Balazs, który do dziś nie pogodził się z zaskakującą śmiercią Andrzeja Leppera, broni go konsekwentnie, nie bacząc na pomruki z prawicy. – Poznałem go jeszcze podczas rolniczych blokad, umieliśmy się dogadać, to nie był nieodpowiedzialny polityk – przypomina.
Tak, chodził od Kaczyńskiego do Leppera i z powrotem, obniżając między nimi stopień nieufności. – Miałem stuprocentową pewność, że Tusk, po porażce wyborczej, będzie sabotował PO–PiS, bo go po prostu nie chce na nie swoich warunkach.
Balazs nie ukrywa satysfakcji z tego, że pomógł tej koalicji. – Nie jest np. żadną tajemnicą, że przepływ elektoratu Samoobrony na stronę Lecha Kaczyńskiego zdecydował o jego zwycięstwie nad Tuskiem.
Tusk do dziś nie może tego Balazsowi zapomnieć. Tymczasem Balazs ma co pamiętać Tuskowi.
Wojna dziesięcioletnia
Karierę polityczną uznał za zakończoną, kiedy w 2001 r. Jan Rokita, z którym współtworzył SKL, postawił na wspinaczkę za Donaldem Tuskiem w hierarchii PO i „wciągnął za sobą drabinę". – Szliśmy wtedy do wyborów razem z PO, a w szablach był remis – po 30 posłów – opowiada Balazs. – Umowa była taka, że po wyborach wspólnie będziemy budowali siłę formacji. Ale Tusk uznał, że skoro ma Rokitę, to reszta jest nieważna.
Balazs twierdzi, że Tusk kazał mu podpisać lojalkę, że zapisze się do PO. – A jak nie, to miałem nie znaleźć się na liście wyborczej. Nie podpisałem jej – mówi.
Wystartował ostatecznie z listy PO z ostatniego miejsca, z powodzeniem, ale do Klubu PO nie wstąpił. – Wtedy miałem już pewność, że Tusk będzie zrzucać ludzi z sań – wskazuje. – I Janek zapłacił za swoją naiwność, bo z nich szybko wyleciał.
Balazs przyznaje, że wtedy posmakował bolesnej politycznej porażki. – Choć i żalu, bo zależało mi bardzo na tym, żeby nie tracić potencjału, jakim był SKL i jego wartościowi ludzie – mówi. – Do Tuska za Rokitą poszły dwie trzecie naszych posłów i chociaż zrobiliśmy jeszcze zjazd, rozwiązaliśmy się dwa lata później.
Balazs zniknął wtedy z dużej, oficjalnej polityki, ale nie dał się wypchnąć całkiem z gry. W 2007 r. na dwa lata reaktywował SKL, żeby – jak mówi – „zewrzeć szyki". W ostatnich wyborach parlamentarnych bez powodzenia wystartował do Senatu jako kandydat niezależny (poparł go PiS). – Okazało się jednak, że wybory z idei apartyjne były hiperpartyjne – tłumaczy i dodaje, że i tak osiągnął niezły, trzeci wynik przy niedużej różnicy głosów. Sensacją tej kampanii było jednak poparcie, jakiego Balazsowi udzielił Aleksander Kwaśniewski, podczas gdy rywalem Balazsa był znany z SLD Jacek Piechota. „Nigdy nie miałem wątpliwości, że w przypadku Artura Balazsa mamy do czynienia z osobą uczciwą" – mówił b. prezydent w wyborczym spocie Balazsa.
Z błogiego lokalnego snu, w jaki zapadli niegdysiejsi koledzy, a obecni rywale Balazsa z PO (z SKL wywodzą się m.in. europoseł Sławomir Nitras i wiceminister ochrony środowiska i szef PO w regionie Stanisław Gawłowski), wyrwała ich koalicja z udziałem PiS, która przejęła władzę w Szczecinie. Nikt nie ma wątpliwości, kto był „inżynierem" tego przedsięwzięcia. – Nikt nie dawał też szans na reelekcję prezydentowi Szczecina, którego zlekceważyła PO, prawda? – Balazs szeroko się przy tym uśmiecha.
Kiedy rok temu na ulice Szczecina, potem regionu, w końcu Polski wyjechali traktorami rolnicy, którzy zbuntowali się przeciw polityce ANR przy sprzedaży ziemi rodzimym rolnikom, w PO nikt nie miał wątpliwości, że stał za tym Balazs. – Wśród liderów protestu rolników są ludzie z komitetu wyborczego Balazsa, wskazuje działacz PO z zachodniopomorskiego.
Nie zaprzecza jednak, że w PO traktowano to jak walkę o zagrożoną strefę atrakcyjnych wpływów.
Balazs: – Ten protest był autentycznym sprzeciwem przeciwko mechanizmom, które ograniczały dostęp rolnikom do ziemi i umożliwiały m.in. jej sprzedaż „na słupy" dla cudzoziemców. Miałem rolników nie poprzeć?
Przez chwilę wiązano go też z rewelacjami z tzw. taśm Serafina dotyczących układów w Elewarze. Lewicowa dziennikarka Janina Paradowska w TOK FM zasugerowała nawet wprost, że „w nagraniach PSL 90 proc. to ludzie Balazsa". – To brednie – mówi mój rozmówca.
Jest panika w PO, bo oni bardzo boją się PiS, ale jeszcze bardziej Balazsa, który naprawdę sporo o nich wie – mówi jeden z jego ludzi.
W czasie, gdy lokalna PO podskubuje Balazsa – ostatnio np. za siedzibę, którą w kompleksie Wolińskiego Parku Narodowego miała dostać bez przetargu Fundacja Rozwoju Wsi Polskiej, zakładana w latach 90. przez Artura Balazsa (sam założyciel podkreśla, że nie kieruje fundacją od wielu lat) – Balazs sięga w rozliczenia głębiej niż tylko na lokalne podwórko PO. Już zapowiedział, że będzie „ujawniał nieprawidłowości w instytucjach państwowych, w których bardzo źle się dzieje przez Platformę". – Takiej skali zawłaszczenia państwa poprzez obsadzanie swoich ludzi jeszcze nigdy nie było – mówił Balazs w mediach.
Tymczasem były minister rolnictwa został konsulem honorowym Węgier w Szczecinie. Czy to element jakiegoś planu politycznego? Balazs: – Nie. Ja od losu i życia nie mogę niczego więcej oczekiwać. Bo jak ktoś był trzy razy ministrem, posłem, senatorem, osobą, która do dziś ma przyjaciół po różnych stronach sceny politycznej, która może zadzwonić w każdej chwili do premierów i prezydentów i normalnie pogadać, to mam poczucie, że się politycznie spełniłem.
Ale w to powątpiewają nawet sympatycy polityka. Artur Balazs wyraźnie odbudowuje pozycję i inwestuje w relacji z PiS. Czy swoją osobiście? Niekoniecznie. Protokół rozbieżności byłby długi – od krytyki Kaczyńskiego za wyrzucenie polityków, którzy potem stworzyli PJN, po zażyłość z prezydentem Komorowskim – trudny do przełknięcia dla żelaznych wyborców prawicy. Co innego powrót do świetności jego środowiska. Balazs, który niejedno ma za złe Tuskowi, za jeden z największych błędów politycznych premiera uważa rozbicie SKL. – To jest jeszcze jeden powód, dla którego przegra on najbliższe wybory – wskazuje polityk. – Pozbył się w ten sposób naturalnej reprezentacji wsi i środowiska ludowego.