Łączyło nas nowohuckie podwórko, wspólne fajki za śmietnikiem, lokalne awantury i rajdy po Polsce ze zdezelowaną gitarą. Wspólne marzenia, uwielbienie dla tych samych dziewczyn, a przede wszystkim muzyka. A dokładnie rock'n'roll. Słuchany z poharatanych taśm i złej jakości odbiorników radiowych. Czasem na żywo, jeśli tylko było to możliwe.
Byliśmy z kompletnie różnych rodzin. Tomek był dzieckiem robotniczej Nowej Huty, potomkiem budowniczych socjalistycznego miasta, którzy w latach 70. odpuścili sobie współzawodnictwo pracy na rzecz barów piwnych. Stasiu, osierocony w dzieciństwie przez matkę, z tatusiem dyrektorem śląskiej kopalni, który nigdy nie miał dla syna czasu. I ja, inteligenckie dziecko rzucone przez przypadek w odmęty oceanu proletariackiej dzielnicy. Tak, trzeba było mieć grubą skórę, by przetrwać dzieciństwo. Ale potem, kiedy dostatecznie urośliśmy i nabraliśmy tyle siły, by nie dać się pomiatać bandziorom z osiedla, było już łatwiej.
Zamykaliśmy się w mieszkaniach, słuchaliśmy delirycznych piosenek The Doors, Stonesów i Floydów i kłóciliśmy się, kto jest tym najprawdziwszym wokalistą Budki Suflera. Nie, to żart, Budka była dla nas wtedy raczej przedmiotem śmiechu. Szydziliśmy zresztą z wszystkiego, co się wiązało z naszą przaśną ludową ojczyzną. Nie wiem, czy mieliśmy pojęcie o tym, że instynktownie szukamy wolności. Że właściwie wszystko, o czym się mówiło, marzyło, a nawet robiło, miało znamiona buntu i sprzeciwu. Nie, kajdany nas nie uwierały. Trudno było zrozumieć, że istnieją. Nie potrafiliśmy nazwać tych więziennych kategorii, w których dane nam było żyć. Wolność pojmowaliśmy jako szansę grania na gitarze w cieniu klatki schodowej, dopóki ktoś nas nie przegonił.
Ale przyszły w końcu te momenty krytyczne, po których nasze życiorysy nabrały przyspieszenia, weszły w różne prędkości. To najpierw sierpień, a potem grudzień stanu wojennego. Staszek nie dokończył matury i prysnął na Śląsk, a potem do Kanady. Tomek zamknął się w sobie. Ukrył w cieniu. A ja trafiłem na uniwersytet i zacząłem nowe życie. Nowohucka trójka przyjaciół rozpadła się po cichu jak mydlana bańka, po której zostaje kilka mikroskopijnych bryzgów wody.
Zastanawiam się często, jakby wyglądały indywidualne scenariusze naszych losów, gdyby nie wolność, która przyszła 4 czerwca. Byliśmy już dorośli. Mimo wspólnego dzieciństwa, identycznego punktu startu tak bardzo różnie potoczyły się nasze losy. Ja wskoczyłem na grzbiet szalonego rumaka, jakim była reformowana przez opozycję telewizja. Tomek zaczął pracę w roli handlowca. A Staszek wrócił z zagranicy już jako informatyk i zaczął pracę w zawodzie. Ciekawe, jaka rozbieżność, choć punkt startowy wcale tak bardzo nas nie różnił.