Będziecie głupkami

Studentom zdarza się pisać nazwisko Hitler przez „ch". Nie wiedzą, kim był Roman Dmowski. Słup soli kojarzy im się jedynie z lizawką wystawianą zimą jeleniom

Publikacja: 23.03.2013 00:01

W tym konkursie, inaczej niż w przypadku przyznawanej przez internautów Nagrody Darwina, nie ma oficjalnej listy zwycięzców. Zresztą każde jury miałoby problem, wybierając między studentem, który nie potrafił podać daty wybuchu Powstania Warszawskiego, a jego kolegą, który wprowadzony przez generała Jaruzelskiego stan wojenny datował na grudzień 1970 r. Jak rozstrzygnąć, czy mniejszą wiedzę ma ten, komu nic nie mówi nazwisko Jerzego Giedroycia, czy ów, co nigdy nie słyszał o Kisielu? Jedno jest pewne: niewiedza w życiu publicznym ani dziwi, ani przeszkadza. W końcu rzecznik SLD też nie znał daty wybuchu Powstania Warszawskiego i nie wiedział, kiedy został wprowadzony stan wojenny. A jeden z poprzednich ministrów kultury próbował zaprosić na spotkanie nieżyjącego już wówczas Józefa Czapskiego.

Pytaj, a się dopytasz

Nauczyciel prywatnej szkoły wyższej (chce pozostać anonimowy, by nie kompromitować swojej uczelni, a siebie nie narażać na niezadowolenie jej władz): – Wśród wykładowców istnieje powiedzenie: „Pytaj, pytaj, aż się dopytasz!". Wszyscy wiemy, że przy przyjmowaniu na studia – ale także podczas egzaminów – nie należy być zbyt dociekliwym. Student przychodzi, płaci i wymaga. Także tego, by nie dziwić się bezmiarowi jego niewiedzy.

Nasz rozmówca spotkał już na egzaminach osoby, którym nic nie mówiło nazwisko Dmowski. Nie wiedziały, że pierwszym premierem III RP był Tadeusz Mazowiecki. – Kiedyś rozmowa zeszła na temat motywów biblijnych. Studentka wydawała się dobrze przygotowana, wyrecytowała wszystko o Hiobie. Niestety, podkusiło mnie, by zapytać, skąd się wzięło określenie „zamienić się w słup soli". Oniemiałem, kiedy odpowiedziała, że jedyne, co się jej z tym kojarzy, to lizawka, jaką myśliwi wystawiają zimą zwierzętom.

Profesor Ryszard Legutko, który przez wiele lat wykładał filozofię na Uniwersytecie Jagiellońskim, a później jako minister nauki próbował podnieść poziom edukacji, zauważa, że na państwowych uniwersytetach rzadsze są sytuacje, gdy studentowi brakuje elementarnej wiedzy. Ale się zdarzają. Wspomina studentkę, która – zapytana na egzaminie o neoliberalizm – dosłownie bełkotała. – Mówiła niewyraźnie, coś tam fałszywie brzmiało. Poprosiłem więc o powtórzenie, jeszcze raz i jeszcze. W końcu zrozumiałem: ona mówiła „liberaryzm", bo słowo „liberalizm" dla niej nie istniało!

Wśród wykładowców żywe są opowieści o nazywaniu Bułhakowa Bułakowem, Sołżenicyna zaś Sołyninem, co jest świadectwem tego, że studenci ich książek nigdy nie trzymali w ręku. Piotr Nowak, profesor filozofii na Uniwersytecie w Białymstoku, zapewnia: – Naprawdę miałem w rękach pracę, w której student pisał słowo „Żydzi" przez „rz". Kiedy coś takiego się czyta, człowiek musi się zastanawiać, czy to prowokacja. Albo – czy dyslektyk, czy nie dyslektyk? Ostatecznie Nowak tłumaczy sobie: – Tamten student najwyraźniej nie oczytał się z tym słowem.

W ubiegłym roku profesor Nowak opublikował na łamach „Rzeczpospolitej" artykuł „Hodowanie troglodytów", przedstawiający spostrzeżenia na temat coraz niższego poziomu intelektualnego na uczelniach. Tekst wywołał burzę w środowisku pracowników naukowych i studentów. Nowak wyjaśniał w nim, dlaczego w dzisiejszych czasach na wykładach musi przedstawiać studentom postaci, do których się odwołuje. Na przykład: Dostojewski – rosyjski myśliciel religijny i społeczny.

Po opublikowaniu artykułu sytuacja wcale się nie poprawiła. Autor podaje nowe przykłady. – Niedawno podczas zajęć ze studentami drugiego roku zorientowałem się, że nie wiedzą, kto to był Robespierre. Nie wiedziała cała grupa, a byli to pilni studenci. Myślałem, że żartują. Potem, jak przez mgłę, zaczęli sobie przypominać. Ktoś coś słyszał w radiu, inny widział film o Napoleonie.

Wykładowca prywatnej uczelni dodaje: – Czasem żartuję, że w takich przypadkach zamiast scyzoryka w kieszeni otwiera mi się „puszka z Pandorą". Zresztą wielu z nich rzeczywiście nie ma pojęcia, kim była Pandora. Jedna ze studentek prawdopodobnie pomyliła ją z pangą, bo odpowiedziała, że to gatunek ryby. Tej wersji się teraz trzymam – ironizuje.

Dyplom dla każdego

Profesor Nowak nie ma złudzeń: – Trzeba sobie powiedzieć otwarcie: To się będzie nasilało. Na studia przyjmuje się bowiem każdego, kto chce studiować. A nie tych, którzy mają do tego predyspozycje. – podkreśla. Niż demograficzny powoduje, że na wielu kierunkach nie ma żadnej selekcji przy przyjmowaniu na studia.

Kiedy zaczęło się to obniżanie poziomu? Paradoksalnie, narastająca ignorancja wśród studentów wynika z nadmiaru ambicji. Polska chciała lepiej wypadać w rankingach badających liczbę obywateli z wyższym wykształceniem. Młodzież zaś odczuwała potrzebę posiadania dyplomu – święcie wierząc, że otworzy im on drzwi do lepszego życia i atrakcyjnej pracy. Choćby i biurowej.

Nauczyciele szkół średnich źródła ignorancji upatrują zaś w kolejnych reformach oświaty. Odchudzaniu listy lektur. Zastąpieniu na egzaminie maturalnym rozprawki prezentacją. Także we fragmentaryzacji utworów, które uczeń powinien znać, by zdać maturę. A na końcu – testowemu sprawdzaniu umiejętności ucznia.

Wszyscy część winy za obniżanie poziomu zrzucają na Internet. To on zastąpił dziś bibliotekę. To w nim szuka się wiedzy – tak jak kiedyś szukało się jej w książkach. Dostęp do informacji się upowszechnił i zdemokratyzował. Ale Internet zatarł też granice między tym, co ważne, a tym, co błahe.

Jednak już dużo wcześniej, w latach 50. ubiegłego wieku, socjologowie upatrywali przyczyn narastania ignorancji w skażeniu kultury wysokiej przez kulturę popularną. „Skażenie przybiera także postać okaleczenia lub skrótu. Mozart jest zawiły. Tołstoj był letni. Dostojewski rozwlekły. Aby nam oszczędzić wysiłku i zostawić czas na ważniejsze rzeczy (jak na przykład reklamówki), dzieła ich są obcinane, skracane, upraszczane i pisane na nowo, aż wyżyłuje się z nich wszystko, co mogłoby grozić jakimś estetycznym przeżyciem, i wątek oraz akcja staną się pozbawionymi znaczenia podnietami zaprawionymi niezbędną dozą ckliwych uśmieszków i werbalnych buntów" – pisał Ernest van den Haag. I ostrzegał, że zbanalizowanie wiedzy i podawanie klasyków w wersji komiksowej wiedzie ludzkie umysły na manowce.

Jaś się nie nauczył

Żeby zrozumieć, dlaczego student Jan nie umie, trzeba zacząć od tego, czego się Jaś nie nauczył. Nauczyciele gimnazjów i liceów nie mają złudzeń: lektury już dawno zostały zastąpione przez streszczenia. Uczniowie ściągają je ze stron internetowych. To jest dziś materiał źródłowy, na którym pracują. Dlaczego tak robią? Bo im się opłaca. – Uczniowie są inteligentni – kwituje Katarzyna Walentynowicz, polonistka w warszawskim Liceum in. Ruy Barbosy. – Z ich punktu widzenia czytanie całych książek jest stratą czasu. Kiedy więc w trzeciej klasie wybierają specjalizację matematyczną czy informatyczną, nie mają już żadnej motywacji, by sięgać po lektury.

Polonistka z rozbawieniem wspomina wypracowanie, w którym autor dowodził, że Kordian wszedł na szczyt Kilimandżaro w Azji. Inny uczeń akcję „Potopu" umieścił w średniowieczu. Podkreśla, że winę za taki stan rzeczy ponosi sposób kształcenia. Reforma przesunęła bowiem punkt ciężkości z przyswajania wiedzy na uczenie umiejętności. Konsekwencją tego było okrojenie lektur. – Tymczasem fragmenty książek nie mogą zostać właściwie zrozumiane bez przeczytania całego utworu i osadzenia go w kontekście kulturowym – zwraca uwagę Walentynowicz.

Czy pocieszeniem może stać się fakt, że nie jesteśmy w swej niewiedzy odosobnieni? Nawet brytyjskie szkolnictwo, tradycyjnie uznawane za dobre, przeżywa kryzys. Kilka lat temu tamtejsze media ze zdumieniem obwieściły, że studenci nie znają podstawowych faktów historycznych. Prawie trzystu osobom z pierwszego roku Uniwersytetu w Cardiff zadano kilka prostych pytań. Tylko jeden na sześciu testowanych wiedział, że w bitwie pod Waterloo wojskami brytyjskimi dowodził Wellington.

Brak wiedzy to skutek małego oczytania – podkreślają naukowcy. A to z kolei konsekwencja zmian kulturowych. Przez całe wieki pokaźny zbiór książek stanowił świadectwo poziomu intelektualnego. Przed wojną prywatne biblioteki należały do standardów inteligenckich domów. Literatura pełna jest opisów szczególnej „inicjacji". „Letnio-jesienną porą Tomasz dobrał się do biblioteki" – pisze Miłosz w „Dolinie Issy". „Czytam, co mi w ręce wpadnie, czy Gogola, czy Słowackiego" – to z kolei wynurzenia Józefa Weyssenhoffa.

W gabinecie pułkownika Alojzego Gluth-Nowowiejskiego, szefa biura usprawniania administracji przy Prezydium Rady Ministrów, było ponad 3 tys. woluminów. – W wolnych chwilach ojciec wzywał nas i zlecał opracowanie zadanych tematów. Potem egzekwował. Taka Prywatna Uczelnia Pana Pułkownika – opowiadał jego syn Wacław Gluth-Nowowiejski. Lotnik Czesław Blicharski wspomina, że jego ojciec, kolejarz, podczas ewakuacji z Zagórza do Tarnopola pozbierał na ulicy tomy powieści Kraszewskiego z rozbitej biblioteki. Przytaszczył je do domu. Blicharski czytał je, oprawione w płótno, pod małżeńskim łóżkiem rodziców, by chronić się przed zawłaszczeniem zazdrosnego o książki brata.

Co nas zachwyca

W starych czasach nawet ci, którzy nie czytali, zgodnie z definicją hipokryzji składali hołd cnocie. Wstydem było nie czytać, nie wiedzieć. Kiedy więc Genowefa Wiśniowska, wicemarszałek Sejmu z ramienia Samoobrony, zwierzała się, że po drodze z dworca kolejowego do siedziby związku kupowała w przejściu podziemnym „Pana Tadeusza", był to już może ostatni wyraz dawnych aspiracji.

Prof. Legutko zwraca uwagę na nowe zjawisko: – Dziś w modzie jest nieczytanie. Młodzież otwarcie deklaruje, że nie przeczytała. Nie zna i nie zamierza znać. Teraz to przejaw buntu, manifestacja gustów kulturalnych – podkreśla były minister edukacji. I wspomina jednego ze studentów, deklarującego, że jego zdaniem czytanie „Lalki" to strata czasu. Wolał obejrzeć film Jima Jarmuscha.

Można powiedzieć, że „w temacie nieczytania" dawne zakłopotanie zastąpione zostało postawą, którą kiedyś reprezentowali szatniarze w filmie Barei, oznajmiając klientowi: Nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobi?

Zdaniem prof. Piotra Nowaka brak kultury obcowania z książką wywołuje bardziej długofalowe skutki: Czytelnicy przestają odróżniać autorów fundamentalnych dzieł od tych, którzy z nich korzystają, adaptując je. Skoro studenci nie mieli okazji zetknąć się z tekstami Nietzschego, nie są w stanie rozpoznać różnicy między nim a armią jego interpretatorów i naśladowców. – Dla nich to jest to samo. Rozmyły się standardy pozwalające oceniać czyjąś wielkość. – podkreśla Nowak. Przyczyn takiego stanu rzeczy upatruje w tym, że młodzież wiedzy szuka głównie w sieci lub przejmuje ją właściwie bezkrytycznie od podejrzanych „autorytetów". A Internet – oferując streszczenia, omówienia, cytaty i fragmenty – „demokratyzuje" twórców. – To jest zatrute źródło. Oni z niego czerpią i już za chwilę nie będą w stanie rozróżnić, kto jest wielkim twórcą, a kto pasożytem podszywającym się pod cudzą wielkość – mówi Nowak.

Paradoksalnie, w obronie nieczytających staje prof. Krzysztof Kłosiński, dyrektor Instytutu Nauk o Literaturze Uniwersytetu Śląskiego. – Nie róbmy z czytania sprawy savoir-vivre'u – apeluje. Jego zdaniem młodzi rzeczywiście mniej czytają, ale przecież dotyczy to tylko książek. Wystarczy zajrzeć do Internetu, by się przekonać, że jego użytkownicy przetwarzają o wiele więcej informacji niż w przeszłości. – Ciekawość ludzka jest coraz większa, problem w tym, że literatura jej nie zaspokaja – twierdzi. Zdaniem Kłosińskiego, używając wielkich słów w kontekście lektur i konieczności ich czytania, zachowujemy się jak gombrowiczowski profesor Pimko. Młodzież zaś odpowiada nam dylematem ucznia: „Jak zachwyca, kiedy nie zachwyca?".

Przywołuje też prowokacyjne pytanie zadane kiedyś przez prof. Janusza Sławińskiego: „Po co dajemy ludziom młodym literaturę dla dorosłych?" – Czego bowiem młody człowiek może się dowiedzieć o małżeństwie z „Nocy i dni" Marii Dąbrowskiej? Ja sam utwór ten zrozumiałem dopiero po latach – dowiadując się o życiu osobistym autorki, związanej z kobietą i znacznie starszym od niej mężczyzną – mówi.

Jego zdaniem każda lektura jest ucieczką od świata rzeczywistego w świat fikcji. – Widzę, że młodzież niezmuszana przez nikogo, z własnej inicjatywy czyta grube, wielotomowe powieści fantasy. Ja nie rozumiem potrzeby konstruowania świata od nowa. Ale młodzi tego potrzebują. To jest reakcja na świat rzeczywisty, który się im nie podoba – ocenia profesor Kłosiński.

Kiedy więc podczas wykładu na polonistyce żaden ze studentów nie rozpoznał cytatu z „Konrada Wallenroda" profesor ze spokojem udał się do biblioteki, wypożyczył egzemplarz książki i na zajęciach ze studentami utwór Mickiewicza odczytał. – Fajne to jest – przyznawali... – śmieje się prof. Kłosiński i zwraca uwagę, że w dzisiejszym świecie główny sposób porozumiewania się stanowi pisanie. Ludzie wysyłają esemesy i maile, piszą na portalach. Blogi można zaś uznać za kontynuację starej mody pisania dzienników intymnych, zapoczątkowaną jeszcze przez Rousseau. – W moim pokoleniu nie było potrzeby nieustannego pisania, komentowania zdarzeń – mówi Kłosiński.

Rzecz jasna, można się cieszyć, że młodzi piszą tak dużo. Pytanie jednak, w jaki sposób. Skutkiem ubocznym kontaktu nie z oryginalnym dziełem lecz z jego streszczeniem jest przejmowanie stylu. – Nie ma w tym nic złego, że uczniowie czytają opracowania naukowców, krytyków literackich – wydawane choćby w Bibliotece Narodowej. Jednak streszczenia, które znajdują w sieci, często zawierają błędy: rzeczowe, stylistyczne, gramatyczne. Oni zaś, ucząc się ich na pamięć, kodują sobie to w głowie i powielają – mówi Katarzyna Walentynowicz.

Prof. Legutko podsumowuje: potrzebna jest gruntowna reforma modelu kształcenia. Półśrodki już nie wystarczą. – Kiedy byłem ministrem, na jednym ze spotkań młody człowiek zadał mi pytanie: Co pan zamierza zrobić, żeby młodzi czytali? Odpowiedziałem: Nic! Jeśli nie będziecie czytać, będziecie głupkami.

Autorka jest publicystką „Do Rzeczy"

Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał