Holokaust kieruje wszystkim

Eshkol Nevo, izraelski pisarz, autor powieści „Neuland”

Publikacja: 21.03.2014 23:40

Eshkol Nevo

Eshkol Nevo

Foto: materiały prasowe

Pana powieść nosi tytuł „Neuland" i wprost nawiązuje do dzieła „Altneuland" Teodora Herzla, człowieka, który trochę ponad 100 lat temu wymyślił państwo Izrael w granicach Palestyny i w tej właśnie książce przedstawił swoją wizję. Czego nie udało mu się przewidzieć?



Eshkol Nevo:

Pomijając fakt, że nie mógł wiedzieć, jak będzie wyglądała nowoczesność, przede wszystkim w dziedzinie gospodarki, najistotniejsze wydaje się to, że nie zdawał sobie sprawy z tego, jak skłóconym regionem może stać się Bliski Wschód, jaka jest skala problemów narodowościowych i politycznych w miejscu, które w swoich wizjach uznał za ojczyznę Żydów. W jego książce „Altneuland" Arabowie są przedstawieni w sposób doprawdy karykaturalny. Przecież nie trzeba wielkiej wyobraźni, żeby przewidzieć, iż nie będą szczęśliwi, gdy na należących do nich ziemiach powstanie państwo żydowskie. Tymczasem jemu to umknęło. Herzl uważał, że będą zadowoleni, bo wraz z emigracją nastąpi rozkwit regionu i podniesie się poziom ich zamożności. Przeznaczając Palestynę na państwo żydowskie, uważał, że będzie ono „światłem dla innych narodów", przykładem dla wszystkich, w tym również dla Arabów. Gdyby wziąć obrazującą hierarchię potrzeb piramidę Maslowa, to Herzl, jako idealista i utopista, widział Izrael na jej samym szczycie. Uważał, że natychmiast zaskarbi sobie szacunek, miłość i bezpieczeństwo, a tymczasem nasze państwo wciąż walczy o przetrwanie, czyli próbuje zaspokoić potrzebę najbardziej podstawową, z pierwszego poziomu piramidy. Mimo upływu kolejnych dziesięcioleci żyjemy w strachu o byt. A jednak bohaterowie mojej powieści „Neuland" mówią: owszem, teraz jesteśmy na samym dole, ale wyobraźcie sobie, że wznosimy się wyżej. Zobaczmy, jak tam jest.

A co z wizji Herzla udało się zrealizować syjonistom, którzy poszli za głosem swojego ojca założyciela?

Izrael stał się domem. ?Ja urodziłem się ?w roku 1971 ?i nie musiałem stawiać sobie pytania, gdzie jest moje miejsce. ?Ale to, że jest to państwo tak ciężko wywalczone, sprawia również, ?że jest czymś ?w rodzaju sztetl.

Pyta mnie pan o pozytywy jako jedyny dziennikarz zagraniczny. Bardzo mnie cieszy, że mogę wreszcie coś takiego powiedzieć w czasach, kiedy mój kraj nie ma na świecie dobrej prasy. Rzecz najważniejsza pada w wypowiedzi jednego z bohaterów mojej powieści: Izrael stał się domem. Ja urodziłem się w roku 1971 i nie musiałem stawiać sobie pytania, gdzie jest moje miejsce. Ale to, że jest to państwo tak ciężko wywalczone, sprawia również, że jest czymś w rodzaju sztetl. Ludzie bardzo chcą ze sobą współpracować, poznawać się, troszczą się o siebie, tworzą mnóstwo organizacji pozarządowych i są bardzo solidarni, co w kraju „Solidarności" na pewno potraficie docenić. Przecież wielkie demonstracje, które przetoczyły się przez Izrael trzy lata temu, były protestami przeciwko kapitalizmowi. Ludzie mówili: nie chcemy tego, co w USA.

I czytali pański „Neuland", który został uznany za wyraz panujących wtedy nastrojów społecznych.

Książka trafiła po prostu na swój czas, co jest kolejnym dowodem, że nasze społeczeństwo przeżywa wspólnie bardzo silne emocje. Wracając jednak do pana pytania o dziedzictwo Herzla, to poza państwem mamy też język hebrajski. A przecież 100 lat temu nikt nim jeszcze nie mówił. Był martwym językiem dawnych tekstów, tak jak łacina. Tymczasem ja mówię i piszę po hebrajsku, podobnie jak moje córki i miliony Izraelczyków. To jest jednak gigantyczne osiągnięcie. ?I jeszcze jedno: nie wiem, skąd to się bierze, ale w moim kraju ludzie są bardzo twórczy. W biznesie, ?w sztuce. Tworzą, piszą, filmują...

Izraelskie seriale w ostatnich latach podbijają świat. Np. „Homeland" czy „Bez tajemnic", które znane są również u nas. Choć pierwszy w wersji amerykańskiej, a drugi w polskiej.

No tak, to jest jedna z tych zadziwiających rzeczy, które przydarzają się w moim kraju. Dlatego kiedy wyjeżdżam w podróże, szybko zaczynam tęsknić. Tak było kiedyś, gdy jak niemal każdy młody Izraelczyk po służbie wojskowej, ale jeszcze przed studiami, podróżowałem z plecakiem.

Tak zwaną trasą humusu, jak pańscy bohaterowie.

Owszem. Ale tak jest też dziś, gdy jeżdżę po świecie ze swoimi książkami. To było jednym z powodów, dla których napisałem „Neuland". Jak pan myśli, kto przychodzi na spotkanie z izraelskim pisarzem?

Emigranci?

No właśnie. Rozmawiałem więc z wieloma ludźmi, którzy opuścili kraj, żeby poznać powody ideologiczne i praktyczne, które ich do tego pchnęły.

Z pańskiej wypowiedzi wynika, że w sumie udało się sporo, ale w „Neulandzie" widać jednak rozczarowanie Izraelczyków własnym państwem.

Kiedy pisałem tę książkę, czułem, że moi rodacy nie mają już wizji przyszłości. Że przestali używać wyobraźni. W pewnej mierze jest to również wina naszego przywództwa: obecny premier Beniamin Netanjahu jest człowiekiem zwróconym ku przeszłości, skupionym na dawnych traumach i konfliktach. Owszem, można spojrzeć na moją powieść jako próbę wskazania, że dzieje się z nami coś niedobrego. Ale równie często „Neuland" był odczytywany jako wyraz nadziei, że może być lepiej, skoro tak wielu z nas na tym zależy. Literatura musi pobudzać wyobraźnię i mam nadzieję, że mnie się to udało. „Neuland" nie zawiera żadnego programu politycznego, stawia tylko pytania o nas, o naszą historię, o naszą przyszłość.

Jednym z tych pytań jest, kto miał rację: Teodor Herzl z pomysłem na osadnictwo w Palestynie czy baron Hirsch, który proponował, by Żydzi osiedlali się w Argentynie. Do jednego z założonych przez niego miasteczek wyjeżdża bohater „Neulandu", by stworzyć społeczność lepszą niż w rodzinnym kraju. Czy ktoś na serio rozważa dziś w Izraelu taką alternatywę, czy to tylko fikcja literacka?

Zdecydowanie fikcja. Co do Hirscha, to na jego temat nie uczy się w szkołach, a jego nazwisko nie pojawia się w mediach. Został gdzieś na bocznym torze naszej historii, zupełnie zapomniany i gdybym go nie przypomniał, pewnie dalej by tak było. A do mnie po publikacji „Neulandu" zgłaszało się wielu wariatów, którzy proponowali wspólne założenie nowego Państwa Izrael w Peru albo Boliwii. Moi rodacy są dziś zresztą wszędzie, co znajduje wyraz na kartach powieści.

Pan ma zapewne do syjonizmu stosunek osobisty. Pana dziadek Lewi Eszkol był szefem Światowej Organizacji Syjonistycznej, działał w Haganie i kierował izraelskim rządem w czasie wojny sześciodniowej. Można powiedzieć, że syjonizm jest integralną częścią historii pańskiej rodziny.

Nie znałem dziadka, umarł, zanim się urodziłem, ale dorastałem w bardzo rozpolitykowanym i zaangażowanym domu. Być może dlatego wszystko, co się dzieje w Izraelu, tak osobiście mnie dotyka. Wiele osób, zwłaszcza moich rówieśników, mówiło mi, że „Neuland" to książka napisana z miłości. Za to od czytelników starszego pokolenia słyszałem zarzuty, że to książka postsyjonistyczna. Pytano mnie, czemu nie piszę o Holokauście, dlaczego atakuję swój kraj.

Tę różnicę postaw między pokoleniem założycieli Izraela a dzisiejszymi 40-latkami uczynił pan zresztą tematem „Neulandu".

Bo to moje doświadczenie. Czasy się zmieniają. Dziś można jednocześnie kochać swoją ojczyznę i być krytycznym wobec tego, co się dzieje. Ale jako że Izrael jest dziś atakowany z zewnątrz za konflikt z Palestyńczykami, trudno moim rodakom przyjmować krytykę, która płynie z wewnątrz. Tylko że literatura nie jest od tego, żeby poprawiać komuś samopoczucie. Nie mogę pisać inaczej, niż myślę. „Neuland" ukazał się w maju 2011 roku, a w lipcu zaczęły się wielkie demonstracje, i wtedy odkryłem, że nie jestem sam. Że to nowe pokolenie, które urodziło się już w niepodległym Izraelu, tak jak ja, chce czegoś więcej niż przetrwania. Nie możemy żyć strachem przed arabskimi sąsiadami lub wiecznymi wspomnieniami Holokaustu. Potrzebujemy przyszłości. To, co się stało w 2011 roku, nie znalazło jeszcze odzwierciedlenia w polityce, ale wierzę, że ten czas przyjdzie za 10–15 lat, kiedy moje pokolenie dojdzie do władzy. I jeszcze jedno. Pyta pan o syjonizm. Widzi pan tych ludzi? (Pisarz wskazuje grupę biznesmenów idących do sali konferencyjnej hotelu): to moi rodacy.

Skąd pan to wie, skoro nic nie mówią?

Jednym z najważniejszych osiągnięć syjonizmu było stworzenie tożsamości izraelskiej: rozpoznaję swoich rodaków bez najmniejszych problemów. Przede wszystkim po sposobie zachowania.

Syjonizm dawał kiedyś Izraelczykom fundament tożsamości. Ale jako eksperyment, próba stworzenia nowego społeczeństwa, o czym mówią pańscy bohaterowie, poniósł chyba porażkę. To, że wymierają kibuce, jest tego jednym z dowodów.

W mojej książce mamy do czynienia z trzema generacjami. Najstarsze jest pokolenie marzycieli, takich jak mój dziadek, którzy zjechali do Palestyny z różnych stron świata. Nie można powiedzieć, że im się nie powiodło. Nawet jeśli kibuce pustoszeją, to idee społecznego solidaryzmu wciąż są żywe, a Izrael istnieje. Po marzycielach przyszli budowniczowie, pokolenie, do którego należą moi rodzice, ludzie twardo stąpający po ziemi. Ja w „Neulandzie" chciałem powiedzieć, że nadszedł czas, żeby ponownie zacząć marzyć. I kimś takim czynię ojca głównego bohatera, który po śmierci żony tworzy utopijną społeczność w Argentynie, gdzie chce zrealizować to, co uczniom Herzla, syjonistom, się nie udało. Odwracam tu trochę porządek, bo syn, który z racji wieku powinien być marzycielem, jest bardzo praktyczny i realistycznie podchodzi do życia.

W pana wypowiedziach znajduję znacznie więcej optymizmu niż w samej książce, która maluje współczesny Izrael w ciemnych barwach.

To dlatego, że choć Izrael w wizji ojców założycieli miał być Atenami, to stał się Spartą. Nieustanne wojny mają fatalny wpływ na ludzkie dusze, zwłaszcza w przypadku eks-żołnierzy, a do tej grupy zalicza się większość Izraelczyków. Ja także. Nie wydaje mi się, aby moja książka była pesymistyczna. Kiedy kłócę się z żoną, to znaczy, że wciąż mi na niej zależy. Tak samo jak wtedy, gdy krytykuję swój kraj. Izrael przeszedł wiele: Holokaust, wojny, ataki terrorystyczne, ale wciąż ma moc, żeby zaczynać od nowa.

Skoro już wspomniał pan o wojnie: jak się żyje w cieniu konfliktu trwającego od kilkudziesięciu lat?

Ludzie przyzwyczaili się do tego ?i na tym właśnie polega problem. Akceptujemy to i mówimy: no cóż, takie jest życie. Udało się zakończyć konflikt w Irlandii Północnej, Bośni i Hercegowinie, dlatego należy ufać, że kiedyś i u nas się da. Niestety, wielu ludzi w Izraelu przestało już w to wierzyć. Przyzwyczaić można się do wielu złych rzeczy.

Pański kolega po piórze Amos Oz jest jednym z orędowników pokoju. A co pan myśli o możliwości współistnienia Izraela i Palestyny?

Z punktu widzenia moralnego, gospodarczego i politycznego pojednanie jest jedyną drogą. Polacy doskonale wiedzą ze swojej historii, że jeżeli ktoś pragnie wolności, to nie ma takiej siły, która by go powstrzymała. I z Palestyńczykami będzie podobnie. Jedyną drogą są zatem negocjacje. Choć nie mam wielkiej nadziei na szybki przełom. Obecny rząd na pewno nie zmieni sytuacji, bo jest w nim wielu radykałów.

Po lekturze pana książki trudno się oprzeć wrażeniu, że tożsamość żydowska jest źródłem nieustannej traumy.

Kiedy zająłem się literaturą, nie myślałem o sobie jako pisarzu żydowskim, tylko izraelskim. Dopiero z wiekiem przyszła refleksja na temat tradycji i dziś uważam, że judaizm to piękna baśń o rodzaju ludzkim. Żydzi są ludem księgi, fundamentem ich tożsamości jest Biblia i wciąż mają wiele szacunku dla słowa pisanego. To coś, z czego możemy być dumni, bo naszą cywilizację nie przypadkiem nazywa się judeochrześcijańską. W mojej książce znajdzie pan historię babci Lili, która w ostatniej chwili uciekła przed Holokaustem. Gdy dopływa do Izraela, mówi: dość podróży. To koniec jej drogi. I taka jest postawa Izraelczyków, którzy musieli  uciekać. Ale Izrael to nie tylko dawne traumy. Ja wyrosłem w domu, gdzie Zagłada nie była tematem codziennych rozmów. Główny bohater mojej książki jest nauczycielem historii, który nie lubi marszu żywych, bo uważa, że te wszystkie wycieczki do Auschwitz nas wiktymizują. I jeśli to jest jedyna lekcja, którą mogą wynieść z takiej wyprawy młodzi ludzie, to one się nie powinny odbywać. Można spojrzeć na to jak na lekcję dotyczącą ludzkiej natury, a nie tylko z punktu widzenia ofiary. Ale tak czy owak to nie jest to, czego według mnie dotyczy judaizm.

Jakie miejsce w wyobraźni mieszkańców Izraela zajmuje dziś pamięć Holokaustu?

Żeby odpowiedzieć na to pytanie, muszę przywołać scenę z mojej niewydanej jeszcze książki. Jej akcja dzieje się w czasie wielkich demonstracji, które przetoczyły się kilka lat temu przez Izrael. Grupa ludzi, którzy się tam poznają, opowiada sobie sny. Mają pomysł, że jeżeli podzielą się nimi, to uda im się znaleźć wspólny mianownik. Chcą odkryć to, co mają w podświadomości. I kiedy zebrali kilkanaście snów, to do czego doszli? Że w każdym z nich tkwi Holokaust. Główny bohater zauważa, że w sumie mógł na to wpaść bez żadnych eksperymentów, bo to oczywiste. Holokaust, który jest w podświadomości, kieruje wszystkim, co dzieje się teraz w Izraelu. Płynie pod powierzchnią zdarzeń, tak jak podziemne rzeki w Gwatemali, których nie widać, dopóki nie zejdzie się do jaskini. Ale ten prąd wpływa na wszystko, co dzieje się na powierzchni. Nasz premier jest np. owładnięty Holokaustem, pamięć o Zagładzie determinuje to, co robi.

Czy mieszkańcy Izraela z powodu swoich historycznych traum doszukują się wszędzie antysemityzmu, jak zdarza się to czasem Żydom z diaspory, na przykład w Ameryce?

Do mojego miasteczka od kilkunastu lat napływają kolejne fale emigracji francuskich Żydów. Przyjęliśmy ich już tysiące, co sprawia, że ceny nieruchomości nieustannie rosną. Zapewne dla nich problemem w miejscu urodzenia był antysemityzm. Dla nas jest nim antyizraelskość. Ze względu na konflikt z Palestyńczykami przeciw nam jest znaczna część opinii publicznej na Zachodzie, dotyczy to zwłaszcza najbardziej radykalnej lewicy. Może to być spowodowane tym, że znajomość prawdziwej sytuacji Izraelczyków nie jest powszechna. W Polsce i Niemczech nie miałem z tym problemów, ale w innych krajach czuję się, jakbym był rzecznikiem rządu Izraela. Cały czas muszę się z czegoś tłumaczyć. I właśnie na tym polega prawdziwy problem. Antysemityzm nie jest dziś w czołówce listy rzeczy, którymi się martwimy. Za to jesteśmy wymęczeni konfliktem z Palestyńczykami. Boimy się bojkotu, martwimy o gospodarkę i naszą sytuację polityczną we wspólnocie międzynarodowej. Antysemityzm to przede wszystkim problem Żydów z diaspory, nie mieszkańców Izraela.

Eshkol Nevo jest jednym z najpopularniejszych pisarzy izraelskich. Laureat najbardziej prestiżowych wyróżnień w swoim kraju, nagradzany też za granicą, m.in. francuską Prix Raymond Wallier. Jego książki tłumaczono na kilkanaście języków. Po polsku ukazały się „Do następnych mistrzostw" oraz opublikowany kilka dni temu „Neuland", które w ojczyźnie autora były wielkimi bestsellerami. Każda osiągnęła nakład ponad 100 tysięcy egzemplarzy, co w 8-milionowym kraju jest sprzedażą wręcz rekordową. Dziadek pisarza Levi Eshkol był trzecim w historii premierem Państwa Izrael

Pana powieść nosi tytuł „Neuland" i wprost nawiązuje do dzieła „Altneuland" Teodora Herzla, człowieka, który trochę ponad 100 lat temu wymyślił państwo Izrael w granicach Palestyny i w tej właśnie książce przedstawił swoją wizję. Czego nie udało mu się przewidzieć?

Eshkol Nevo:

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą