Fasada na pierwszy rzut oka jest prosta, dosyć płaska, niemal zgrzebna jak regularne kamienne bloki, mimo że rozżarzona do białości popołudniowym słońcem. Niewyszukana kombinacja dwóch figur: ogromniastego koła rozety z dodatkiem już bardziej dyskretnych arkad i arkadek oraz rozdeptanego trójkąta dachu nawy głównej i balkoniku nad wejściowym baldachimem. Gdzieniegdzie delikatne, poziome elementy, niemal niewidoczne z daleka – reliefy nad bocznymi wejściami i po bokach głównego portalu. Jeśli się je zauważa, to dlatego, że są zdobną, horyzontalną wstęgą, trochę mniej rzucającą się w oczy niż pas kolumn triforiów, wspierających ślepe arkady galeryjki pierwszego piętra. Wszystkie te delikatne szlaczki służą rozbiciu solidnej, masywnej, jednolicie kamiennej bryły katedry.
Właściwie najbardziej wyraziste są dwa kamienne lwy strzegące wejścia. Widać tylko jednego, bo drugi ginie w rusztowaniach konserwatorów. Lew wysoki na chłopa. Chociaż jest standardową bazą dla kolumn baldachimu, nie przypomina apokaliptycznych bestii strzegących raju, jakie można spotkać w Ferrarze czy Asyżu. Jest wysoki i naturalistyczny. Artysta widział lwa. Z łatwością rozpoznajemy, że to spolia, czyli – mówiąc po ludzku – pożyczka z antycznej budowli.
Są jeszcze piony w tej fasadzie. Nawę główną okalają dwa kamienne kominy. To filary przyporowe wychodzące ze ścian, konieczne w bazylice, której nie wystarczają już drewniane stropy wczesnochrześcijańskiej świątyni i zamieniła je na modne, kamienne sklepienie. Architektoniczny wymóg wnętrza stał się znakiem podziału budowli na zewnątrz, a wizualnie wyszczuplił przysadzistą sylwetkę i nieco wysunął nawę główną do przodu. Architekt Lanfranco podzielił nawy boczne dwoma arkadami, które stoją na masywnych półkolumnach. Wyszczuplił je, a przy okazji wzmocnił i odciążył nośne części konstrukcji. Całość rzeźbiarsko rozplanowanej fasady łapie lub ukrywa słońce, bawiąc się grą oślepiającego blasku i ciemnych wnęk.
Historia początków gatunku
Po bokach głównego portalu Wiligelmo umieścił sceny z Księgi Rodzaju. Postacie stoją jeszcze pod arkadkami, ale poszczególne sceny nie są rozdzielone kolumienkami. Wydobywają się z architektonicznego tła i wybijają na rzeźbiarską niepodległość. Jest to kompozycja wstążkowa. Opowieść rozwija się niespiesznie, od stworzenia Adama i Ewy po wygnanie i ciężką pracę na roli: prarodzice motykami okopują suchą ziemię wokół sporego drzewka przypominającego nieco fontannę. To niejedyna historia grzechu i zbawienia, upadku i przymierza – dzieje potopu, budowy arki i cudownego ocalenia opowiedziane są na sąsiedniej metopie, podobnie jak pierwsze bratobójstwo.
Tematy są tradycyjne, ale styl opowieści – nowy. Cykl nie jest kaligraficznym ornamentem, w który wpleciono ciała ludzi i zwierząt. Widzimy ekspresyjne sceny i żywych, gestykulujących ludzi. Adam smacznie śpi albo łapczywie pożera jabłko, prawie odgryzając sobie palce. Twarze Noego i synów wyrażają przerażenie, a potem ulgę i radość ocalenia. Lamech zabija Kaina z kamienną twarzą, a umierający Kain chwyta się konaru drzewa, by nie upaść. Brak jednak tła. Szwankuje perspektywa i ukośny skrót postaci. Detale – jak liście drzewa – są grube i nie zawsze foremne. Postacie nazbyt przysadziste, dupiaste, jakby biblijni bohaterowie spędzali czas na kanapie przed telewizorem, a nie w pocie czoła zdobywali swój chleb. Drzewo jednak jest drzewem, a nie tylko znakiem grzesznej pokusy, a wąż ma prawdziwe zęby i może ugryźć śmiertelnie nie tylko duszę, ale i rękę.
Rzeźby proroków z głównego portalu już nie czynią takiego wrażenia, bo są „bardziej" romańskie, to znaczy statyczne, płaskie i wpasowane w architekturę. Z trudem mieszczą się w swoich szczelnie otulających niszach, a wskazujący palec Ezechiela wyłazi na arkadę małej archiwolty. W porównaniu z Genezis postacie mają przykrótkie tułowia, a ich za duże głowy ze staranną fryzurą i ogromne stopy „jak podolski złodziej" nadają im ton groteskowy. Na szczęście zajmują wewnętrzne ściany odrzwi. To, co widać, to przepiękna winna wić, zamieszkała przez postacie w nienaturalnych, lecz niezwykle wdzięcznych pozach. Zbieracz winogron ma wprawdzie głowę mniejszą od kiści, ale to przecież winnica Pańska, więc każdy cud jest możliwy, także nadzwyczajny urodzaj. W innym miejscu ktoś łapie się za stopę jak baletnica – czysta gracja ciała wpisanego w krzew. W baldachim wmontowano kilka płaskorzeźb z fantastycznymi stworami. Najwdzięczniejszy jest potwór o koziej głowie, syrenim ogonie i ptasim tułowiu, ujeżdżany przez nagiego faceta w czapeczce. Gdyby miał kontusz, mógłby udawać Twardowskiego z kogutem na księżycu.
Kalendarz prac
Sławne północne wejście Pescheria żyje w wiecznym cieniu wąskiej uliczki, tuż przy dzwonnicy, która zabiera resztki światła. Motyw miesięcy na wewnętrznych ścianach portalu zachwyca znawców świecką tematyką. Do mnie te elementy nie przemówiły, chociaż chłop przy sianokosach ma fantazyjny kapelusz jak kardynał i artyście udało się stworzyć wrażenie ruchu kosy (czerwiec). Ten sam chłop, jako żniwiarz, sprawnym ruchem sierpa ucina kłosy, pozostawiając resztę słomy na polu (lipiec). Prace i gesty są na ogół zrozumiałe. W styczniu kobieta przędzie, w październiku beczka jest pełna wina, a w listopadzie siewca wyciąga zaciśniętą garść wyjętą z płóciennej torby. Mieszkaniec Północy z zazdrością odnotowuje klimatyczne różnice.