Potęgą jest i basta

Z Tuskiem się nie znoszą, z Buzkiem serdecznie przyjaźnią. Wałęsy broni, Leppera żałuje, ale wspiera Kaczyńskiego. Cały Artur Balazs. Po swojsku lojalny, po madziarsku niezależny, po chłopsku praktyczny.

Publikacja: 23.08.2013 01:01

Balazs na traktorze: „Mam poczucie, że politycznie się spełniłem” (zdjęcie z 2011 r.)

Balazs na traktorze: „Mam poczucie, że politycznie się spełniłem” (zdjęcie z 2011 r.)

Foto: Fotorzepa, Dariusz Gorajski Dariusz Gorajski

Pod „B" Google daje prymat bramkarzowi Borucowi i aktorowi Barcisiowi. Na hasło „Artur" przeglądarka wypluwa najpierw satyryka Andrusa, aktora Żmijewskiego, muzyka Rojka. No i oczywiście boksera – Szpilkę.

Tymczasem prawdziwa waga ciężka kryje się w cieniu. – Bez przesady, choć faktycznie znów musiałem przejść na dietę – śmieje się Artur Balazs, zachęcając do kosmicznych w smaku śledzi w pieprzu, jednej z wielu specjałów pani domu, samemu godząc się z sałatką kartoflaną.

Farmer w kraciastej koszuli. Jowialny gawędziarz. Mistrz duszonej sarniny i nalewki z wiśni. Ale też minister trzech rządów. Mistrz zakulisowych gier i akuszer politycznych aliansów. Nieodrodny syn Okrągłego Stołu. Kolega prezydentów i premierów. W końcu ten, który z polityki odszedł, ale tak, jakby z niej wcale nie odchodził. – Owszem, jest wielu ważnych ludzi, którzy wciąż liczą się z moim zdaniem – mówi skromnie Balazs. – Ale zwykle demonizuje się moją osobę i moje możliwości. Dziś jestem tylko rolnikiem, który od czasu do czasu, kierując się dobrem państwa, służy polityczną radą i pomocą.

Demonizować nie ma co, ale ciekawa jest definicja lidera według Balazsa. – Takiego wizerunku organizatora, przewodnika, nie da się uzyskać w wyniku jakiejś przemyślanej gry – tłumaczy polityk. – Nieistotne jest, że ktoś uważa się za kogoś ważnego, istotne jest, żeby inni uważali, że jest ważny. A na to trzeba sobie zapracować.

Ktoś, kto by szukał w zachodniopomorskim Łuskowie wypasionej willi z basenem, rozczarowałby się, choć o Balazsu mówi się czasem: „król wyspy" albo „Don Arturo", bo ponoć wykupił cały Wolin. – To bajki – wzrusza ramionami Balazs. –  Mam ok. 270 ha ziemi, ani piędzi nie dzierżawię. Mój sąsiad ma więcej gruntów.

Przed domem Balazsów, osłoniętym od głównej szosy szpalerem świerków, stoi kilka aut – terenowe mitsubishi, jakiś opel. Dom swojski, choć bardzo zadbany, pełen obrazów i starych mebli.  Na placu przed domem ruch. Przyczepy z pszenżytem wyjeżdżają do suszarni, jedna za drugą. – Powoli kończymy żniwa, ale zapowiadają słabe pogody, więc trzeba się zwijać – wyjaśnia Artur Balazs. – Jak zboże mokre, to i trudniej zebrać i trzeba potem dosuszać – dodaje.

Na urodzaj nie narzeka. Uprawia głównie rzepak i zboża, a te udały się w tym roku jak rzadko. Inaczej z rządem, który dobija rolników, pozwalając na zmowę cen w tegorocznym skupie. – Ceny rzepaku i zbóż spadły o 40 proc., żyta nawet ponad 50 proc. w stosunku do ub. roku – wskazuje Balazs. – W sytuacji gdy w tym samym czasie nie tanieją koszty gospodarowania, cierpią najmniejsze gospodarstwa, bo nie ma szans nawet na tzw. reprodukcję prostą – tłumaczy.

