Barmanka o migdałowych oczach potrząsa głową, poruszając biodrami w rytm muzyki. Jej długie czarne włosy powiewają niczym oświetlona przez kolorowe światła neonów czerwona flaga Chińskiej Republiki Ludowej na tarasie Baru Rouge. Charyzmatyczny lokal wypełniają głównie przybysze z Zachodu, dobrze ubrani biznesmeni obok konwersującej w wielu językach młodzieży. W dole legendarny nabrzeżny bulwar Bund, z majestatycznymi budowlami art déco z przełomu XIX i XX wieku, pamiętającymi złote lata trzydzieste. Szanghaj, dawne finansowe serce Orientu, w którym rodziły się kariery milionerów, oczarował Charliego Chaplina, Marlenę Dietrich czy George'a Bernarda Shawa i wielu innych celebrytów.
Jeśli prawdą jest, że dzień zaczyna się na wschodzie, równie prawdziwy może być fakt, że przyszłość zaczyna się w Szanghaju, najbardziej „zachodnim" mieście Chin. Porównywalny do Nowego Jorku lat osiemdziesiątych, lustro współczesnego Kraju Środka, elektryzuje swoją atmosferą. Świat dostrzegł rzucone całemu światu wyzwanie Pekinu już podczas organizowanych u siebie igrzysk olimpijskich, a dwa lata później potwierdziła to światowa witryna fantasmagorycznego Expo 2010. Targi miały postawić na nogi najnowocześniejsze, przyciągające dużych inwestorów globalne imperium handlowo-finansowe oraz stworzyć wzorowy model kosmopolitycznej metropolii trzeciego tysiąclecia, zdolnej wchłonąć burzliwy proces chińskiej urbanizacji związanej z migracją milionów wieśniaków z wnętrza kraju.
Z zasady staram się nie wracać do miejsc, które mnie niegdyś zafascynowały, bo wiem, że już tam nie odnajdę znajomych, intrygujących i wywołujących wzruszenie obrazów. A człowiek podświadomie stara się idealizować przeszłość, bo w zakamarkach duszy tkwi nostalgia za tym, co w wyścigu z czasem bezpowrotnie znika z horyzontu. Cywilizacja technologiczna nieuchronnie dokonuje wielkich zmian, a odbywający się na naszych oczach dynamiczny proces globalizacji ujednolica świat i zaciera granice.
Nie należę do fanów urbanistyki, a już szczególnie zwolenników mrocznych, przytłaczających metropolii, gdzie zachwiane zostały wszelkie normy i proporcje. Człowiek, który tęskni za pierwotnym środowiskiem, za przyrodą, z której nic już nie pozostało, ma prawo czuć tam lęk przed zagubieniem, wyalienowaniem i niemożnością porozumienia z drugą istotą. A także przed namacalną przemocą i każdym możliwym złem.
Huangpu ?w miejsce Hudsonu
Tym razem jest inaczej, Szanghaj wciągnął mnie bezgranicznie. Pamiętam, że niewiele więcej niż dwa dziesiątki lat temu, w dzielnicy Pudong po prawej stronie rzeki Huangpu, był jedynie rybacki port pośród pól ryżowych. Teraz rozciąga się tam zniewalające futurystyczne widowisko: szanghajski Manhattan, pulsujące serce chińskiego biznesu. Od pewnego czasu dziennikarze przywykli porównywać je z Hongkongiem, Nowym Jorkiem czy Tokio. Na powierzchni dwukrotnie większej od Warszawy powstała setka niebotycznych 50–60-piętrowych drapaczy chmur, wyższych i bardziej fantazyjnych od amerykańskiego pierwowzoru. Tytaniczne inwestycje, rozmach i bogactwo Szanghaju są w stanie przyprawić o zawrót głowy każdego przybysza, bo trudno gdzie indziej na świecie znaleźć tak przytłaczającą swoją potęgą panoramę stali, betonu i szkła.
Wyścig najbardziej kreatywnych architektów planety ku niebu nie ma końca. Rosną w oczach nowe biurowce i mieszkalne blokowiska, co 20 minut przybywa jedno piętro. Na początku pojawił się znak rozpoznawczy miasta, słynna 468-metrowa wieża telewizyjna Oriental Pearl Tower. Wkrótce po nim sięgnął chmur Jin Mao Tower, jeszcze wyższy biurowiec, kształtem przypominający starożytne pagody. Palmę pierwszeństwa odebrał mu zbudowany za 850 milionów dolarów na podobieństwo otwieracza butelek 492-metrowy World Financial Center. A lada dzień zostanie oddany do użytku liczący 632 metry wysokości i 128 pięter Shanghai Tower.
Pudong, określany mianem głowy smoka, lokomotywa, która pociągnęła Chiny w kierunku boomu gospodarczego, zawdzięcza swój niezwykły rozwój Dengowi Xiaoping, inicjatorowi reform społeczno-gospodarczych oraz otwarcia Chin na świat po śmierci Mao – wyjaśnia pracujący tutaj od 18 lat Luca Biagini, dyrektor generalny Magneti Marelli, lidera w projektowaniu i produkcji podzespołów o wysokiej technologii, przeznaczonych do samochodów. – Xiaoping wziął ostry kurs na wolny rynek i otworzył nowy rozdział historii kraju o filozofii „wszystko jest możliwe". Zamysł, zrealizowany dzięki statusowi specjalnej strefy, pozwolił przyciągnąć ogromne zagraniczne inwestycje. Inwestorzy płacili tylko 15 procent podatków, połowę w porównaniu z pozostałą częścią miasta. Szanghaj został uznany za nową ziemię obiecaną. Spośród 500 największych globalnych koncernów pojawiło się tu blisko 400. W ostatniej dekadzie ubiegłego wieku otworzyło swoje biura prawie sześć tysięcy zagranicznych firm, a dziś, kiedy gospodarka europejska dławi się po kryzysie finansowym, co dwie godziny pojawia się nowa. Począwszy od odzieży, po elektronikę, meble, stal czy samochody. Specjaliści z „The Wall Street Journal" prorokują, że w najbliższych kilkunastu latach Szanghaj ma szansę stać się finansową stolicą świata, największą potęgą gospodarczą planety. I raczej nie popadają w przesadę.