził ją najlepiej Stanisław Orzechowski, wielki przemyślanin, który sam o sobie mówił: „gente Roxolanus, natione Polonus" (z pochodzenia Rusin, należący do politycznego narodu polskiego). Był dumny ze swojej ruskiej kultury i jednocześnie jeszcze bardziej dumny ze swojej przynależności do polskiej wspólnoty politycznej, najwspanialszej wspólnoty wolności, jaka w XVI-wiecznej Europie istniała. Dzisiaj oczywiście nikomu rozsądnemu nie może chodzić o zbudowanie narodowej tożsamości europejskiej, bo nie ma narodu europejskiego i w przewidywalnej przyszłości na pewno go nie będzie. Jednak jak najsłuszniej można łączyć dumę z tradycji polskiej z poczuciem przynależności do kultury europejskiej. Podkreślam – kultury. Do niej Polska zaczęła dołączać już w X wieku, od chwili przyjęcia chrześcijaństwa, i do niej od tego czasu przynależy. To jest bardzo ważne, byśmy podtrzymywali związek polskości z europejskością. Natomiast przywiązanie do coraz bardziej uciążliwych biurokratycznie instytucji brukselskiego molocha i utożsamianie ich z wielką, wspaniałą tradycją, jaką Europa stworzyła, jest krótkowzrocznym nieporozumieniem. Unia Europejska dzisiaj jest, jutro jej nie będzie. Nie twierdzę, że zmiecie ją z mapy w ciągu najbliższych paru lat trwający obecnie kryzys, jednak z perspektywy historycznej Unia jest tylko kolejnym w dziejach Europy etapem instytucjonalnej integracji (po integracji następuje zwykle w tych dziejach okres dezintegracji – a historia, proszę mi wierzyć, się nie skończyła). Polska istnieje 1000 lat, Unia Europejska – 20.
Czyli Polska raczej nie powinna się roztopić w Europie?
Wpoważnej perspektywie nie możemy przeciwstawiać Polski Europie, ale jednocześnie nie możemy ulegać fetyszom biurokratów z Brukseli, którzy próbują w imię swoich absurdalnie wysokich zarobków i pozycji narzucać swoje programy europejskim państwom. Państwa te zresztą skutecznie się przed tym bronią – jeśli tylko poważnie traktują swoją tradycję i dobro swoich dzisiejszych obywateli. Dzisiejsza Europa znacznie mniej przypomina Europę ponadnarodową, abstrahującą od podziału na narody i od dorobku różnych narodowych tradycji, znaną nam np. z roku 1992, gdy podpisywano traktat z Maastricht. Wtedy euroentuzjazm był zdecydowanie wyraźniejszy. Niemcy bronią dziś swoich interesów, swojego państwa, swojego prawa. Francuzi nigdy ich nie przestali bronić, a Brytyjczycy ostro przypominają wszystkim o swojej odrębności. Polska jest narodem o starej historii, nie zaś wymyślonym – jak np. Belgia – 170 lat temu i nie zjednoczonym po raz pierwszy skutecznie (jak Niemcy czy Włochy) z dziesiątków historycznych księstw 140 lat temu, ale rozwijającym się w jednym państwie i jednej kulturze od X wieku. To jest powód do tego, byśmy i my traktowali to nasze państwo, nasze dziedzictwo, nasze zbiorowe, narodowe interesy poważnie. Warto szukać sposobów ich harmonizacji w Europie, ale nikt poważny nie rezygnuje dziś na naszym kontynencie z obrony narodowych interesów. Sugestie, że proces odnarodowienia jest dziś w Europie „trendy", jaskrawo rozmija się z doświadczeniem.
Może pan podać jakieś przykłady?
Spójrzmy na kulturę ludową. W małych miasteczkach austriackich, niemieckich, czeskich, włoskich kwitną rozmaite imprezy, na których mieszkańcy szczycą się lokalną kulturą: zespołami, tradycjami i specjałami miejscowymi. Nie tylko nie widzą w tym żadnego „obciachu", ale wręcz powód do dumy. Im bardziej intensywne jest to życie regionalne – nieprzeciwstawiane narodowemu centrum, tylko je wzbogacające – tym bardziej rozwinięte, dojrzałe. Pozbawione kompleksów społeczeństwa czują powód do dumy. U nas jednak od 1989 r. kultura masowa: ośrodki telewizyjne i opiniotwórcza prasa – udziela nam przeróżnych lekcji wstydu, lekcji zawstydzania polskością. W polskości, jak wspomniałem przed chwilą, mamy także wspaniałe wartości, które Europa odnajduje dopiero od niedawna. Dlaczego mamy się więc ich wstydzić?... Jednak przez konsekwentnie czarną legendę, zgodnie z którą polskość to przede wszystkim „piekło", Jedwabne", „nienormalność" – w wielu wychowanych w III RP młodych ludziach wygrywa właśnie wstyd i chęć ucieczki od takiej polskości. To pokazywanie podszewki polskości – nawiązując do nachalnie promowanego serialu „Boża podszewka"– jako pewnej ohydy, rui i poróbstwa jest niczym pokazywanie wielkiego człowieka oczami jego kamerdynera, który nie dostrzega jego formatu, ale jedynie jakieś śmiesznostki, drobnostki, które przecież nie powinny przekreślać jego osiągnięć. Tak samo: czy doświadczenie polskiej historii streszczają jedynie małości i podłości? A to nam się wmawia od ponad dwóch dekad (po wcześniejszych pięciu dekadach zakłamanej, podległej interesom Moskwy historii w PRL). To „wychowanie" zbiera dzisiaj swoje żniwo, bo zdecydowana większość ludzi wykształconych w III RP nie ma zielonego pojęcia o polskiej historii i o polskiej kulturze.
Minister kultury w rządzie SLD Andrzej Celiński szczycił się tym, że pozwala swoim dzieciom oglądać programy jedynie w obcych językach...
To świadczy o zupełnym wyobcowaniu części elit politycznych III RP ze wspólnoty kulturowej, która tworzy polskość. Przecież język jest tej wspólnoty najpierwszym fundamentem. Gdyby minister kultury jakiegokolwiek innego kraju europejskiego powiedział, że nie chce, by jego dzieci oglądały programy w języku ojczystym, następnego dnia przestałby być ministrem kultury kraju, którego język ma on przecież pielęgnować. Inny przykład: zgodnie z ministerialnymi rozporządzeniami naukowcy humaniści, którzy publikują swoje teksty po polsku, karani są przyznawaniem im za to kilkukrotnie mniejszej liczby tzw. punktów aniżeli za publikacje w języku obcym. Więc np. analizy twórczości Leśmiana nie mają wartości w języku polskim, tylko po angielsku? Podobnie jak badania nad kulturą – powiedzmy – Tarnowa w XVI wieku? To jest właśnie rozwijanie poczucia „obciachu", spychania polskości na margines. To zjawisko nigdy nie rozwijało się od dołu, tylko narzuca się nam je od góry. Nie tylko i nie przede wszystkim nawet przez rząd, ale przez media elektroniczne, celebrytów, przez linię polityczną najbardziej opiniotwórczej gazety w Polsce od 1989 roku, która z szyderstwa z polskości i poniżania jej uczyniła stały motyw swoich tekstów.
Zauważmy jednak, że to nie sama wierność ojczyźnie jest problemem dla wielu ludzi; problemem tak naprawdę jest wierność jako taka. Po ostatnich wyborach prezydenckich w USA amerykańska prawica postanowiła zanalizować przyczyny swojej porażki. Okazało się, że kandydat konserwatywny wygrał wyraźnie wśród ludzi żonatych (zamężnych), Barack Obama wygrał jednak w sposób wręcz miażdżący w szybko rosnącej grupie tzw. singli – ludzi, którzy nie są żonaci czy zamężni i nie chcą nigdy być; ludzi, którzy nie chcą pewnego rodzaju odpowiedzialności. To jest ich wybór. Ich prawo. Ale ten wybór ma swoje konsekwencje – także dla całej wspólnoty, dla nas wszystkich.
Jakie konsekwencje?
