W ogóle dziwi ta ludzka fascynacja księżycem. Blade to, świeci światłem odbitym, a mimo to jest natchnieniem poetów i obiektem pierwszych kosmicznych eksploracji. Wiemy już, że wartość ma minimalną, trochę kosmicznego wiatru, popiołu, cieniutka atmosfera i nic więcej; prawdziwym olbrzymem przy tej księżycowej nędzy jest słońce. I to ono rządzi naszym wszechświatem, a Jacek i Placek, gdyby byli mądrzy, toby ukradli słońce. Mieliby w ręku prawdziwą wartość, a i Polska by na tym skorzystała.
Skąd te myśli? Po pierwsze, bo felietoniście wolno, a po drugie dlatego, że rzadko kiedy zafascynowani szukaniem energetycznych perpetuum mobile mamy świadomość, że prawdziwym paliwem, który napędza cały świat, jest słońce. Ciepło, które daje, światło, którym zalewa z natury wymarznięty glob, jest paliwem dla miliardów roślin i zwierząt, niemal całej ekosfery. Gdyby nie słońce, życie by nie istniało, i choć może ta konstatacja dla wielu zabrzmi banalnie, to zupełnie innych wymiarów nabierze, gdy popatrzymy na aktywność słońca od strony bilansu energetycznego naszej okrągłej planety.
Jeśli więc życie jest efektem słońca, jeśli obieg wody na ziemi ma związek z jego aktywnością, jeśli dynamika atmosfery z przesuwającymi się masami powietrza, zmienną zawartością tlenu i dwutlenku węgla oraz wilgotnością ma początek i koniec w aktywności słońca (ruch obrotowy Ziemi zostawmy na boku), to tylko na karb naszej ludzkiej nieudolności możemy zrzucić nieumiejętność wykorzystania nadmiaru tej energii na własne potrzeby. Spalamy węgiel oraz wydarte z ziemi gaz i ropę naftową. Rozszczepiamy atom i kombinujemy z pierwiastkami, zamiast brać to, co dają w nadmiarze siły natury, a mniej metaforycznie – energia słoneczna.
Wyobraźmy sobie, że posiedliśmy umiejętność utylizacji terenów, gdzie słońce operuje najmocniej. Wyobraźmy sobie, że światło słoneczne, zamiast wysuszać miliony kilometrów kwadratowych Sahary i Kalahari, Kizył-kum i Gobi, przekształcane jest w energię elektryczną. Wyobraźmy sobie, że na ludzkość pracuje ledwie kilka procent energii z ruchu wody w morzach i oceanach, rzekach i wodospadach, że wiejące wiatry, tornada i monsuny, zamiast niszczyć zasoby ludzkości, zostają posłusznie zaprzężone do pracy jak para poczciwych wołów; ileż razy łatwiej, a przede wszystkim bezpieczniej byłoby żyć!
Marzenia – ktoś powie. Ano nie. Powrót do korzeni – odpowiem. Może to i piękny sen, ale przecież ludzkość od tego zaczynała. Wystarczyło przeciągnąć kanały od koryt rzek w głąb stepów i pustyń, by dzięki słońcu rozkwitło rolnictwo i powstały pierwsze cywilizacje. Wystarczyła odrobina wyobraźni, by zaprząc do pracy wiatr i puścić na morza żaglowce. Albo na przekór pewnemu szlachcicowi z La Manchy posiąść umiejętność mielenia mąki mocą pędzących wiatrów. Siłę spadającej wody przerobić na energię napędzającą młyny i zegary. Wszystko to w sojuszu z potęgą ludzkiej inteligencji i wysiłkiem mięśni rządziło naszym światem przez tysiąclecia. Darem od słońca był też ogień. Najlepszy sojusznik człowieka.