Balazs alarmował w TVP Info, na rządzie Donalda Tuska nie zostawiając suchej nitki. Uwagi, że niski poziom cen to efekt nadpodaży, skwitował wprost: – To jest tłumaczenie osób, które albo kompletnie się nie znają na rolnictwie, albo chcą opinię publiczną wprowadzić w błąd. Myślę, że konsekwencje tego typu działań i dzisiejszej sytuacji spowodują, iż rolnicy będą mieli poczucie, że Platforma jest partią, która szkodzi rolnictwu.

W PO się zagotowało, bo o dramatycznym poziomie cen skupu poważnie w mediach zaczęło się mówić dopiero po wystąpieniu Balazsa, co tylko wzmocniło wrażenie, że z tym politykiem, nawet jeśli nie ma go na Wiejskiej, wciąż trzeba się liczyć. Tym bardziej że Balazs swoje wystąpienie podsumował jednoznacznie:

– Gotów jestem założyć się o bardzo wiele, że poparcie na wsi dla Platformy będzie teraz zaledwie rzędu kilku procent, a nie, jak poprzednio, dwadzieścia kilka procent. Uczciwie trzeba powiedzieć, że dobry czas dla rolników to był czas rządów PiS i na pewno rolnicy dobrze ten czas wspominają – przekonywał.

– To był jawny atak polityczny na rzecz partii Kaczyńskiego – mówi jeden z ważnych działaczy PO z zachodniopomorskiego. – My to wiemy nie od dziś, że Balazs chce wrócić do gry przy głównym politycznym stole.

Polityka i sól ziemi

Książki na półkach w gabinecie Balazsa nie zaskakują: „Armia Krajowa w dokumentach", „Przerwana dekada", „Witos o demokracji", Biblia, 6-tomowy „Okrągły Stół w dokumentach i materiałach". Historia, polityka, ziemia – trzy żywioły wciąż obecne w życiu Balazsa. Niezwykle ze sobą posplatane.

Dziadek Artura Balazsa, Sándor – po naszemu Aleksander – był rotmistrzem węgierskich huzarów, który za czasów Austro-Węgier stacjonował w Galicji. – Tam poznał moją babkę, ziemiankę z Martynowiczów, która pochodziła spod Lwowa – opowiada Balazs. – A ojciec urodził się w Koszycach, dziś słowackich, wówczas węgierskich.

Po I wojnie światowej huzar wybrał Polskę – wraz z synem, ojcem Artura Balazsa, uzyskali polskie obywatelstwo w 1924 r. Osiedli w dużej wsi pod Lwowem, w powiecie jaworowskim, którą babka polityka dostała w wianie. Tu Sándor zasłynął nie tylko jako wielkiej pasji rolnik, ale też wytrawny myśliwy. – Mam nawet zdjęcie z jednego z polowań, na którym jest m.in. gen. Tadeusz „Bór" Komorowski, późniejszy dowódca AK, wówczas komendant szkoły podoficerskiej w Jaworowie – podkreśla z dumą Balazs.

Ojciec Artura Balazsa, Adam, i jego brat byli oficerami w AK. – W 1945 wujka złapali i zamknęli w cytadeli rzeszowskiej – opowiada Balazs. – Ojcu udało się uciec, dotarł do Szczecina, bo stąd chciał się przedostać do Anglii. Ostatecznie został, tu poznał żonę, rodowitą warszawiankę, która przyjechała tu po Powstaniu Warszawskim.

Adam Balazs, jak na tradycję rodzinną przystało, jeszcze przed wojną skończył studia rolnicze. Jednak tak szybko jak pracę znajdował, tak ją tracił.  – Ojciec zaczynał pracę, często na stanowiskach kierowniczych, dyrektorskich, a potem przychodziła za nim jakaś teczka przypominająca o jego AK-owskiej przeszłości. Po przesłuchaniach z reguły wyrzucali go z posady.

Stąd ciągłe przeprowadzki z pegeeru do pegeeru. Artur Balazs urodził się w Ełku, jego siostra w Warszawie, bo ojciec akurat dostał etat pod Jabłonną. W Lądku-Zdroju ojciec polityka znalazł pracę w urzędzie jako szef wydziału rolnictwa. Ale i tu długo nim nie pobył. – Tam była taka długa promenada i pamiętam to do dziś, że jako chłopiec pomagałem mu tę promenadę malować, bo z czegoś trzeba było żyć – wspomina.

Artur Balazs poszedł najpierw do technikum rolniczego, potem na studia w Szczecinie. Zootechniczne, ale zaoczne, bo rodzina, obowiązki – żonę poznał jeszcze w szkole średniej, na świat przyszły dzieci. Jako dwudziestotrzylatek został szefem służby rolnej w gminie Wolin. Balazs się uśmiecha, że chyba od dziecka miał w sobie „gen sprawnego organizatora". – A to byłem gospodarzem klasy, a to jakąś drużynę piłkarską tworzyłem. Coś takiego faktycznie we mnie było, że w sposób naturalny wokół mnie zawsze coś się działo – opowiada.

Aktywność w PRL miała jednak swoją cenę. Balazs wstąpił do PZPR. – Trochę z przymusu, trochę z naiwności – mówi Balazs. I podkreśla, że choć wiedział, jak system gnębił ojca, jakoś uwierzył, że peerelowska władza nie może tak do końca kłamać. – No i to jednak były późne lata siedemdziesiąte, kiedy wydawało się, że najgorsze minęło – tłumaczy. I dodaje: – Jak się ma dwadzieścia parę lat, to się ma nadzieję, że warto coś robić konkretnego w rzeczywistości, jaka jest, tym bardziej że nie zanosiło się na to, że system upadnie.

O PZPR-owski epizod w barwnym życiorysie polityka rok temu bez ogródek zahaczył w wywiadzie dla „Rz" Robert Mazurek, zarzucając Balazsowi konformizm. – Można to i tak oceniać, bo ja rzeczywiście nie miałem ideowego stosunku do partii. Raczej praktyczny, ale w tym sensie, że jest to jakaś droga, która pozwala Polskę zmieniać. Poza tym ja się tej przynależności się nie wypieram jak wielu innych ludzi. Życie pokazało zresztą, że i w PZPR było wielu porządnych ludzi, takich jak choćby Modzelewski. I że ta moja naiwność wynikała z czystych intencji.

Balazs mówi, że najczęściej za PZPR atakują go ci, „którzy wtedy nic nie robili albo podpisywali wszystko, co trzeba, żeby mieć spokój". I dodaje, że i tak największy atak za PZPR przypuścili na niego dawni esbecy, gdy startował w swoich pierwszych wyborach do Sejmu z OKP, z komitetu Wałęsy. – Wydrukowali nawet ulotkę na kredowym papierze, żeby na Balazsa nie głosować, bo Balazs to farbowany lis.

Wcześniej jednak spełnił marzenie ojca. – Sam nie miał takiej możliwości, ale zawsze bardzo chciał, żeby syn został prawdziwym rolnikiem – mówi polityk. – Rolnikiem na swoim.

W Jaworowie pod Lwowem Balazsowie mieli ponad 1200 ha, w tym jeziora i lasy. Artur Balazs zaczął od 14 ha słabej ziemi, z parą krów, kilkoma świniami, stadkiem kur i znakiem zapytania na przyszłość. Odkupił gospodarstwo od rolnika z Łuskowa, który przenosił się do miasta. – Żona nie była zachwycona, gdy zobaczyła walące się gospodarstwo kryte strzechą – wspomina. – Sam też nie byłem wolny od obaw, a jednak zaryzykowałem to swoje nowe miejsce na ziemi. A to by się jednak trochę kłóciło z tym zarzucanym mi konformizmem, prawda? – Balazs błyska okiem, bo jednak ten przytyk Mazurka go trochę zabolał.