Poczucie odpowiedzialności za szerszą wspólnotę, za innych, wyrabia się najpierw właśnie w małżeństwie, w rodzinie, w konkretnym zobowiązaniu wobec drugiego człowieka. Erozja rodziny, wierności, która jest zobowiązaniem, wszechobecna propaganda niewierności – to oczywiście zjawisko nie tylko amerykańskie. Wiąże się ono z widocznym także u nas zjawiskiem niechęci do posiadania dzieci. Np. w Niemczech 30 proc. kobiet deklaruje, że nigdy nie chce mieć dzieci. W innych rozwiniętych krajach także istotnie spada ten – tworzący napęd ludzkiej cywilizacji – instynkt do posiadania dzieci. A bez dzieci nie wyrabia się w nas odpowiedzialność za drugiego człowieka, za czas przyszły, za to, co wykracza poza moment naszej aktualnej przyjemności, natychmiastowego zaspokojenia. Bez tego nie dostrzeżemy także w naszych rodzicach tego, co dostrzegamy, kiedy sami stajemy się rodzicami: dziedzictwa i zobowiązania. Tego, że coś naprawdę szczególnego i ważnego nas łączy z tymi, którzy byli przed nami, dali nam coś wartościowego – i tymi, którzy po nas będą i którym coś najcenniejszego dla nas powinniśmy przekazać, żeby nas choć w części kontynuowali...
Niektórzy jednak próbują przedstawiać świat w sposób uproszczony – liczą się tylko nasze własne potrzeby i tylko o sobie powinniśmy myśleć, nie mamy żadnych zobowiązań wobec innych.
Właśnie tę filozofię nazwałbym neobarbaryzacją. Potrzeby „nowego, wspaniałego człowieka" budowane są w sposób sztuczny – przez reklamę, przez coraz bardziej prymitywnych „trendsetterów" i biznes, który kręci się dzięki przekształceniu dorosłych obywateli w rozkapryszone bachory, które żądają co chwilę nowego lizaka. „Co dzień budzę się nowy, liczą się tylko moje potrzeby" – krzyczą do nas billboardy i spoty w telewizji czy necie. Ulepiony w ten sposób człowiek jest doskonałym marketingowym adresatem współczesnej gospodarki produkującej rzeczy niepotrzebne. By znalazły nabywcę, by człowiek zaczął je kupować, musi reagować właśnie na takie bodźce, które nie zostawiają już w nim miejsca na odpowiedzialność za drugiego człowieka, czyli na liczenie się z pieniądzem i własną przyszłością, tak jak i z przyszłością własnych dzieci. Żyjąc w tak egoistyczny sposób, naturalnie nie docenia się inwestycji, jaką wykonali nasi rodzice, ich rodzie i inni przodkowie, czyli ojczyzna, inwestycji w to, żebym ja dzisiaj mógł być wykształcony, miał dostęp do dóbr wysokiej kultury, tej, która naprawdę jest coś warta.
Ewolucja współczesnej cywilizacji jest zjawiskiem na tyle skomplikowanym, że wszystkich jej aspektów nie jesteśmy w stanie ogarnąć. Jednak widać dziś już olbrzymie straty kulturowe i demograficzne, które są bezpośrednim skutkiem egoistycznego stylu życia, a służącego pasożytniczej gospodarce, która żeruje właśnie na najniższych instynktach człowieka i eksploatuje je poza granice ludzkości. Te straty mogą być naprawdę trudne do odrobienia.
Czy wobec tego można te tendencje jeszcze jakoś odwrócić?
Jeżeli tego nie zrobimy i nie zahamujemy „mody" na nieposiadanie dzieci, na nieposkromiony egoizm, to za jakiś czas cywilizacja po prostu dokona samobójstwa, eutanazji, której zresztą nachalna reklama jest częścią tego samego zjawiska, o którym mówimy. Już nie opisuje się eutanazji jako „humanistycznego" środka niesienia ulgi w bólu nie do zniesienia, ale mówi się o PRAWIE do eutanazji. Tak, każdy ma prawo do eutanazji – twierdzą autorytety. Już niedługo to prawo stanie się „humanistycznym" obowiązkiem, żeby nie obciążać swoją starością gospodarki, środowiska naturalnego. Musimy uświadomić sobie, że konieczna jest żmudna praca, polegająca na przywracaniu kultury w naszych rodzinach, tworzeniu nowych rodzin oraz budowaniu u naszych dzieci poczucia odpowiedzialności i dziedzictwa. Musimy odnaleźć swoje miejsce w łańcuchu pokoleń, które zbudowały kulturę, które wspólnie tworzą Europę i w końcu – ostatecznie – ludzkość. Absurdem jest przeciwstawianie polskości europejskości czy nawet całej ludzkości. Wszyscy jedziemy na tym samym wózku. Jeżeli zaczniemy odbudowywać polskość i rodzinę w Polsce, to pomożemy tym samym Europie i całej ludzkości, bo podobne problemy dotykają prawie wszystkich społeczeństw. Jeśli zrezygnujemy z tego zadania u siebie, w swoim domu, to alternatywą będzie eutanazja – za 20–30 lat będzie po prostu zbyt dużo cynicznych, nieposiadających dzieci starców, którym nie będzie miał kto pomóc ani też nie będzie miał na to ochoty. „Nowy, wspaniały człowiek", wyzwolony z okowów wszelkich zobowiązań, zostanie w krótkim czasie ostatnim człowiekiem. Dosłownie – ostatnim.
Profesor Andrzej Nowak jest historykiem, sowietologiem, profesorem Instytutu Historii PAN oraz Instytutu Historycznego UJ, a także zeszłorocznym laureatem Nagrody im. Jerzego Giedroycia przyznawanej za działalność w imię polskiej racji stanu.
© Licencja na publikację
© ℗ Wszystkie prawa zastrzeżone
Źródło: Plus Minus
Co to znaczy być wiernym ojczyźnie?
Andrzej Nowak:
Czy Europa uczestniczy w rewolucji AI? W jaki sposób Stary Kontynent może skorzystać na rozwiązaniach opartych o sztuczną inteligencję? Czy unijne prawodawstwo sprzyja wdrażaniu innowacji?
„Psy gończe” Joanny Ufnalskiej miały wszystko, aby stać się hitem. Dlaczego tak się nie stało?
W „Miastach marzeń” gracze rozbudowują metropolię… trudem robotniczych rąk.
Spektakl „Kochany, najukochańszy” powstał z miłości do twórczości Wiesława Myśliwskiego.
Bank zachęca rodziców do wprowadzenia swoich dzieci w świat finansów. W prezencie można otrzymać 200 zł dla dziecka oraz voucher na 100 zł dla siebie.
Choć nie znamy jego prawdziwej skali, występuje wszędzie i dotyka wszystkich.
Czy prawo do wypowiedzi jest współcześnie nadużywane, czy skuteczniej tłumione?
Z naszą demokracją jest trochę jak z reprezentacją w piłkę nożną – ciągle w defensywie, a my powtarzamy: „nic się nie stało”.
Trudno uniknąć wrażenia, że kwalifikacja prawna zdarzeń z udziałem funkcjonariuszy policji może zależeć od tego, czy występują oni po stronie potencjalnych sprawców, czy też pokrzywdzonych feralnym postrzeleniem.
Niektóre pomysły na usprawnienie sądownictwa mogą prowadzić do kuriozalnych wręcz skutków.
Hasło „Ja-ro-sław! Polskę zbaw!” dobrze ilustruje kłopot części wyborców z rozróżnieniem wyborów politycznych i religijnych.
Ugody frankowe jawią się jako szalupa ratunkowa w czasie fali spraw, przytłaczają nie tylko sądy cywilne, ale chyba też wielu uczestników tych sporów.
Współcześnie SLAPP przybierają coraz bardziej agresywne, a jednocześnie zawoalowane formy. Tym większe znacznie ma więc właściwe zakresowo wdrożenie unijnej dyrektywy w tej sprawie.
To, co niszczy demokrację, to nie wielość i różnorodność opinii, w tym niedorzecznych, ale ujednolicanie opinii publicznej. Proponowane przez Radę Ministrów karanie za „myślozbrodnie” to znak rozpoznawczy rozwiązań antydemokratycznych.
Masz aktywną subskrypcję?
Zaloguj się lub wypróbuj za darmo
wydanie testowe.
nie masz konta w serwisie? Dołącz do nas