Nie było gołych biustów i wybitych zębów?
Nie w tym rzecz. Okazało się, że problemy świata dorosłych poruszane w filmie były poza ich doświadczeniem. Nie rozumiały odniesień ani kontekstu sytuacji. Obraz był dla nich za trudny, wręcz niezrozumiały.
Czyli filmy od lat 18 mają jakiś sens...
Oczywiście. Inaczej pozwalamy młodzieży być odbiorcą dzieła, do którego nie zna ona szyfru. Jest to także informacja dla rodziców, czego się po tym dziele spodziewać. Można wtedy rozmawiać z dziećmi i uzasadniać swoje racje.
A gdyby tak obejrzeć wspólnie?
Jak najbardziej. Nawet kontrowersyjne dzieła oglądane razem mogą przynieść wiele dobrego: uczyć krytycyzmu, refleksji, wykrywania fałszów czy manipulacji. Tu najgroźniejsi są gimnazjaliści, bo ostro biorą się do oceniania świata, a szczególnie rodziców. Z takim trzeba w pokorze obejrzeć film i o nim rozmawiać.
Nawet „Kill Bill" Tarantino?
A o czym pani zdaniem jest ten film?
O zabijaniu...
O niczym. Ludzie obcinają sobie różne części ciała i biegają z nimi. Jak ojciec usiądzie z synem i piwem na kanapie i obejrzą go sobie na zmianę z „Piła IV" , to nic dobrego z tego nie będzie. Filmy tak przeładowane przemocą czy seksem trzeba odstawić na półkę, bo są jednoznacznie toksyczne. Pokazana w nich przemoc nie służy absolutnie niczemu.
To jak wytłumaczyć, dlaczego nie „Kill Bill"?
Na gruncie systemu wartości. Zakładam, że każdy człowiek ma jakiś system, lepszy lub gorszy, tłumaczący, po co jest świat i co na nim robimy. Definiujący dobro i zło. Najlepiej jeśli jest chrześcijański, oparty na dekalogu. Wtedy łatwo wytłumaczyć, że pokazywanie zezwierzęcenia czy uprzedmiotowienia człowieka ciętego na plasterki lub wyrafinowanie gwałconego jest szkodliwe i niemoralne.
To niemodne słowo.
Dlatego nie należy się go bać.
A jeśli stoimy na gruncie relatywizmu moralnego?
Wtedy jest trudniej, bo nie mamy nic do powiedzenia. Bez systemu wartości nie mamy żadnych odniesień. Relatywizm moralny prowadzi do pomieszania pojęć i sensów. Skoro nie ma Boga, to – jak powiedział Dostojewski – wolno wszystko. Nie ma żadnych granic ani norm. A nam pozostaje tylko krzyczeć i terroryzować.
Zatem nie zakazy, ale zaszczepienie systemu wartości, by dziecko samo wybrało...
Ile minut dziennie rozmawia pani z dziećmi, ale z każdym z osobna?
Hmm...
No właśnie. Tymczasem rodzic powinien przynajmniej na dziesięć, piętnaście minut dziennie usiąść z dzieckiem wygodnie, bez telewizora i porozmawiać o sprawach dla niego ważnych. Bez żadnych wielkich przemówień. Taki kontakt jest bazą, na której można budować. Wtedy dziecko nie ma obawy, że na przykład jest zmuszone kłamać. A rodzic musi być człowiekiem, z którym można normalnie pogadać nie tylko o szkole, ale też o filmie, seksie i pornografii. To szczerość nie do przecenienia.
Nieomylnym i bezbłędnym?
Uchowaj Boże, to straszni ludzie! Tyle że rodzic musi być wiarygodny. Nie opowiadać, że nie wolno się upijać , jeśli sam robi to co drugi dzień. Choć i z takim lepsza rozmowa niż jej brak. Często dobrze sytuowani rodzice przywożą do mnie nastolatka na terapię: „zreperuj mi pan dziecko", a ono mówi: „ To ja idę na Stare Miasto, wrócę za trzy dni. I co mi zrobisz?". Jeśli zaniedbamy codzienny kontakt, to na interwencję terapeutyczną może być późno. Nastolatek jest bardzo krytyczny wobec rodziców i autorytetów. Także zbuntowany w stosunku do świata dorosłych.
Boimy się jednak trzymać latorośl pod kloszem, bo potem straci w życiu siłę przebicia albo dozna szoku...
Zdałbym się tu na zdrowy rozsądek. Może i nie trzeba ukrywać przed dzieckiem całej brutalności świata, ale doprawdy 12-latek nie musi oglądać kolejnej części przygód Hannibala Lectera.
A co pan na to , że „Pasję" Mela Gibsona pokazuje się dzieciom w podstawówkach przed Wielkanocą?
To dobrze. „Pasja" pokazuje prawdę. Ale uważam, że ten film powinien zostać z rodzicami najpierw dokładnie omówiony. Trzeba dziecko uprzedzić, że jest to bardzo sugestywny i realistyczny obraz męki Chrystusa. Wtedy naprawdę nie widzę w tym nic złego.
Dla 12-latka?
Proszę pani, przeciętny 12-latek korzystający z Internetu wie więcej nie tylko o przemocy, ale także o seksie i marihuanie, niż się rodzicom kiedykolwiek śniło. Tylko często jest to obraz wykoślawiony. Nie czarujmy się, zbiór ludzi, którzy nie mieli kontaktu na przykład z pornografią, jest pusty. Ważne, by to z dziećmi wspólnie przegadać.
To może dlatego psychologowie z Holandii zalecają oglądanie właśnie pornografii już z kilkuletnim dzieckiem?