Balazs najpierw wybudował chlewnię, potem dokupił ziemi, część wydzierżawił. PRL żegnał jako gospodarz na ok. 40 ha.

Kwadratura stołu

Kiedy przyszła „Solidarność", wiedziałem, że to miejsce dla mnie. Zaangażowałem się bez reszty – mówi późniejszy minister ds. warunków życia na wsi w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, minister ds. kontaktów politycznych w rządzie Jana Olszewskiego i minister rolnictwa w rządzie Jerzego Buzka.

Balazs wspomina, że jako nieopierzony działacz na „solidarnościowych" zjazdach rolniczych poznał Gwiazdę, Janowskiego, Kułaja. Pamięta, jak u boku prof. Stelmachowskiego zdobywał negocjacyjne ostrogi. Jak poznał Wałęsę na sławnym strajku rolniczym w Rzeszowie, na który jechał jeszcze z legitymacją partyjną, a po którym go z partii wyrzucono. – To był bardzo ważny strajk. – Szło m.in. o samorządność wiejską, umowy kontraktacyjne, naukę religii w szkołach – opowiada.

Strajk zakończył się tzw. porozumieniami rzeszowsko-ustrzyckimi, których jednym z sygnatariuszy był Balazs. – Dla nas to była rolnicza konstytucja, władzy stało kością w gardle – mówi Balazs.

Kilka miesięcy później wybuchł kolejny strajk w Siedlcach, bo władza nie realizowała ustrzyckich porozumień. Strajk się ciągnął, bo władza grała na czas. Balazs, który był wówczas już głównym negocjatorem rolników z rządem, nie dojechał do domu po jednym z grudniowych posiedzeń dwustronnych. – W nocy z 12 na 13 grudnia wyjęli nas z pociągu, w Stargardzie Szczecińskim – opowiada.

W stanie wojennym był internowany dwukrotnie, łącznie przesiedział w odosobnieniu ponad rok. Najdłużej ze wszystkich działaczy rolniczych.

Szybko stał się jedną z kluczowych postaci w „Solidarności" rolniczej.  Do dziś uważa Okrągły Stół, w którym aktywnie uczestniczył po stronie opozycyjnej, za przełomowy. – Nie było lepszej drogi dla Polski – podkreśla, choć wie, że dziś to pogląd dla wielu kontrowersyjny.

Czterokrotny poseł (X, I, III, IV kadencji) i senator (III) wie także, że liczba partii, przez które się przewinął, nie we wszystkich wzbudza zaufanie. Był twórcą PSL Solidarność (po zmianie Stronnictwo Ludowo-Chrześcijańskie), wraz z Aleksandrem Hallem tworzył Stronnictwo Konserwatywno-Ludowe, potem włączył się z nim do AWS. – Poglądów nigdy nie zmieniłem – mówi Balazs. – Do dziś obrywam też za AWS i reformy Buzka, cóż, były bolesne, ale konieczne – tłumaczy. I dodaje, że z byłym premierem przyjaźni się do dziś. – Odwiedzamy się, znamy się rodzinnie, nie tylko politycznie.

Na „ty" Balazs jest z wieloma znanymi politykami, może z większością. Na przykład z Aleksandrem Kwaśniewskim, o którym do dziś mówi ciepło: – Można wiele powiedzieć o Kwaśniewskim, ale to jednak był format męża stanu. Nie przyjaźnimy się może, ale szanujemy. W ogóle często ludzie mi zarzucają, że mam dobre kontakty ze wszystkimi, czy z lewa, czy prawa. A ja zawsze tłumaczę, że nie zrażam się czyimiś poglądami. Dopuszczam, że ktoś może mieć inne, co nie wyklucza kompromisu w strategicznych sprawach z punktu widzenia interesów państwa. W polityce trzeba przede wszystkim szukać tego, co wspólne – mówi.

W 2006 r., gdy w polskiej polityce wrzało jak nigdy, na gruzach wyglądanego przez mainstream PO–PiS, „Newsweek"  pochylił się nad metodą polityczną Balazsa, ujawniając m.in., jak kleił koalicję Kaczyńskiego z Lepperem – przy wyborach prezydenckich, gdy z Donaldem Tuskiem wygrał śp. Lech Kaczyński, i później, gdy  koalicja PiS–Samoobrona–LPR zatrzęsła się w posadach. Tygodnik wskazał też, że ceną za tę pomoc miały być stanowiska w resorcie rolnictwa, agencjach rolnych i KRUS dla ludzi związanych z Balazsem, m.in. Dariusza Rhode czy Marka Zagórskiego.  „Na nowo wykuwa się potęga człowieka, który od kilkunastu lat utrzymuje się na powierzchni życia politycznego i który prawie z każdą władzą był na »ty«. I prawie każda władza – co ważniejsze – miała z tego korzyści, a potem nie zapominała o wdzięczności" – konkludowało pismo, nazywając Balazsa „łącznikiem z Wolina".

Komentarze były dosadne. Niechętni Balazsowi szydzili, że nie wiadomo, czy politykę uprawia dla ziemi czy ziemię – dla polityki. Ktoś stwierdził, że nie ma poglądów, tylko interesy. Tymczasem Balazs, który swoje pośrednictwo wolał nazywać „misją dobrych usług", spokojnie kwituje: – O kupczeniu stanowiskami nie było mowy, ale nie można mi zarzucać tego, że wspieram związanych ze sobą ludzi, do tego fachowców. Lojalność to jedna ze złotych zasad w polityce. Ale tu jest inny problem zasadniczy: w polityce, w kwestiach strategicznych, nie można kierować się sprawami drugorzędnymi, a zarówno zwycięstwo Lecha Kaczyńskiego, jak i koalicja PiS z Samoobroną były Polsce potrzebne. A ja cieszyłem się zaufaniem zarówno Kaczyńskiego, jak i Leppera, mogłem pomóc i pomogłem.

Balazs, który do dziś nie pogodził się z zaskakującą śmiercią Andrzeja Leppera, broni go konsekwentnie, nie bacząc na pomruki z prawicy. – Poznałem go jeszcze podczas rolniczych blokad, umieliśmy się dogadać, to nie był nieodpowiedzialny polityk – przypomina.

Tak, chodził od Kaczyńskiego do Leppera i z powrotem, obniżając między nimi stopień nieufności. – Miałem stuprocentową pewność, że Tusk, po porażce wyborczej, będzie sabotował PO–PiS, bo go po prostu nie chce na nie swoich warunkach.

Balazs nie ukrywa satysfakcji z tego, że pomógł tej koalicji. – Nie jest np. żadną tajemnicą, że przepływ elektoratu Samoobrony na stronę Lecha Kaczyńskiego zdecydował o jego zwycięstwie nad Tuskiem.

Tusk do dziś nie może tego Balazsowi zapomnieć. Tymczasem Balazs ma co pamiętać Tuskowi.

Wojna dziesięcioletnia

Karierę polityczną uznał za zakończoną, kiedy w 2001 r. Jan Rokita, z którym współtworzył SKL, postawił na wspinaczkę za Donaldem Tuskiem  w hierarchii PO i „wciągnął za sobą drabinę".  – Szliśmy wtedy do wyborów razem z PO, a w szablach był remis – po 30 posłów – opowiada Balazs. – Umowa była taka, że po wyborach wspólnie będziemy budowali siłę formacji. Ale Tusk uznał, że skoro ma Rokitę, to reszta jest nieważna.

Balazs twierdzi, że Tusk kazał mu podpisać lojalkę, że zapisze się do PO. – A jak nie, to miałem nie znaleźć się na liście wyborczej. Nie podpisałem jej – mówi.

Wystartował ostatecznie z listy PO z ostatniego miejsca, z powodzeniem, ale do Klubu PO nie wstąpił. – Wtedy miałem już pewność, że Tusk będzie zrzucać ludzi z sań – wskazuje. – I Janek zapłacił za swoją naiwność, bo z nich szybko wyleciał.

Balazs przyznaje, że wtedy posmakował bolesnej politycznej porażki. – Choć i żalu, bo zależało mi bardzo na tym, żeby nie tracić potencjału, jakim był SKL i jego wartościowi ludzie – mówi. – Do Tuska za Rokitą poszły dwie trzecie naszych posłów i chociaż zrobiliśmy jeszcze zjazd, rozwiązaliśmy się dwa lata później.

Balazs zniknął wtedy z dużej, oficjalnej polityki, ale nie dał się wypchnąć całkiem z gry. W 2007 r. na dwa lata reaktywował SKL, żeby – jak mówi – „zewrzeć szyki". W ostatnich wyborach parlamentarnych bez powodzenia wystartował do Senatu jako kandydat niezależny (poparł go PiS). – Okazało się jednak, że wybory z idei apartyjne były hiperpartyjne – tłumaczy i dodaje, że i tak osiągnął niezły, trzeci wynik przy niedużej różnicy głosów. Sensacją tej kampanii było jednak poparcie, jakiego Balazsowi udzielił Aleksander Kwaśniewski, podczas gdy rywalem Balazsa był znany z SLD Jacek Piechota. „Nigdy nie miałem wątpliwości, że w przypadku Artura Balazsa mamy do czynienia z osobą uczciwą" – mówił b. prezydent w wyborczym spocie Balazsa.

Z błogiego lokalnego snu, w jaki zapadli niegdysiejsi koledzy, a obecni rywale Balazsa z PO (z SKL wywodzą się m.in. europoseł Sławomir Nitras i wiceminister ochrony środowiska i szef PO w regionie Stanisław Gawłowski), wyrwała ich koalicja z udziałem PiS, która przejęła władzę w Szczecinie. Nikt nie ma wątpliwości, kto był „inżynierem" tego przedsięwzięcia. – Nikt nie dawał też szans na reelekcję prezydentowi Szczecina, którego zlekceważyła PO, prawda? – Balazs szeroko się przy tym uśmiecha.

Kiedy rok temu na ulice Szczecina, potem regionu, w końcu Polski wyjechali traktorami rolnicy, którzy zbuntowali się przeciw polityce ANR przy sprzedaży ziemi rodzimym rolnikom, w PO nikt nie miał wątpliwości, że stał za tym Balazs. – Wśród liderów protestu rolników są ludzie z komitetu wyborczego Balazsa, wskazuje działacz PO z zachodniopomorskiego.

Nie zaprzecza jednak, że w PO traktowano to jak walkę o zagrożoną strefę atrakcyjnych wpływów.

Balazs: – Ten protest był autentycznym sprzeciwem przeciwko mechanizmom, które ograniczały dostęp rolnikom do ziemi i umożliwiały m.in. jej sprzedaż „na  słupy" dla cudzoziemców. Miałem rolników nie poprzeć?

Przez chwilę wiązano go też z rewelacjami z tzw. taśm Serafina dotyczących układów w Elewarze. Lewicowa dziennikarka Janina Paradowska w TOK FM zasugerowała nawet wprost, że „w nagraniach PSL 90 proc. to ludzie Balazsa". – To brednie – mówi mój rozmówca.

Jest panika w PO, bo oni bardzo boją się PiS, ale jeszcze bardziej Balazsa, który naprawdę sporo o nich wie – mówi jeden z jego ludzi.

W czasie, gdy lokalna PO podskubuje Balazsa – ostatnio np. za siedzibę, którą w kompleksie  Wolińskiego Parku Narodowego miała dostać bez przetargu Fundacja Rozwoju Wsi Polskiej, zakładana w latach 90. przez Artura Balazsa (sam założyciel podkreśla, że nie kieruje fundacją od wielu lat) – Balazs sięga w rozliczenia głębiej niż tylko na lokalne podwórko PO. Już zapowiedział, że będzie „ujawniał nieprawidłowości w instytucjach państwowych, w których bardzo źle się dzieje przez Platformę". – Takiej skali zawłaszczenia państwa poprzez obsadzanie swoich ludzi jeszcze nigdy nie było – mówił Balazs w mediach.

Tymczasem były minister rolnictwa został konsulem honorowym Węgier w Szczecinie. Czy to element jakiegoś planu politycznego? Balazs: – Nie. Ja od losu i życia nie mogę niczego więcej oczekiwać. Bo jak ktoś był trzy razy ministrem, posłem, senatorem, osobą, która do dziś ma przyjaciół po różnych stronach sceny politycznej, która może zadzwonić w każdej chwili do premierów i prezydentów i normalnie pogadać, to mam poczucie, że się politycznie spełniłem.

Ale w to powątpiewają nawet sympatycy polityka. Artur Balazs wyraźnie odbudowuje  pozycję i inwestuje w relacji z PiS. Czy swoją osobiście? Niekoniecznie. Protokół rozbieżności byłby długi – od krytyki Kaczyńskiego za wyrzucenie polityków, którzy potem stworzyli PJN, po zażyłość z prezydentem Komorowskim – trudny do przełknięcia dla żelaznych wyborców prawicy. Co innego powrót do świetności jego środowiska. Balazs, który niejedno ma za złe Tuskowi, za jeden z największych błędów politycznych premiera uważa rozbicie SKL. – To jest jeszcze jeden powód, dla którego przegra on najbliższe wybory – wskazuje polityk. – Pozbył się w ten sposób naturalnej reprezentacji wsi i środowiska ludowego.

Pod „B" Google daje prymat bramkarzowi Borucowi i aktorowi Barcisiowi. Na hasło „Artur" przeglądarka wypluwa najpierw satyryka Andrusa, aktora Żmijewskiego, muzyka Rojka. No i oczywiście boksera – Szpilkę.

Tymczasem prawdziwa waga ciężka kryje się w cieniu. – Bez przesady, choć faktycznie znów musiałem przejść na dietę – śmieje się Artur Balazs, zachęcając do kosmicznych w smaku śledzi w pieprzu, jednej z wielu specjałów pani domu, samemu godząc się z sałatką kartoflaną.

Farmer w kraciastej koszuli. Jowialny gawędziarz. Mistrz duszonej sarniny i nalewki z wiśni. Ale też minister trzech rządów. Mistrz zakulisowych gier i akuszer politycznych aliansów. Nieodrodny syn Okrągłego Stołu. Kolega prezydentów i premierów. W końcu ten, który z polityki odszedł, ale tak, jakby z niej wcale nie odchodził. – Owszem, jest wielu ważnych ludzi, którzy wciąż liczą się z moim zdaniem – mówi skromnie Balazs. – Ale zwykle demonizuje się moją osobę i moje możliwości. Dziś jestem tylko rolnikiem, który od czasu do czasu, kierując się dobrem państwa, służy polityczną radą i pomocą.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Emilka pierwsza rzuciła granat
Plus Minus
„Banel i Adama”: Świat daleki czy bliski
Plus Minus
Piotr Zaremba: Kamienica w opałach
Plus Minus
Marcin Święcicki: Leszku, zgódź się
Materiał Promocyjny
Dlaczego warto mieć AI w telewizorze
Plus Minus
Chwila przerwy od rozpadającego się świata