Świat bez płci

Były już kobiety na traktorach, a teraz panie kierowane są na siłę na skocznie narciarskie, do polityki i biznesu. Choć nie zawsze ma to sens i nie zawsze jest to zgodne z ich interesami. Wszystko przez to, że niektórzy decydenci nie przyjmują do wiadomości różnic między płciami.

Publikacja: 04.01.2014 01:36

Gdyby te słowa padły z ust kogo innego, w Szwecji, która jest europejską ojczyzną politycznej poprawności, byłby skończony. Wylądowałby gdzieś na marginesie życia publicznego, razem z neofaszystami. Ale jako że wypowiedział je Zlatan Ibrahimović, sportowiec numer 1, największa gwiazda tamtejszej piłki nożnej, człowiek, który ma nawet własny znaczek pocztowy, a do tego znany jest z kontrowersyjnych opinii, wywiad dla „Expressen" uznano za jego kolejny wybryk. Ale i tak szwedzkie media żyją od kilkunastu dni tym, co na temat żeńskiej piłki nożnej powiedział najlepszy strzelec w historii reprezentacji.

A co powiedział? W sumie nic takiego, jak się nad tym zastanowić. Najpierw zastrzegł, że docenia osiągnięcia szwedzkiej reprezentacji kobiecej (III miejsce na mundialu), a potem stwierdził: „W Europie jestem porównywany do Lionela Messiego i Cristiano Ronaldo, a kiedy wracam do kraju, zestawiają mnie z kobietą. Latem zostałem zapytany przez szwedzkiego dziennikarza o to, kto jest lepszym zawodnikiem: ja czy Lotta Schelin. Dajcie spokój, to nawet nie jest śmieszne" – wypalił.

A potem dodał: „Z całym szacunkiem dla pań, powinny być wynagradzane adekwatnie do zysków finansowych, które generuje ich gra" – to już a propos powszechnie krytykowanej decyzji szwedzkiej federacji futbolowej, która podarowała Andersowi Svenssonowi samochód jako nagrodę za pobicie historycznego rekordu w liczbie występów w drużynie narodowej. Samo to, oczywiście, żadnych kontrowersji nie wzbudziło, tyle że zwolennicy sportowego równouprawnienia natychmiast dopatrzyli się, że jeszcze większe osiągnięcia ma Therese Sjoegran, a jej nie wyróżniono. Władze federacji początkowo tłumaczyły, nie bez racji, że Svensson już karierę zakończył, a znana piłkarka wciąż gra i jeszcze przyjdzie czas na jej wyróżnienie, w końcu jednak przeprosiły. Zlatan jednak ma w tej sprawie odmienną opinię, a jako że może sobie pozwolić na więcej niż każdy inny Szwed, nie ma zamiaru jej ukrywać. Co więcej, ma rację. Porównywanie poziomu piłki męskiej i żeńskiej nie ma sensu. Dowiódł tego choćby rozegrany w tym roku mecz pierwszoligowej (czyli drugoligowej wedle starej nomenklatury) Warty Poznań z reprezentacją Polski kobiet, wygrany przez panów 10:0. Ale czy to jest argument dla zwolenników sportowej równości za wszelką cenę?

Bastion ?w bikini

Sport był przez lata jednym z ostatnich bastionów wyraźnego podziału między płciami. Pewne dyscypliny uważano tradycyjnie za kobiece, np. gimnastykę artystyczną, inne za tradycyjnie męskie. Tych ostatnich było, oczywiście, znacznie więcej. Ale z roku na rok ich ubywa. Zapewne dlatego, że władze instytucji w rodzaju FIFA czy MKOl nie chcą słyszeć i czytać opinii w stylu: „sport jest obszarem utwierdzania męskiej dominacji", bo to im psuje i PR, i biznes. Wolą więc wprowadzać do programu igrzysk olimpijskich kobiece wersje męskich do niedawna dyscyplin albo organizować mistrzostwa świata w damskiej piłce nożnej, choć to dla nikogo nie jest interes. Zawody nie mają ani poziomu męskich, ani nie cieszą się wielkim zainteresowaniem widowni. Ale przynajmniej nikt nie zarzuci sportowym decydentom seksizmu.

Może i nie idą w awangardzie równouprawnienia, ale i oni są postępowi. Bo przecież kobieca piłka nożna to niejedyny przykład, choć zapewne najbardziej spektakularny (i do tego najbardziej spektakularnie uwieczniony w popkulturze filmem „Podkręć jak Beckham" o Hindusce z Anglii, dla której futbol jest sposobem emancypacji). Już za parę tygodni zdarzy się coś, co było niedawno nie do pomyślenia. Otóż na skocznię olimpijską w Soczi po raz pierwszy wyjadą kobiety. Choć to w Polsce sport numer dwa po piłce nożnej i cieszy się ogromnym zainteresowaniem telewizji, do tej pory nie udało mi się obejrzeć skoków w wykonaniu pań, trudno więc cokolwiek sensownego powiedzieć o ich poziomie. Nic też nie wskazuje, aby tymi zawodami była zainteresowana masowa publiczność, ale z punktu widzenia MKOl ważne jest przecież co innego. Kolejny punkt na drodze do pełnego równouprawnienia w sporcie zostanie odfajkowany, tak jak wcześniej stało się to z kobiecym podnoszeniem ciężarów, zapasami, hokejem na lodzie czy boksem. Pewnie mało kto z państwa słyszał, że te dyscypliny są od jakiegoś czasu w programie igrzysk.

Na razie skutecznie bronią się sporty, w których międzynarodowe instytucje nie mają wiele do powiedzenia, gdzie o kształcie rozgrywek decydują względy komercyjne. Tak jest w przypadku baseballu czy futbolu amerykańskiego. Jednak i tu już zaczęły się naciski zwolenników równouprawnienia. Rozwój kobiecego futbolu jest jednym z warunków, jakie MKOl stawia przed Międzynarodową Federacją Futbolu Amerykańskiego, aby dyscyplina znalazła się w programie igrzysk olimpijskich.

Pa, pa, pa, ?parytet

Oczywiście dowodów potwierdzających tezę, że należy włączać kolejne dyscypliny do programu imprez na najwyższym szczeblu, długo nie trzeba będzie szukać. Zawodniczek przybywa, poziom się podwyższa, bo to, że można zdobywać medale mistrzostw świata i olimpijskie, wpływa i na hojność państwowego mecenasa, i na prywatnych sponsorów. I tak koło się zamyka. A że publiczność takimi zawodami się nie interesuje, że zaśmiecają program igrzysk i że jest to wbrew tradycji, jakie to ma znaczenie? Ideałem politycznej poprawności jest dziś świat bez płci, czy może raczej świat, w którym udaje się, że różnice między płciami nie istnieją. Jeśli zaś w jakiejś dziedzinie są one zbyt wyraźnie widoczne, trzeba zorganizować coś w rodzaju akcji afirmatywnej. Cóż z tego, że różnic nigdy nie uda się zniwelować, tak jak w sporcie, gdzie biologia daje mężczyznom fizyczną przewagę nad kobietami? Przecież działaczom (a warto zwrócić uwagę, że w sporcie na najwyższych szczeblach są nimi wyłącznie mężczyźni) chodzi tylko o to, by nie narazić się na oskarżenia o dyskryminację kobiet.

Tak to działa we wszystkich dziedzinach. Czy nie inaczej jest w polityce, w związku z wprowadzeniem parytetów na listach wyborczych? Czy ktokolwiek rozsądny powinien to popierać? Przecież to typowa inżynieria społeczna, która kojarzy się z najgorszym okresem komunizmu. I do tego jest to zupełnie niepotrzebne. Nie istnieją żadne przeszkody, żeby kobiety robiły kariery polityczne. Ba, one je już robią, i to od dawna. Nie mówię bynajmniej o przykładach zagranicznych, z najbardziej spektakularnym, czyli Angelą Merkel, na czele, ale o naszym podwórku. Mieliśmy w Polsce panią premier (Hannę Suchocką), dziś mamy wicepremier (Elżbietę Bieńkowską) i marszałek Sejmu, czyli trzecią osobę w państwie (Ewa Kopacz). Trudno się natomiast było oprzeć wrażeniu, że Joanna Mucha, wyjątkowo nieudolna minister sportu, przedstawiała się jako ministra właśnie po to, by zwrócić uwagę na to, iż jest dyskryminowana w męskim świecie ze względu na płeć.

Tymczasem tę samą funkcję wcześniej pełniła inna kobieta, Elżbieta Jakubiak, i to w rządzie PiS, o którym nie można powiedzieć, aby miał dobrą prasę, i bynajmniej nie miała powodów do narzekań na to, jak ją traktowano. Po prostu była sprawnym urzędnikiem i po początkowych żartach z tego, że wiedzę na temat sportu czerpie z Internetu (o czym sama opowiadała), zasłużyła sobie na poważne traktowanie.

Tymczasem ustawy parytetowe (czy też kwotowe) obowiązują w całej niemal Europie, włącznie z Polską, i wciąż ktoś przy nich majstruje. U nas rządząca większość przegłosowała parytet 35-procentowy niespełna trzy lata temu, a teraz pojawił się już projekt, by kobiet na listach była połowa. I wcale nie byłoby zaskoczeniem, gdyby udało się go przepchnąć w Sejmie. Platforma Obywatelska w ogóle, a premier Tusk w szczególe, z pewnością nie zechce     narażać się wpływowemu feministycznemu lobby, reprezentowanemu przez Kongres Kobiet. A że nie ma to wiele wspólnego ani z demokracją (bo o miejscu na listach wyborczych powinny decydować kompetencje), ani z logiką (ponieważ trzeba urządzać polowania na kandydatki), to już inna sprawa.

Zresztą jest to też działanie w znacznej mierze przeciwskuteczne. Zamiast zachęcać kobiety aktywne do polityki, zniechęca je. Owszem, pań w Sejmie jest dziś, po wprowadzeniu parytetów, o 4 procent więcej niż w poprzedniej kadencji (24 proc.), ale już poza parlamentem jest znacznie gorzej. Liczba kobiet, które poniosły wyborcze porażki, wzrosła ponaddwukrotnie, według wyliczeń znanego socjologa dr. Jarosława Flisa, a to oznacza, że większość z nich już do działalności politycznej nie wróci. I to się nazywa pyrrusowe zwycięstwo.

Oczywiście, tak jak w przypadku likwidacji płciowych nierówności w sporcie, tak i w polityce mało komu z decydentów daje to cokolwiek do myślenia, bo i u nas pojawia się już, znany z innych europejskich krajów, postulat parytetów w biznesie. Tu będzie pewnie trudniej, bo sprawa dotyczy własności prywatnej, ale w Skandynawii jednak się udało. Stało się to zresztą, jak każde tego rodzaju administracyjne działanie, źródłem patologii. Pojawiła się grupa tzw. złotych spódniczek, czyli menedżerek pobierających wysokie wynagrodzenia za samo podpisywanie listy obecności. Prawdziwi szefowie płacą, ale ceną za to jest, by dokooptowane przymusowo panie nie wtrącały im się do pracy.

Ponieważ jednak za tym, by kobiety były odpowiednio reprezentowane w zarządach firm oraz radach nadzorczych, jest też część urzędników Komisji Europejskiej, sprawa tak szybko się nie zakończy. Zwłaszcza że komisarz Reding podała kilka lat temu nawet konkretną liczbę stanowisk do obsadzenia przez menedżerki (na początek 30 proc., później 40). To, że w Polsce udało się podobny odsetek osiągnąć bez żadnych parytetów, nie jest powszechnie znane. Ale tak się składa, że jesteśmy rekordzistami Europy i aż co trzecia firma w naszym kraju jest w rękach pań. Kobietą jest również co trzeci menedżer średniego szczebla. Owszem, na tych najwyższych jest nieco gorzej, ale nie bez powodu.

„Mężczyzn i kobiety różnią skłonności, zdolności, wartości, potrzeby, interesy i ambicje – inaczej ukształtowane w toku ewolucji biologicznej. Te właśnie odmienne preferencje, a nie bezmyślne dążenie do »równych proporcji«, powinna odzwierciedlać rozumna polityka społeczna". To nie opinia prawicowego polityka ani żadnego innego męskiego szowinisty, tylko cytat z eseju napisanego przez Helen Cronin z London School of Economics (wydrukowanego w Polsce w książce „Nowy renesans. Granice nauki"). O co chodzi? Weźmy pod uwagę przykład odnoszący się do pracy kobiet na najwyższych szczeblach w biznesie. Z badań wynika, że polski mężczyzna na stanowisku menedżerskim przepracowuje w domu 45 godzin miesięcznie, kobieta 85. Czyli poza tym, że bardzo ciężko pracuje w pracy, ma mnóstwo obowiązków w domu. Czy może zatem dziwić, iż ze statystyk z krajów Unii Europejskiej wynika, że im wyższy status zawodowy kobiety, tym mniej rodzi dzieci? Połowa europejskich dyrektorek nie ma żadnego potomstwa.

Wszystko jest, oczywiście, kwestią osobistego wyboru i nie można założyć, że każdy będzie uważać brak dzieci za swoją życiową porażkę, jednak biologia ma swoje prawa. To ona pcha nas ku prokreacji i każdego, kto się potomstwa nie doczeka, skazuje na mniejsze lub większe problemy. Zadajmy teraz najprostsze w świecie pytanie: dlaczego kobiety aż tak bardzo nie pchają się na najwyższe stanowiska w biznesie czy polityce? Może chodzi o to, że są to zajęcia wymagające stuprocentowego poświęcenia, w związku z czym za mało czasu zostaje na urodzenie potomstwa i jego wychowanie? A przecież, jeśli kobiety nie będą rodzić, społeczeństwa się zestarzeją i nasz gatunek czeka bardzo ponura przyszłość.

Wszystko ?kosztem kobiet

Z resztą w świecie Zachodu ta przyszłość nadchodzi wielkimi krokami. Demografia jest nieubłagana, starzejemy się w tak szybkim tempie, że nie ma co liczyć na przyzwoite emerytury. Tak zatem, wracając do sprawy, wydaje się, że stuprocentowe równouprawnienie odbywa się kosztem kobiet, to one, awansując na najwyższy szczebel, ryzykują brak udanego życia rodzinnego. Mężczyzn to nie dotyczy. Wprost odwrotnie. Ze wszystkich badań wynika, że im wyżej zaszli i im więcej zarabiają, tym są atrakcyjniejsi dla płci przeciwnej.

Zresztą w jakimś sensie ryzykują też sportsmenki: uprawiając „niekobiecy" sport siłowy, mogą się stać nieatrakcyjne dla mężczyzn. Nie jest wykluczone, że stracą te atrybuty, które mechanizm ewolucji uczynił najważniejszymi dla płci przeciwnej. Warto dodać, że kobietom w ogóle trudniej jest pogodzić wyczynową karierę sportową z rodziną. Bo u nich okres rozrodczości pokrywa się z latami, kiedy można odnosić sukcesy w sporcie i może się w pewnym momencie okazać, że na dzieci jest już za późno. Mężczyźni za to mają szansę na potomstwo w zasadzie bez względu na wiek. Być może to z tych powodów, a nie w związku z dyskryminacją, kobiety nie uprawiały do niedawna niektórych sportów.

Damy za katedrą

Bo przecież nie można powiedzieć, by kobiety, także w Polsce, nie skorzystały z szansy, jaką dała im emancypacja. Dziś w grupie 25–64 lata kobiet z wyższym wykształceniem jest o 15 procent więcej niż mężczyzn. A przewaga ta cała czas rośnie, bo (jak wynika z socjologicznego raportu „Między domem a pracą") dla osób pomiędzy 25. a 34. rokiem ta przewaga wynosi aż 50 procent!

To przekłada się również na zarobki. Owszem, mężczyźni na porównywalnych stanowiskach zarabiają ok. 10 procent więcej niż kobiety, ale dotyczy to w gruncie rzeczy tylko osób najmniej wykwalifikowanych. Wśród pracowników biurowych te różnice są w granicach błędu statystycznego, bardzo znaczące są za to wśród robotników. I nie wydaje się, żeby to miało coś wspólnego z dyskryminacją. Po prostu mężczyźni, jako silniejsi, wykonują bardziej uciążliwe prace i dlatego więcej im się płaci. Podobne reguły panują w sporcie, który też jest przecież pracą fizyczną. Ten męski ma wyższy poziom i przynosi więcej dochodów, dlatego zawodnicy zarabiają więcej od zawodniczek.

Zlatan Ibrahimović ma w tej kwestii rację. Nie ma żadnych dowodów, że mężczyźni są od kobiet inteligentniejsi. Z badań wynika, że średnie IQ mamy podobne, choć wśród płci brzydkiej większe są ekstrema, więcej jest idiotów i geniuszy. Nie ma też przekonujących dowodów, że istnieje coś takiego jak płeć mózgu. Mężczyźni mają nieco większe zdolności matematyczne, ale za to kobiety są lepsze w komunikacji. Nie znaczy to jednak, że najbardziej radykalni teoretycy gender mają rację, twierdząc, że płeć jest głównie wytworem kultury. Przede wszystkim jest ona dziełem natury, a każdy, kto walczy z naturą, skazany jest na przegraną.

Zresztą sytuacja taka jak dziś, kiedy kobiety korzystają z równouprawnienia, ale nie są masowo zmuszone do podejmowania wszystkich ról męskich (czyli żywiciela rodziny i przywódcy sprawującego najwyższe stanowiska) jest dla nich ze wszech miar korzystna. Dzięki temu żyją dłużej i w większym komforcie. Różnica w długości życia wynosi w Polsce aż osiem lat. Na korzyść pań, oczywiście. Wynika to z tego, że bardziej o siebie dbają, mają mniej stresów i rzadziej zapadają na choroby cywilizacyjne. Z całą pewnością nie powinny więc być zainteresowane pełną równością. Tym bardziej że owszem, na najwyższych szczeblach drabiny społecznej notuje się pewną nadreprezentację mężczyzn, ale na najniższych jeszcze większą.

W USA, gdzie jest bardzo ostra polityka penitencjarna, wśród 2 milionów więźniów kobiety to maksimum 7 procent, u nas ten odsetek wynosi 3–4 procent. Jeśli zatem ktoś mógłby dziś odnieść jakieś korzyści ze stopniowego zacierania granic między płciami, to chyba mężczyźni, choć czy w tym wypadku w ogóle można mówić o korzyściach? Świat bez płci, gdzie kobiety i mężczyźni byliby zmuszeni wcielać się w dokładnie te same role społeczne, byłby miejscem strasznym. A jako że nasz gatunek jest rozumny, po chwilowych zawirowaniach zapomnimy o szaleństwach politycznej poprawności. Nie ma co do tego specjalnych wątpliwości.

Gdyby te słowa padły z ust kogo innego, w Szwecji, która jest europejską ojczyzną politycznej poprawności, byłby skończony. Wylądowałby gdzieś na marginesie życia publicznego, razem z neofaszystami. Ale jako że wypowiedział je Zlatan Ibrahimović, sportowiec numer 1, największa gwiazda tamtejszej piłki nożnej, człowiek, który ma nawet własny znaczek pocztowy, a do tego znany jest z kontrowersyjnych opinii, wywiad dla „Expressen" uznano za jego kolejny wybryk. Ale i tak szwedzkie media żyją od kilkunastu dni tym, co na temat żeńskiej piłki nożnej powiedział najlepszy strzelec w historii reprezentacji.

A co powiedział? W sumie nic takiego, jak się nad tym zastanowić. Najpierw zastrzegł, że docenia osiągnięcia szwedzkiej reprezentacji kobiecej (III miejsce na mundialu), a potem stwierdził: „W Europie jestem porównywany do Lionela Messiego i Cristiano Ronaldo, a kiedy wracam do kraju, zestawiają mnie z kobietą. Latem zostałem zapytany przez szwedzkiego dziennikarza o to, kto jest lepszym zawodnikiem: ja czy Lotta Schelin. Dajcie spokój, to nawet nie jest śmieszne" – wypalił.

A potem dodał: „Z całym szacunkiem dla pań, powinny być wynagradzane adekwatnie do zysków finansowych, które generuje ich gra" – to już a propos powszechnie krytykowanej decyzji szwedzkiej federacji futbolowej, która podarowała Andersowi Svenssonowi samochód jako nagrodę za pobicie historycznego rekordu w liczbie występów w drużynie narodowej. Samo to, oczywiście, żadnych kontrowersji nie wzbudziło, tyle że zwolennicy sportowego równouprawnienia natychmiast dopatrzyli się, że jeszcze większe osiągnięcia ma Therese Sjoegran, a jej nie wyróżniono. Władze federacji początkowo tłumaczyły, nie bez racji, że Svensson już karierę zakończył, a znana piłkarka wciąż gra i jeszcze przyjdzie czas na jej wyróżnienie, w końcu jednak przeprosiły. Zlatan jednak ma w tej sprawie odmienną opinię, a jako że może sobie pozwolić na więcej niż każdy inny Szwed, nie ma zamiaru jej ukrywać. Co więcej, ma rację. Porównywanie poziomu piłki męskiej i żeńskiej nie ma sensu. Dowiódł tego choćby rozegrany w tym roku mecz pierwszoligowej (czyli drugoligowej wedle starej nomenklatury) Warty Poznań z reprezentacją Polski kobiet, wygrany przez panów 10:0. Ale czy to jest argument dla zwolenników sportowej równości za wszelką cenę?

Pozostało 86% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą