Krymski szaniec

Tatarzy ?– w których żyłach płynie również ?krew greckich ?i włoskich osadników ?– wynaradawiani, spychani w góry ?i wypędzani utrzymali jednak przyczółki ?na półwyspie ?przez kilkaset lat.

Publikacja: 14.03.2014 22:20

Bachczysaraj pędzla Carla Bossolego, czyli orientalizująca sielanka

Bachczysaraj pędzla Carla Bossolego, czyli orientalizująca sielanka

Foto: Wikipedia

Red

Półwysep Krymski to dwie krainy: góry na południu i stepowa równina na północy. Polacy zawsze poznawali ten kraj od strony stepu. Czy to jako niewolnicy, pędzeni tu w kolumnach jasyru z dworków Podola, czy też jako posłowie Rzeczpospolitej do chana w Bachczysaraju. Tędy też przybył na Krym Mickiewicz, uwieczniwszy swą podróż w sonecie „Widok gór od stepów Kozłowa" (dzisiejsza Eupatoria). Taką samą drogę przebywali tu od XVIII w. Rosjanie, by od strony Petersburga i Moskwy dotrzeć do założonych przez siebie czarnomorskich baz wojskowych.

Historyczna perspektywa do dziś rzutuje na nasz sposób postrzegania rdzennych mieszkańców tej krainy. Tatarzy krymscy jawią się nam jako egzotyczny lud Wschodu, żyjący w namiotach na stepach, utrzymujący się z pasterstwa i grabieży. W istocie wiemy o nich niewiele więcej niż to, co wyczytaliśmy na kartach powieści Sienkiewicza. Jest to perspektywa fałszywa. Wyobraźmy sobie zagranicznego turystę, który odwiedziwszy Zakopane i przejechawszy dorożką po Krupówkach, twierdzi, że wszyscy Polacy noszą ciupagi i wyszywane muszelkami kapelusze. Jego opinia miałaby się tak do rzeczywistości, jak nasze utarte opinie o krymskich Tatarach.

Nogajskie ordy

Wspomniane schematy w samej rzeczy odnoszą się do Nogajów, ludu pokrewnego Tatarom wiarą i językiem, lecz odmiennego pod względem cywilizacyjnym. Nogajowie byli nomadami, czyli wędrowcami. Dzielili się na kilka ord koczujących na nadczarnomorskich stepach, od ujścia Dunaju aż po Don. Nad niektórymi spośród tych ord formalną zwierzchność sprawował chan krymski, ale w praktyce wspólnoty Nogajów, trudne do kontroli w rzadko zaludnionych stepach, rządziły się niezależnie. Ich podstawowym źródłem utrzymania był handel niewolnikami. Rokrocznie wyprawiali się po ten łup na sąsiednią Ukrainę, nieraz zahaczając też o obszary etnicznie polskie. To właśnie z nimi ścierali się nieustannie nasi „rycerze spod kresowych stanic". W portach południowego Krymu Nogajowie sprzedawali jasyr handlarzom niewolników.

Właściwi Tatarzy zamieszkiwali Krym na południe od obszaru stepów. Łańcuch Gór Krymskich oddziela go od wybrzeża. Góry nie są specjalnie wysokie, ich najwyższe szczyty – włącznie z opiewanym przez Mickiewicza Czatyrdahem – nie osiągają nawet wysokości naszej Śnieżki. Imponują jednak niedostępnością od strony morza: skalna ściana opada tam pionową, kilkusetmetrową przepaścią. Dlatego góry zawsze wyznaczały tu ostre, trudno przekraczalne granice. Południowe wybrzeże przez wieki było częścią obszaru śródziemnomorskiej kultury. Zakładali tu swoje kolonie starożytni Grecy, po nich zapuścili korzenie „Rzymianie", czyli przybysze z bizantyjskiego Konstantynopola, wreszcie żeglarze i kupcy z włoskiej Genui, którzy otoczyli swoje miasta potężnymi pierścieniami murów obronnych. Dopiero w 1475 r. ulegli oni przewadze Turków. Pod ich panowaniem wieloetniczna ludność wybrzeża przyjęła islam i język turecki. Począwszy od XIX w. – już pod rządami Rosji – zaczęto ją nazywać Tatarami. Jednak w żyłach sporej części tej populacji płynie krew zarówno starożytnych Taurów, pierwotnych mieszkańców Krymu, jak również greckich i włoskich osadników.

