To jedyna damska torebka, która nie tylko przeszła do historii, ale historię tworzyła. Nie za duża, klasyczna, do noszenia w ręku. Tą właśnie torebką, jak mówią opowieści, podczas europejskiego szczytu w 1984 roku Margaret Thatcher „waliła w stół", mocnym gestem podkreślając wagę brytyjskiego postulatu: obniżenia składki Wielkiej Brytanii do budżetu Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej.
Pani premier rabat przeforsowała. Jak skuteczną rolę odegrała w tym torebka, trudno dociec. I czy Maggie, jak poufale zwała ją wówczas prasa, naprawdę nią „waliła"? Przecież pani premier przez 11 lat swych rządów nie splamiła się raczej manierami rodem z bazaru. Może raczej postawiła ją z impetem?
Ale, jak opowiadał niegdyś jej osobisty sekretarz John Whittingdale, „podczas ważnych spotkań umieszczała torebkę na widoku, jako znak, że traktuje sprawy poważnie". I tak torebka zrosła się z osobą. Gdy kiedyś zdarzyło się, że pani premier na moment wyszła z posiedzenia rządu, minister transportu Nicholas Ridley rzucił: „Zaczynajmy, torebka została".
Była osobą o wyrazistym charakterze i zdecydowaną w działaniu. Jak teraz, po jej śmierci, pisał jej biograf Charles Moore w szkicu zamieszczonym przez dziennik „Daily Telegraph": „W tej jednej kobiecie łączyły się z sobą siła przekonań, siła charakteru i siła tego, co, aż trudno uwierzyć, nazywane bywa słabą płcią. Wystarczy zauważyć, że torebka to broń polityczna, a każdy się uśmiecha i wie już, o co chodzi. Pani Thatcher stała się legendą, opowieścią, która mówi, że jeśli tylko przestanie się myśleć o porażce, można zacząć zwyciężać".
Trzy wojny
Margaret Thatcher, mawiają historycy, wygrała trzy wojny: „gorącą" z generałem Leopoldo Galtierim, „domową" z Arthurem Scargillem oraz „zimną" z Michaiłem Gorbaczowem. To stwierdzenie, równie lapidarne, co efektowne, doskonale oddaje istotę rzeczy, łączy bowiem trzy najważniejsze wydarzenia w biografii politycznej pani premier. W dodatku – co jest istotną miarą sukcesu – jej dokonania na wszystkich trzech polach okazały się trwałe.
„Zimna wojna" bowiem to rozdział definitywnie zamknięty. Blok komunistyczny się rozsypał. Wygrana „wojna domowa", w której przeciwko polityce ekonomicznej rządu wystąpiły tysiące pracujących i związki zawodowe, stała się punktem zwrotnym w reformowaniu gospodarki. A Falklandy, teren „gorącej" wojny z 1982 roku, są brytyjskie i nadal chcą takie pozostać, jak czarno na białym pokazało niedawne referendum.
Brytyjczycy to wszystko dostrzegają i doceniają. W sondażu, jaki tuż po jej śmierci przeprowadził instytut badania opinii YouGov, Margaret Thatcher uznali za najwybitniejszego brytyjskiego premiera od zakończenia wojny. Aż 52 proc. pytanych ocenia, że była ona premierem „wielkim" lub „dobrym". Winstonowi Churchillowi, z 24 proc., przypadło drugie miejsce, Tony'emu Blairowi, 10 proc., trzecie. Na wyniki z pewnością wpłynął efekt chwili – szok na wieść o jej odejściu, niewyobrażalny wręcz zalew materiałów wspomnieniowych i podsumowań historycznych, świadomość, iż dobiega końca ważna epoka – ale to wszystko niewiele by znaczyło, gdyby nie miało oparcia w twardych faktach.