To jakiś ponury żart! Filmy porno pokazują seks mechaniczny i odczłowieczony. Są karykaturą prawdziwych relacji kobiety i mężczyzny. Niepotrzebna jest miłość, empatia ani czułość. A partnerów seksualnych należy zmieniać, gdy się znudzą. Taką demolkę mózgu zafunduje pani dziecku. A nastolatkowi dołoży piekło niespełnienia...
...brzmi niepokojąco.
I smakuje gorzko, bo pornografia to miraże, które nigdy nie zostaną zaspokojone. Młodzi ludzie w realu nigdy nie sprostają plastikowym siusiakom, a stosunek nie będzie trwał trzy godziny. Nie wspomnę o wypaczonych wzorcach kobiecego piękna. A będą nim tylko kobiety wyzywające, opalone, z wielkimi piersiami.
Porno uzależnia?
Bardzo często, o czym świetnie wiedzą producenci. Zabiera wtedy wolność i przyjemność. Znam takich, co oglądają porno na tabletach, jeżdżąc autobusem. Seks dla młodego człowieka pozostanie wtedy związany z ekranem komputera czy telewizorem. Nie z drugą osobą.
A jeśli seks w kinie wiąże się z bliskością albo wynika z fabuły?
Wtedy nie powinien być bulwersujący. Pod warunkiem że rozmawiamy o nim w domu jak o guzikach. Jasno i po prostu. Seks nie może być tematem tabu, co nie znaczy jednak, by go specjalnie eksponować.
„Galerianki" o nieletnich prostytutkach to film dla nastolatki?
Może być, ale z komentarzem rodzica. Warto podkreślić w rozmowie konsekwencje tych zachowań. Inaczej taki obraz może stać się fałszywą instrukcją, jak szybko zarobić na nowe dżinsy.
Podobają się panu współczesne kreskówki dla dzieci? Weźmy „Meridę waleczną". Tu ojciec król rubasznie plaska królową matkę w pośladki. A ta chichocze. Po zakończonej uczcie cała rodzina zgodnie beka...
To propagowanie pewnego stylu życia. Element antykultury, która na nas napiera. Niby to takie wesołe i fajne...
Czy musimy to akceptować i przyjąć za swoje?
Nie, trzeba samemu wybierać dla dzieci dobre bajki. A jak ich nie ma, to nie pokazywać, tylko czytać. Media nie zmienią się same. Tylko my, mając wolny wybór, możemy zadecydować o sukcesie, także finansowym, tych czy tamtych. Inne eliminować. Ważne, aby nauczyć dzieci dobrze korzystać z mediów, by nie stały się niewolnikami bezmyślnie powtarzającymi cudze refleksje i poglądy.
To może poprzestańmy z potomstwem na dzienniku?
Pani sobie kpi. Tego się z dzieckiem nie ogląda! Mądrzej wybrać z Internetu portal informacyjny zgodny z naszym światopoglądem. Uważam, że większość dzienników telewizyjnych pokazuje świat, którego nie ma, rzeczywistość podstawioną. Służy to manipulowaniu i sterowaniu naszym społeczeństwem.
Media raczej opisują rzeczywistość...
Media kreują rzeczywistość, manipulują nią. Słynny socjolog francuski Jean Baudrillard już w latach 80. mówił, że żyjemy w świecie medialnej symulacji: symulakrum. W efekcie której to życie naśladuje media, a nie odwrotnie.
Jak w piosence Myslovitz sterowany jestem wciąż?
Mniej więcej. Tu chodzi o rząd dusz. Pomysł na sterowanie opinią publiczną przez rozrywkę ma już ze dwa tysiące lat. Lud zawsze potrzebował igrzysk. Rzymianie smarowali dziewczęta krowim śluzem i pozwalali gwałcić je bykom albo piekli żywcem na wolnym ogniu. Przypomina to, o dziwo, współczesne filmy „gorno" łączące bestialstwo z pornografią jak „Hostel" z 2005 czy rok młodsza „Piła".
Niektórzy są odporni na propagandę mediów.
Myśli pani o sobie? A tak, większość ludzi jest święcie przekonana, że reklama i propaganda działa tylko na głupich sąsiadów. Na nich w życiu! Niestety, to złudzenie. W psychologii nazywamy to efektem trzeciej osoby.
To jak się nie dać?
Edukując dzieci, by nie stały się zombi sterowanymi przez media. W USA edukacja medialna jest w niektórych stanach przedmiotem szkolnym. Wykłada się młodym ludziom, na czym polega retoryka mediów i psychologia odbioru. Jak stworzyć dystans do przekazywanych treści i ocenić wiarygodność nadawcy. Na czym polega praca rzetelnego dziennikarza i jakie czynniki mają na niego wpływ. Uczy się odróżniać informację od komentarza.
Nam pozostaje grunt rodzinny...
Trudno. Jeśli traktujemy nasze rodzicielstwo poważnie, musimy odżałować na to jakąś ilość czasu. Gdybyśmy żyli w puszczy, uczylibyśmy dzieci posługiwania się maczugą, by lepiej im się żyło. W tym samym celu nauczmy je posługiwać się mediami, bo jesteśmy na nie skazani. W naszych czasach to taki sam element rzeczywistości jak drzewa i chmury. A chcemy czy nie, wszyscy jesteśmy konsumentami wpływu.
—rozmawiała Ewelina Pietryga
Wojciech Warecki jest psychologiem i dziennikarzem, autorem m.in. książek „Pożeracze mózgów" oraz „Woda z mózgu" traktujących o wpływie mediów na odbiorcę.