W tym konkursie, inaczej niż w przypadku przyznawanej przez internautów Nagrody Darwina, nie ma oficjalnej listy zwycięzców. Zresztą każde jury miałoby problem, wybierając między studentem, który nie potrafił podać daty wybuchu Powstania Warszawskiego, a jego kolegą, który wprowadzony przez generała Jaruzelskiego stan wojenny datował na grudzień 1970 r. Jak rozstrzygnąć, czy mniejszą wiedzę ma ten, komu nic nie mówi nazwisko Jerzego Giedroycia, czy ów, co nigdy nie słyszał o Kisielu? Jedno jest pewne: niewiedza w życiu publicznym ani dziwi, ani przeszkadza. W końcu rzecznik SLD też nie znał daty wybuchu Powstania Warszawskiego i nie wiedział, kiedy został wprowadzony stan wojenny. A jeden z poprzednich ministrów kultury próbował zaprosić na spotkanie nieżyjącego już wówczas Józefa Czapskiego.
Pytaj, a się dopytasz
Nauczyciel prywatnej szkoły wyższej (chce pozostać anonimowy, by nie kompromitować swojej uczelni, a siebie nie narażać na niezadowolenie jej władz): – Wśród wykładowców istnieje powiedzenie: „Pytaj, pytaj, aż się dopytasz!". Wszyscy wiemy, że przy przyjmowaniu na studia – ale także podczas egzaminów – nie należy być zbyt dociekliwym. Student przychodzi, płaci i wymaga. Także tego, by nie dziwić się bezmiarowi jego niewiedzy.
Nasz rozmówca spotkał już na egzaminach osoby, którym nic nie mówiło nazwisko Dmowski. Nie wiedziały, że pierwszym premierem III RP był Tadeusz Mazowiecki. – Kiedyś rozmowa zeszła na temat motywów biblijnych. Studentka wydawała się dobrze przygotowana, wyrecytowała wszystko o Hiobie. Niestety, podkusiło mnie, by zapytać, skąd się wzięło określenie „zamienić się w słup soli". Oniemiałem, kiedy odpowiedziała, że jedyne, co się jej z tym kojarzy, to lizawka, jaką myśliwi wystawiają zimą zwierzętom.
Profesor Ryszard Legutko, który przez wiele lat wykładał filozofię na Uniwersytecie Jagiellońskim, a później jako minister nauki próbował podnieść poziom edukacji, zauważa, że na państwowych uniwersytetach rzadsze są sytuacje, gdy studentowi brakuje elementarnej wiedzy. Ale się zdarzają. Wspomina studentkę, która – zapytana na egzaminie o neoliberalizm – dosłownie bełkotała. – Mówiła niewyraźnie, coś tam fałszywie brzmiało. Poprosiłem więc o powtórzenie, jeszcze raz i jeszcze. W końcu zrozumiałem: ona mówiła „liberaryzm", bo słowo „liberalizm" dla niej nie istniało!
Wśród wykładowców żywe są opowieści o nazywaniu Bułhakowa Bułakowem, Sołżenicyna zaś Sołyninem, co jest świadectwem tego, że studenci ich książek nigdy nie trzymali w ręku. Piotr Nowak, profesor filozofii na Uniwersytecie w Białymstoku, zapewnia: – Naprawdę miałem w rękach pracę, w której student pisał słowo „Żydzi" przez „rz". Kiedy coś takiego się czyta, człowiek musi się zastanawiać, czy to prowokacja. Albo – czy dyslektyk, czy nie dyslektyk? Ostatecznie Nowak tłumaczy sobie: – Tamten student najwyraźniej nie oczytał się z tym słowem.
W ubiegłym roku profesor Nowak opublikował na łamach „Rzeczpospolitej" artykuł „Hodowanie troglodytów", przedstawiający spostrzeżenia na temat coraz niższego poziomu intelektualnego na uczelniach. Tekst wywołał burzę w środowisku pracowników naukowych i studentów. Nowak wyjaśniał w nim, dlaczego w dzisiejszych czasach na wykładach musi przedstawiać studentom postaci, do których się odwołuje. Na przykład: Dostojewski – rosyjski myśliciel religijny i społeczny.
Po opublikowaniu artykułu sytuacja wcale się nie poprawiła. Autor podaje nowe przykłady. – Niedawno podczas zajęć ze studentami drugiego roku zorientowałem się, że nie wiedzą, kto to był Robespierre. Nie wiedziała cała grupa, a byli to pilni studenci. Myślałem, że żartują. Potem, jak przez mgłę, zaczęli sobie przypominać. Ktoś coś słyszał w radiu, inny widział film o Napoleonie.
Wykładowca prywatnej uczelni dodaje: – Czasem żartuję, że w takich przypadkach zamiast scyzoryka w kieszeni otwiera mi się „puszka z Pandorą". Zresztą wielu z nich rzeczywiście nie ma pojęcia, kim była Pandora. Jedna ze studentek prawdopodobnie pomyliła ją z pangą, bo odpowiedziała, że to gatunek ryby. Tej wersji się teraz trzymam – ironizuje.
Dyplom dla każdego
Profesor Nowak nie ma złudzeń: – Trzeba sobie powiedzieć otwarcie: To się będzie nasilało. Na studia przyjmuje się bowiem każdego, kto chce studiować. A nie tych, którzy mają do tego predyspozycje. – podkreśla. Niż demograficzny powoduje, że na wielu kierunkach nie ma żadnej selekcji przy przyjmowaniu na studia.
Kiedy zaczęło się to obniżanie poziomu? Paradoksalnie, narastająca ignorancja wśród studentów wynika z nadmiaru ambicji. Polska chciała lepiej wypadać w rankingach badających liczbę obywateli z wyższym wykształceniem. Młodzież zaś odczuwała potrzebę posiadania dyplomu – święcie wierząc, że otworzy im on drzwi do lepszego życia i atrakcyjnej pracy. Choćby i biurowej.
Nauczyciele szkół średnich źródła ignorancji upatrują zaś w kolejnych reformach oświaty. Odchudzaniu listy lektur. Zastąpieniu na egzaminie maturalnym rozprawki prezentacją. Także we fragmentaryzacji utworów, które uczeń powinien znać, by zdać maturę. A na końcu – testowemu sprawdzaniu umiejętności ucznia.
Wszyscy część winy za obniżanie poziomu zrzucają na Internet. To on zastąpił dziś bibliotekę. To w nim szuka się wiedzy – tak jak kiedyś szukało się jej w książkach. Dostęp do informacji się upowszechnił i zdemokratyzował. Ale Internet zatarł też granice między tym, co ważne, a tym, co błahe.