Gdyby te słowa padły z ust kogo innego, w Szwecji, która jest europejską ojczyzną politycznej poprawności, byłby skończony. Wylądowałby gdzieś na marginesie życia publicznego, razem z neofaszystami. Ale jako że wypowiedział je Zlatan Ibrahimović, sportowiec numer 1, największa gwiazda tamtejszej piłki nożnej, człowiek, który ma nawet własny znaczek pocztowy, a do tego znany jest z kontrowersyjnych opinii, wywiad dla „Expressen" uznano za jego kolejny wybryk. Ale i tak szwedzkie media żyją od kilkunastu dni tym, co na temat żeńskiej piłki nożnej powiedział najlepszy strzelec w historii reprezentacji.
A co powiedział? W sumie nic takiego, jak się nad tym zastanowić. Najpierw zastrzegł, że docenia osiągnięcia szwedzkiej reprezentacji kobiecej (III miejsce na mundialu), a potem stwierdził: „W Europie jestem porównywany do Lionela Messiego i Cristiano Ronaldo, a kiedy wracam do kraju, zestawiają mnie z kobietą. Latem zostałem zapytany przez szwedzkiego dziennikarza o to, kto jest lepszym zawodnikiem: ja czy Lotta Schelin. Dajcie spokój, to nawet nie jest śmieszne" – wypalił.
A potem dodał: „Z całym szacunkiem dla pań, powinny być wynagradzane adekwatnie do zysków finansowych, które generuje ich gra" – to już a propos powszechnie krytykowanej decyzji szwedzkiej federacji futbolowej, która podarowała Andersowi Svenssonowi samochód jako nagrodę za pobicie historycznego rekordu w liczbie występów w drużynie narodowej. Samo to, oczywiście, żadnych kontrowersji nie wzbudziło, tyle że zwolennicy sportowego równouprawnienia natychmiast dopatrzyli się, że jeszcze większe osiągnięcia ma Therese Sjoegran, a jej nie wyróżniono. Władze federacji początkowo tłumaczyły, nie bez racji, że Svensson już karierę zakończył, a znana piłkarka wciąż gra i jeszcze przyjdzie czas na jej wyróżnienie, w końcu jednak przeprosiły. Zlatan jednak ma w tej sprawie odmienną opinię, a jako że może sobie pozwolić na więcej niż każdy inny Szwed, nie ma zamiaru jej ukrywać. Co więcej, ma rację. Porównywanie poziomu piłki męskiej i żeńskiej nie ma sensu. Dowiódł tego choćby rozegrany w tym roku mecz pierwszoligowej (czyli drugoligowej wedle starej nomenklatury) Warty Poznań z reprezentacją Polski kobiet, wygrany przez panów 10:0. Ale czy to jest argument dla zwolenników sportowej równości za wszelką cenę?
Bastion ?w bikini
Sport był przez lata jednym z ostatnich bastionów wyraźnego podziału między płciami. Pewne dyscypliny uważano tradycyjnie za kobiece, np. gimnastykę artystyczną, inne za tradycyjnie męskie. Tych ostatnich było, oczywiście, znacznie więcej. Ale z roku na rok ich ubywa. Zapewne dlatego, że władze instytucji w rodzaju FIFA czy MKOl nie chcą słyszeć i czytać opinii w stylu: „sport jest obszarem utwierdzania męskiej dominacji", bo to im psuje i PR, i biznes. Wolą więc wprowadzać do programu igrzysk olimpijskich kobiece wersje męskich do niedawna dyscyplin albo organizować mistrzostwa świata w damskiej piłce nożnej, choć to dla nikogo nie jest interes. Zawody nie mają ani poziomu męskich, ani nie cieszą się wielkim zainteresowaniem widowni. Ale przynajmniej nikt nie zarzuci sportowym decydentom seksizmu.
Może i nie idą w awangardzie równouprawnienia, ale i oni są postępowi. Bo przecież kobieca piłka nożna to niejedyny przykład, choć zapewne najbardziej spektakularny (i do tego najbardziej spektakularnie uwieczniony w popkulturze filmem „Podkręć jak Beckham" o Hindusce z Anglii, dla której futbol jest sposobem emancypacji). Już za parę tygodni zdarzy się coś, co było niedawno nie do pomyślenia. Otóż na skocznię olimpijską w Soczi po raz pierwszy wyjadą kobiety. Choć to w Polsce sport numer dwa po piłce nożnej i cieszy się ogromnym zainteresowaniem telewizji, do tej pory nie udało mi się obejrzeć skoków w wykonaniu pań, trudno więc cokolwiek sensownego powiedzieć o ich poziomie. Nic też nie wskazuje, aby tymi zawodami była zainteresowana masowa publiczność, ale z punktu widzenia MKOl ważne jest przecież co innego. Kolejny punkt na drodze do pełnego równouprawnienia w sporcie zostanie odfajkowany, tak jak wcześniej stało się to z kobiecym podnoszeniem ciężarów, zapasami, hokejem na lodzie czy boksem. Pewnie mało kto z państwa słyszał, że te dyscypliny są od jakiegoś czasu w programie igrzysk.
Na razie skutecznie bronią się sporty, w których międzynarodowe instytucje nie mają wiele do powiedzenia, gdzie o kształcie rozgrywek decydują względy komercyjne. Tak jest w przypadku baseballu czy futbolu amerykańskiego. Jednak i tu już zaczęły się naciski zwolenników równouprawnienia. Rozwój kobiecego futbolu jest jednym z warunków, jakie MKOl stawia przed Międzynarodową Federacją Futbolu Amerykańskiego, aby dyscyplina znalazła się w programie igrzysk olimpijskich.
Pa, pa, pa, ?parytet
Oczywiście dowodów potwierdzających tezę, że należy włączać kolejne dyscypliny do programu imprez na najwyższym szczeblu, długo nie trzeba będzie szukać. Zawodniczek przybywa, poziom się podwyższa, bo to, że można zdobywać medale mistrzostw świata i olimpijskie, wpływa i na hojność państwowego mecenasa, i na prywatnych sponsorów. I tak koło się zamyka. A że publiczność takimi zawodami się nie interesuje, że zaśmiecają program igrzysk i że jest to wbrew tradycji, jakie to ma znaczenie? Ideałem politycznej poprawności jest dziś świat bez płci, czy może raczej świat, w którym udaje się, że różnice między płciami nie istnieją. Jeśli zaś w jakiejś dziedzinie są one zbyt wyraźnie widoczne, trzeba zorganizować coś w rodzaju akcji afirmatywnej. Cóż z tego, że różnic nigdy nie uda się zniwelować, tak jak w sporcie, gdzie biologia daje mężczyznom fizyczną przewagę nad kobietami? Przecież działaczom (a warto zwrócić uwagę, że w sporcie na najwyższych szczeblach są nimi wyłącznie mężczyźni) chodzi tylko o to, by nie narazić się na oskarżenia o dyskryminację kobiet.