Jeszcze ciekawszy fenomen stanowili mieszkańcy samych gór. Między południową granią a stepami rozciąga się skalista, pokryta lasem wyżyna, gdzie od stuleci ludzie chronili się przed najazdami koczowników z północy. Ludy, które na nizinie dawno już zostały wyparte z ludzkiej pamięci, tutaj, w naturalnym rezerwacie, nadal trwały i zachowywały swoją kulturę. Kogóż tu nie przyniosło! Scytowie, Sarmaci, Alanowie, Połowcy... Wreszcie Goci, którzy podbili Krym w III w. po Chrystusie w dobie wędrówek ludów, wyparci zaś przez Hunów w góry założyli tam własne księstwo Teodoro, które przetrwało aż do turecko-tatarskiego najazdu. Krymscy Goci, w odróżnieniu od swoich wymarłych pobratymców z zachodniej Europy, zachowali własną mowę do XVII w. Jeszcze dłużej, bo aż do końca istnienia niepodległego Krymu, utrzymali świadomość własnej odrębności.

Bachczysarajska sielanka

Zbiegowie zakładali tu całe miasta wykute w skałach. Ich resztki zachowały się do dziś. W jednym z nich – Czufut Kale, znanym z sonetu Mickiewicza – Tatarzy ustanowili w 1441 r. stolicę chanatu. W jakiś czas potem przenieśli ją nieco niżej, do kwitnącego ogrodami Bachczysaraju. Podobnie jak na wybrzeżu, zwycięzcy narzucili wiarę i mowę okolicznej ludności.

Właśnie te dwie grupy – mieszkańcy południowego wybrzeża, zwani Jalibojlu, oraz ludzie z gór, nazywający siebie Tatami – stanowią dziś rdzeń narodu krymskich Tatarów. W dawnych czasach, w odróżnieniu od koczowniczych Nogajów, zajmowali się ogrodnictwem i hodowlą; w miastach i miasteczkach chanatu ich zajęciem były handel i rzemiosło. Choć przyjęli nazwę średniowiecznych zdobywców półwyspu Tatarów, w dużej części są potomkami prastarych ludów Krymu. Nawet fizycznie przypominają bardziej Greków lub mieszkańców Kaukazu niż swoich skośnookich współbraci znad Wołgi czy Uralu.

Chanat Krymski i Rzeczpospolita upadły w tym samym czasie i z tego samego powodu: osłabione państwa wchłonęło w całości lub w części imperium Katarzyny II. Nawet ostatni władca dziwnie przypominał naszego Poniatowskiego. Szahin Girej to wykształcony na Zachodzie poliglota, opiekun nauk i sztuk, reformator, o którym z zachwytem pisała do Woltera sama caryca. A jednocześnie człowiek politycznie bezwolny, marionetka pobierająca pensję z dworu w Petersburgu. Gdy w 1783 r. Rosja ostatecznie wchłonęła Krym, przyjęła tamtejszych feudałów w szeregi dworiaństwa, czyli szlachty. Asymilacja przyszła bez trudu, gdyż byli to ludzie w znacznym stopniu zeuropeizowani. Podobnie jak w Polsce, carat początkowo chciał się dzierżyć władzę nad Krymem rękami jego własnych warstw uprzywilejowanych.

Mimo to po aneksji około 100 tysięcy Tatarów – w dużej mierze byłych urzędników, mirzów (szlachty), duchownych, jednym słowem przedstawicieli warstw wykształconych – wybrało emigrację do Turcji. Tatarzy krymscy zawsze uważali ten pokrewny językiem i wiarą kraj za macierzysty, niektórzy z nich wręcz do dziś nazywają się krymskimi Turkami. Odtąd cały XIX wiek upłynął tu pod znakiem wychodźstwa w kierunku Stambułu.

Na rosyjskim Krymie pozostała jednak podstawowa ludność tatarska – drobni rolnicy. Nowy system szybko zaprzągł ich w jarzmo pańszczyźnianych chłopów. Pracowali w służbie panów tatarskich i rosyjskich. Tych ostatnich pojawiało się na półwyspie coraz więcej. Jednym z nich był książę Grigorij Potiomkin, faworyt Katarzyny. U podnóża Gór Krymskich, gdzie ziemia jest najżyźniejsza, wyrosło z czasem kilka latyfundiów, w których osadzano albo chłopów z głębi Rosji, albo też niemieckich osadników. W sumie były to jednak krople w tatarskim morzu.

Sytuacja zmieniła się po wojnie krymskiej, w której Anglia i Francja, połączone sojuszem z Turcją, toczyły walki na terenie półwyspu. W roku 1860, czyli w kilka lat po zakończeniu działań wojennych, carska administracja wysiedliła z Krymu kolejne 100 tysięcy Tatarów. Tym razem opustoszała cała rolnicza i stepowa północ kraju. Całe wioski tatarskie zwijały się i ruszały w kierunku Turcji. Razem z Tatarami odeszła też większość Nogajów.

Północna równina opustoszała, lecz nie na długo. W ciągu roku–dwóch w miejsce rdzennej ludności, pojawili się tu nowi mieszkańcy. Przybywali z guberni rosyjskojęzycznych, a także z Grecji, Serbii lub Bułgarii – krajów prawosławnych, a więc pokrewnych wiarą Rosjanom. W ciągu pokolenia ludzie ci z sukcesem wrastali w ogólnorosyjskie tło, wydatnie zwiększając odsetek przedstawicieli panującego narodu. Licznie przybywali też Niemcy. Byli to w dużej części mennonici, religijna wspólnota wywodząca się z polskich Żuław Wiślanych. Ludzie ci nie chcieli żyć pod pruskim zaborem, więc wywędrowali na wschód. Osady mennonickie odznaczały się wysoką kulturą rolną oraz gospodarnością.

Wygnańcy

Rok 1860 okazał się cezurą w dziejach tatarskiego Krymu. Przed tą datą ludność rodzima stanowiła tu bezwzględną większość, po niej Tatarzy liczyli we własnej ojczyźnie zaledwie połowę ogółu populacji. Odtąd Tatarów regularnie ubywało. Kolejna fala wychodźstwa wystąpiła w 1878 r., po wygranej przez Rosję wojnie z Turcją: w jej następstwie Tatarem był już tylko co trzeci mieszkaniec Krymu. U progu rewolucji 1917 r. stanowili oni tam już tylko jedną czwartą ogółu ludności.

Zdecydowana większość Tatarów pozostała w górach i na południowym wybrzeżu. Tutaj nadal wioski i miasteczka pozostawały czysto tatarskie. Rosjanie dominowali natomiast w większych miastach. W Sewastopolu, Kerczu czy Teodozji (dawna genueńska i turecka Kaffa) ich obecność wiązała się z rozwojem portów wojennych. Obok nich rozwijały się nadmorskie kurorty na czele z Jałtą: ciepły klimat i piękna przyroda Krymu zaczęły ściągać na wybrzeże wykształcone klasy Rosjan. Jedynie Bachczysaraj, dawna chańska stolica, zachował dawny charakter. Tu, w cieniu starych minaretów, po staremu wytwarzali cuda rękodzieła tatarscy rzemieślnicy.

Ale wszędzie poza Bachczysarajem Tatarzy spadli na Krymie do rzędu upośledzonych „krajowców". Większość tatarskiej szlachty oraz inteligencji siedziała już od dawna w Stambule. Ich rodakom na Krymie pozostawiono wiejskie szkółki działające przy meczetach.

Przebudzenie

Mimo tych strat krymscy Tatarzy zachowali rzecz niezbędną do przetrwania: potencjał narodowej energii. Pozwoliło im to wykorzystać szansę, jaką ludom środkowej Europy dawała modernizacja.

Jej czołowym rzecznikiem stał się Ismaił Gaspyrały, zwany też Gasprinskim. Obie formy jego nazwiska, tatarska i rosyjska, nawiązują do miejsca pochodzenia reformatora, miasteczka Gaspra niedaleko Jałty. Tę dwoistość można uznać też za symbol: Gaspyrały-Gasprinski swobodnie poruszał się w obu kulturach. W 1883 r. rozpoczął wydawanie w Bachczysaraju gazety „Terdżuman" („Tłumacz"), która stała się tubą nowej krymskotatarskiej inteligencji. Wychowana przez Gasprinskiego narodowa elita głosiła hasła podobne do tych, jakie krążyły wówczas w innych krajach zachodniej i środkowej Europy. Naczelną ideą była tu powszechna edukacja w duchu wolnym od hamujących rozwój, feudalnych reliktów nauczania w szkółkach islamskich. Celem pozostawało uformowanie nowego narodu. Tatarzy, świadomi korzeni swej tożsamości, widziani tu byli jako część rodziny narodów Europy.

Widomym znakiem nowych czasów stał się stosunek do kobiet. Tatarskie kobiety zawsze były chłonne wiedzy, jednak tradycyjny system skutecznie odgradzał je od dostępu do wyższego wykształcenia. Reformiści dali im taką możliwość, co więcej, w dobie narodzin tatarskich struktur politycznych (po 1905 r.), kobiety zajęły także miejsca w kręgach władzy. Pod tym względem Tatarzy znaleźli się w czołówce krajów ówczesnej Europy, nie mówiąc już o świecie islamu.

Ale to nie wszystko. Na pewno niejeden z czytelników „Przedwiośnia" Stefana Żeromskiego zastanawiał się, dlaczego Azerów nazywa się tam Tatarami. Gdzie Rzym, gdzie Krym, a gdzie Baku! Otóż idee Gasprinskiego okazały się na tyle atrakcyjne, że zaczęły promieniować  na całą Rosję. Żyli tam  przecież nad Wołgą inni Tatarzy – kazańscy. Poza nimi były jeszcze miliony muzułmanów, pokrewnych Tatarom językiem. Pod działaniem płynących z Krymu haseł wszyscy oni zaczęli nazywać się Tatarami. Doszło do tego, że u progu wybuchu wielkiej wojny 1914 r. na terenie cesarstwa, po kilku pokoleniach rusyfikacji, pojawiła się elita reprezentująca potężną, kilkunastomilionową społeczność tureckojęzycznych muzułmanów. Rosjanie mieli z tym duży kłopot. W czasach Związku Sowieckiego poradzili sobie z nim, dzieląc świeżo scaloną wspólnotę na wiele „autonomicznych" lub „związkowych" republik.

Ważny jest też polski wątek tej historii. Do budowy nowego narodu włączyło się wielu Tatarów polsko-litewskich. Byli to przeważnie ludzie już spolonizowani, nieznający języka tatarskiego. Jednak nawet jako Polacy pamiętali o swoich korzeniach. Do tego reprezentowali najwyższy wśród szeroko pojętej tatarskiej wspólnoty odsetek ludzi z wyższym wykształceniem. Wychowani na ideach Gasprinskiego pobratymcy z Krymu przyjęli ich więc z otwartymi ramionami. Dość powiedzieć, że za czasów krótko istniejącej republiki tatarskiej na Krymie (1917–1918) jej premierem i wodzem naczelnym był pochodzący z Wileńszczyzny gen. Maciej Sulkiewicz. Z polskich Tatarów składała się zresztą niemal połowa rządu Krymu. Podobnie było w administracji, sądach i szkolnictwie. Staraniem Lipków (tak nazywani byli polsko-litewscy Tatarzy) powstał działający do dziś uniwersytet w Symferopolu. Dżefar Sejdamet, naczelny ideolog ówczesnego tatarskiego ruchu narodowego, zabiegał nawet u Piłsudskiego o przejęcie przez Polskę protektoratu nad Krymem.

Gasprinski stworzył podstawy języka literackiego. Do tej pory Tatarzy w kontaktach oficjalnych posługiwali się językiem tureckim zapisywanym w alfabecie arabskim. Podstawą ujednoliconego języka uczynił Gasprinski mowę, w której się wychował, czyli dialekt z południowego wybrzeża. Jest on najbliższy językowi Turków, stąd też wybór ten oznaczał otwarcie na wielką wspólnotę narodów tureckojęzycznych. Jednak w czasach sowieckich dokonano kolejnej, tym razem odgórnej, reformy języka – odtąd opiera się on na dialekcie Tatów, mieszkańców gór. Choć liczebnie stanowią oni największy udział wśród krymskich Tatarów, w istocie decyzja owa była częścią wspomnianej już akcji dzielenia na fragmenty ogólnotureckiej kultury muzułmanów Rosji. W dalszej mierze posłużyła też rusyfikacji: w kilka lat po tej reformie pismo łacińskie zastąpiono u Tatarów cyrylicą.

Okres międzywojenny oznaczał dla Tatarów na Krymie prawdziwą huśtawkę wytycznych płynących z Moskwy. Z jednej strony poddawano ich nowatorskim nieraz eksperymentom z dziedziny polityki narodowościowej. Z drugiej, mniej widocznej, podlegali brutalnym represjom, gdy tylko odważyli się być nieposłuszni. W tym korowodzie zmieniającej się linii jedna rzecz okazała się trwała: Tatarzy z południa, gęsto zamieszkujący atrakcyjne turystycznie (i militarnie!) wybrzeże, coraz bardziej zawadzali swoim nowym sąsiadom.

W 1944 r. z rozkazu Stalina wszyscy zostali wysiedleni – na Powołże, Ural, do Kazachstanu i na Syberię. Wysiedlenie to, a właściwie ludobójcza eksterminacja, jest podstawowym doświadczeniem nowej tatarskiej historii i jako takie wymaga odrębnego opisu. Przypomnę tylko, że wygnania dokonano pod pretekstem kolaboracji części tatarskiej ludności z hitlerowskim okupantem. Kolaboracja, owszem, była – ale w znacznie mniejszym stopniu, niż chociażby w przypadku Tatarów kazańskich, którzy dostarczyli Niemcom licznego kontyngentu do oddziałów Waffen SS. Tego narodu jednak Stalin nie „ukarał". W istocie motywacją było rozszerzenie „przestrzeni życiowej" narodu panującego. Jeśli spojrzymy z tej strony, decyzja o deportacji ukaże się nam jako kolejny, konsekwentny ruch w kierunku całkowitego usunięcia z Krymu jego rdzennej ludności. Tendencję tę realizuje Rosja przez cały okres ponad dwustuletniego panowania nad półwyspem.

Zsyłka bez prawa powrotu

Przyjęcie tej optyki pozwala zrozumieć, dlaczego w 1956 r., gdy w ramach chruszczowowskiej odwilży wracały na rodzinne ziemie wysiedlone w 1944 r. narody Kaukazu, krymskim Tatarom tej łaski nie okazano. Nikt nawet nie starał się tłumaczyć przyczyn owej odmowy. Wszyscy i tak wiedzieli, że prawdziwego powodu nie wypada ujawnić. Rodzinna ziemia wygnańców leży zbyt blisko baz floty czarnomorskiej. Na Kremlu powrót Tatarów widziano w kategoriach wzmocnienia interesów Turków, będących przecież członkami NATO, i dzielących z Rosjanami kontrolę nad Morzem Czarnym.

Jednak w dalszej perspektywie wszystkie te zabiegi okazały się nieskuteczne. Po raz drugi zwyciężył potencjał energii tatarskiego narodu, umiejętnie przystosowujący środki właściwe epoce do własnych dalekosiężnych celów. W epoce odprężenia Tatarzy krymscy stanęli na czele ogólnosowieckiego ruchu obywatelskiego, każdego roku demonstrując na moskiewskim placu Czerwonym – tak, aby byli widziani przez zachodnich korespondentów. W dobie zaś rozpadu Związku Sowieckiego, nie czekając na zgodę, zaczęli masowo wracać na Krym. Czynili to „nielegalnie", ale nikt nie miał wtedy głowy, by im tego zabronić. Tym bardziej że Krym, mocą decyzji Chruszczowa, od 1954 r. należał do Ukrainy, a ta po 1991 r. zaczęła wymykać się z rąk moskiewskiej centrali.

Powrót Tatarów to fenomen porównywalny z powrotem Żydów z niewoli babilońskiej. Z jedną różnicą: wrócili na ziemie już zajęte. Dlatego większości z nich nie udało się osiedlić w rodzinnych stronach – w górach i na południowym wybrzeżu. Tam mieszkają już Rosjanie. Główna masa tatarska skierowała się więc na północ, na tereny opuszczone przez ich pobratymców już w 1860 r. Na nieurodzajnych stepowych równinach znaleźli jeszcze dość miejsca, by postawić tam domy. Okoliczna ziemia obfituje w kamienie zdatne do budulca, więc przy silnej motywacji można było zaczynać nowe życie. A dla Tatarów najważniejsza była świadomość, że wracają do ojczyzny.

Jednak nawet silna wola to za mało, by wygnańcy mogli z powrotem zapuścić korzenie na krymskiej ziemi. W tym walnie pomogła im Turcja, finansując kosztowne programy społecznego przystosowania przybyszów, włącznie z zatrudnieniem całej rzeszy bezrobotnych. Dla tej akcji zielone światło dało państwo ukraińskie – i to Tatarzy Kijowowi zapamiętali.

Przez cały ten okres niekwestionowanym liderem krymskotatarskiej społeczności pozostaje Mustafa Dżemilew. Urodzony na kilka miesięcy przed deportacją 1944 r. wychował się na wygnaniu w sowieckiej Azji. Już w latach 70. przewodził moskiewskim akcjom protestacyjnym, po 1989 r. stanął też na czele akcji powrotów. Nic dziwnego, że ten patriarcha niepodległych duchem Tatarów wybrany został przewodniczącym Medżlisu – narodowego organu przedstawicielskiego, który choć nie uznany w konstytucji Ukrainy, tak czy inaczej respektowany był przez wszystkie jej ekipy rządzące. Włącznie z gabinetem Wiktora Janukowycza.

To właśnie staraniom Dżemilewa zawdzięczać należy sprowadzenie na Majdan w pierwszych dniach zwycięskiej rewolucji Ahmeta Davutoglu, ministra spraw zagranicznych Turcji. Tatarzy na Krymie są dziś nie tylko najlepszymi rzecznikami swoich pobratymców, lecz także zdecydowanymi zwolennikami proeuropejskiej Ukrainy i jednocześnie przeciwnikami rosyjskich rządów na półwyspie.

Autor jest historykiem i publicystą. Do października ub.r. był redaktorem naczelnym miesięcznika „Uważam Rze Historia"

Półwysep Krymski to dwie krainy: góry na południu i stepowa równina na północy. Polacy zawsze poznawali ten kraj od strony stepu. Czy to jako niewolnicy, pędzeni tu w kolumnach jasyru z dworków Podola, czy też jako posłowie Rzeczpospolitej do chana w Bachczysaraju. Tędy też przybył na Krym Mickiewicz, uwieczniwszy swą podróż w sonecie „Widok gór od stepów Kozłowa" (dzisiejsza Eupatoria). Taką samą drogę przebywali tu od XVIII w. Rosjanie, by od strony Petersburga i Moskwy dotrzeć do założonych przez siebie czarnomorskich baz wojskowych.

Historyczna perspektywa do dziś rzutuje na nasz sposób postrzegania rdzennych mieszkańców tej krainy. Tatarzy krymscy jawią się nam jako egzotyczny lud Wschodu, żyjący w namiotach na stepach, utrzymujący się z pasterstwa i grabieży. W istocie wiemy o nich niewiele więcej niż to, co wyczytaliśmy na kartach powieści Sienkiewicza. Jest to perspektywa fałszywa. Wyobraźmy sobie zagranicznego turystę, który odwiedziwszy Zakopane i przejechawszy dorożką po Krupówkach, twierdzi, że wszyscy Polacy noszą ciupagi i wyszywane muszelkami kapelusze. Jego opinia miałaby się tak do rzeczywistości, jak nasze utarte opinie o krymskich Tatarach.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą