Kościół w niemieckim dryfie

To, co dziś przeżywamy, przypomina sytuację z czasów Pawła VI. Wtedy papież sprowokował debatę na temat antykoncepcji, ale szybko ją uciął stanowczą encykliką. My debatujemy o rozwodnikach. Czy Franciszek zachowa się równie zdecydowanie jak poprzednik?

Publikacja: 05.04.2014 04:44

Benedykt XVI

Benedykt XVI

Foto: AFP

Red

Na dobre i na złe, przynajmniej od Soboru Watykańskiego II, przewodzi nam w Kościele rzymskim episkopat niemiecki. Jak wiadomo, Ren wpadł wtedy do Tybru. Tak brzmiał tytuł głośnej przed laty książki o przebiegu soborowych dyskusji. Książki, która nie tyle podawała interpretację jego dokumentów, ile pokazywała kulisy, posunięcia i sojusze uczestników tego wydarzenia. Powiedzielibyśmy dziś, że autor, o. Ralf Wiltgen SVD, opowiedział nam o polityce kościelnej czasu soboru.

Niemieccy biskupi i kardynałowie należeli do głównych aktorów na tej scenie i grali na skrzypcach postępu. Sekundowali im przedstawiciele innych niemieckojęzycznych Kościołów lokalnych, a także duchowni z Holandii i Francji. Po soborze Kościół w Niemczech gorliwie wprowadzał reformy, a nawet w swoich działaniach szedł o wiele dalej, zgodnie z przekonaniem, że dokumenty, które zostawili Kościołowi ojcowie soboru, nie są aż tak ważne. Ważny był „duch zerwania z potrydencką przeszłością", który – jak twierdzono – konserwatyści uwięzili w klatce niedoskonałych, kompromisowych ustaleń zapisanych w konstytucjach, dekretach i deklaracjach.

Skutki tego nastawienia można było zobaczyć niedługo później, gdy papież Paweł VI rozpoczął dyskusję na temat antykoncepcji. Wtedy to biskupi z kilku krajów europejskich pod przewodnictwem Niemców odrzucili jednoznaczne stanowisko zawarte w encyklice „Humanae vitae". Siła kontestacji tego wydanego w 1968 roku dokumentu była tak duża, że przez kolejną dekadę – aż do końca życia – Paweł VI nie ogłosił żadnego dokumentu tego typu.

Ich papieże

Potem było konklawe, na którym na papieża wybrano kardynała Karola Wojtyłę. Stało się to pod wpływem arcybiskupa Wiednia kardynała Franza Koeniga. Wiemy, że Koenig brał taką możliwość pod uwagę już od samego początku – w końcu pamiętał Wojtyłę z czasów soboru. Konkretne działania na rzecz wyboru Polaka podjął po pierwszym patowym dniu konklawe. A trzeba jeszcze dodać, że Koenig był czołową postacią soborowego „sojuszu reńskiego".

Jakie były jego oczekiwania wobec Wojtyły? Częściową odpowiedź na to pytanie daje późniejsza krytyka Koeniga kierowana pod adresem Jana Pawła II, który swoim pontyfikatem miał „zaprzepaścić sobór".

Pontyfikat papieża z Polski miał jednak swój znacznie silniejszy niemiecki rys. Wyznaczyła go osoba kardynała Ratzingera, stróża ortodoksji katolickiej przez większość lat posługi słowiańskiego następcy Piotra. Potem Ratzinger z prefekta stał się papieżem. Dla niektórych niemieckich braci biskupów prawdopodobnie był nieledwie antypapieżem, orędownikiem niewygodnej tradycji i wierności doktrynie.

Ostatnio wreszcie mówiło się, że wśród orędowników wyboru kardynała Jorge Bergoglio na papieża znajdowali się kardynałowie niemieckiego obszaru językowego. Autor książki „Ren wpada do Tybru" wprost przypominał, że ojcowie soborowi pochodzący z krajów latynoamerykańskich wyrażali wdzięczność za wsparcie finansowe płynące do nich z Niemiec poparciem „sojuszu reńskiego" w dyskusjach i głosowaniach w auli.

Niedobra tradycja

Czy zatem analogiczne scenariusze nie są możliwe i dziś? Wydawać by się mogło, że razem z końcem pontyfikatu Benedykta XVI ku końcowi chyli się też rola Kościoła niemieckiego. Dzisiejsza ostra dyskusja na temat liberalizacji stosunku Kościoła do rozwodników żyjących w powtórnych związkach pokazuje jednak, że zła tradycja torpedowania nauczania Kościoła, utrwalona podczas bojkotu encykliki „Humanae vitae", na powrót przenosi się do Rzymu i dzieje się to znów na niemieckich kardynalskich kapeluszach.

Można było odnieść wrażenie, że głównym rozgrywającym zarówno synodu poświęconego rodzinie, który ma się odbyć jesienią 2014 roku, jak i szerzej reformy, którą w Kurii Rzymskiej i Watykanie zamierza przeprowadzić papież Franciszek, będzie pochodzący z Hondurasu kardynał Oskar Maradiaga. Od momentu, kiedy powołano specjalną grupę roboczą kardynałów, tzw. C8, a jego ustanowiono jej przewodniczącym, dość często wypowiadał się w mediach. Aż udzielił głośnej – i chyba jednak niesławnej – wypowiedzi na temat obecnego prefekta Kongregacji Nauki Wiary niemieckiego kardynała Gerharda Muellera.

Mueller po pojawiających się w pierwszych miesiącach pontyfikatu plotkach o rzekomej możliwości zmiany w nauczaniu Kościoła o małżeństwie, rozwodach i przystępowaniu rozwodników w nowych związkach do komunii świętej opublikował prostujący artykuł na łamach „L'Osservatore Romano". Artykuł – jak głosiła wieść – miał mieć osobistą akceptację Ojca Świętego. Tradycyjnie sformułowane stanowisko podtrzymywał także w różnych wypowiedziach udzielanych w kolejnych miesiącach.

Wyraźnie nie spodobało się to kardynałowi Maradiadze. W wywiadzie przeprowadzonym przez Joachima Franka z niemieckiego dziennika „Kolner Stadt-Anzeiger" na pytanie o opinię na temat, przyszłego wtedy, kardynała Gerharda Ludwiga Muellera, prefekta Kongregacji Nauki Wiary, który zdaniem Franka pokłada większą wiarę w autorytet Kościoła niż duszpasterstwo, kard. Maradiaga odpowiedział: „Pomyślałem sobie: Okej, Gerhard, może masz rację, a może nie. Chcę powiedzieć, że go rozumiem: on jest Niemcem – tak, muszę to powiedzieć, on jest w dodatku profesorem, niemieckim profesorem teologii. W jego mentalności istnieją tylko dwie opcje, że coś jest słuszne albo niesłuszne, koniec, kropka. Tymczasem, gdybyśmy rozmawiali, powiedziałbym mu: Świat, bracie mój, świat taki nie jest. Powinieneś być trochę elastyczny, gdy słyszysz inne głosy, żeby nie było tak, że tylko słuchasz i mówisz – o nie, tutaj jest ściana. No więc wierzę, że on dojdzie do tego, do rozumienia cudzych poglądów. Ale w tym momencie on jest jeszcze na początku drogi, słucha tylko swojego sztabu doradców".

Bez wątpienia wypowiedź ta była przekroczeniem kurialnego savoir-vivre'u, jeśli chodzi o publiczne polemiki pomiędzy watykańskimi duchownymi. Wydaje się jednak, że za tą nieokrzesaną opinią kryły się jeszcze inne powody niż temperament.

Znany amerykański komentator życia kościelnego ks. John Zuhlsdorf zauważył, że szczególnie istotne wydają się słowa kard. Maradiagi na temat mentalności „niemieckich profesorów teologii", które – choć wymierzone w kardynała Muellera – miały rykoszetem trafić w papieża seniora. Skąd to podejrzenie? Kardynał Maradiaga był za pontyfikatu Benedykta XVI szefem Caritasu. Jak zauważa Zuhlsdorf, organizacja ta skłaniała się w tamtym czasie w różnych miejscach świata ku świeckiej mentalności NGO, a także flirtowała z organizacjami wspierającymi aborcję i antykoncepcję. Kardynał Bertone, prawa ręka Benedykta XVI, powiedział kiedyś wprost, że Caritas potrzebuje „bardziej katolickiej tożsamości". Jak uważa Zuhlsdorf, wypowiedź ta była skierowania pod adresem kard. Maradiagi. Doszły do tego jeszcze utarczki o kwestie personalne wewnątrz Caritasu pomiędzy Benedyktem XVI a kardynałem – także na tle tożsamościowym instytucji.

Dzisiejsza kurialna kariera Maradiagi jest więc tym bardziej zastanawiająca, zwłaszcza jeśli pamięta się słowa papieża Franciszka, który już drugiego dnia swojego pontyfikatu przypomniał, że Kościół nie ma być tylko współczującym NGO i ma unikać świeckości. Ponownie Ojciec Święty powtórzył te słowa w czerwcu 2013 roku.

Jako wierzący stoimy przed trudnym pytaniem, jak papież w praktyce rozumie tę negatywną stronę świeckości.

Strażnicy doktryny

Gdy kardynał Gerhard Mueller obejmował urząd prefekta Kongregacji Nauki Wiary, przez tradycjonalistów witany był bez entuzjazmu. Dziś jednak sytuacja zdaje się inna. Można nawet odnieść wrażenie, że kontynuuje on najlepsze niemieckie tradycje tego urzędu w czasach następujących po Soborze Watykańskim II. Być może to po prostu łaska urzędu, a być może coś zupełnie innego.

Kardynał Ratzinger, choć uważany za tradycjonalistę, był i niewątpliwie jest nadal nowoczesnym teologiem. Warto się jednak zastanowić, czy faktycznie to on przeszedł drogę od jakiejś formy teologii postępowej do zachowawczej, czy raczej tak mocno zmienił się świat i otoczenie Kościoła. Lektura tekstów takich teologów czasu soboru, jak Henri de Lubac czy Hans Urs von Balthasar, pokazuje ich dziś jako myślicieli o silnej tożsamości katolickiej, choć nowoczesnym sposobie rozumowania. Tymczasem wciąż można się spotkać z opinią, jakoby byli oni rycerzami postępu. To, co kiedyś wydawało się postępowe, dziś okazuje się silnie zakorzenione w tradycji. Dotyczy to także części reprezentantów „sojuszu reńskiego" – drogi jego przedstawicieli (należeli do niego też ks. Ratzinger jako ekspert kardynała Josefa Fringsa i ks. Hans Kueng jako ekspert soboru) rozeszły się gwałtownie, a linią podziału było pozostanie lub nie przy doktrynie katolickiej.

Bez wątpienia to w tym kontekście właśnie trzeba rozumieć polemiczną aktywność kardynała Muellera, który teologicznej nowoczesności nie łączy z porzucaniem doktryny. Oczywiście jego obecność w Rzymie jest także kontynuacją zasadniczego wpływu duchownych niemieckich na kurs Kościoła.

Teologia kontestacji

Niestety, istnieje także – również wywodząca się z episkopatu niemieckiego – niedobra i znacznie silniejsza od Ratzingerowej tradycja myślenia i działania. Jej charakterystycznym rysem jest kontestowanie nauczania moralnego Kościoła i teologia dysydencka (najwyraźniej tą drogą poszli dwaj niezwykle wpływowi teologowie „sojuszu reńskiego" – wspomniany Hans Kueng oraz holenderski dominikanin Edward Schillebeeckx).

Po swojej wypowiedzi kard. Maradiaga jakby zniknął z nurtu kościelnych informacji. Jest być może zajęty sprawami, do których skierował go papież, a być może został nieco wycofany jako niezbyt zręczny polemista. Nie znaczy to jednak, że dyskusja na temat rozwodników się zakończyła. Dotyka ona bowiem spraw z samego serca doktryny moralnej wynikającej przecież z Ewangelii. Trzeba nawet powiedzieć więcej – dyskusja dopiero zaczęła nabierać niezbyt zdrowych rumieńców.

Stało się to za sprawą kolejnych niemieckich purpuratów bliskich Franciszkowi. Pierwszy to kard. Reinhard Marx, autor głośnej książki „Kapitał", tytułem nawiązującej do innej książki napisanej przez innego, nieco bardziej słynnego, Marksa. Kardynałowi temu także przez pewien czas przypisywano autorstwo schematów, z których powstała społeczna encyklika Benedykta XVI „Caritas in Veritate".

Drugi z protagonistów nowego duszpasterskiego otwarcia wobec cudzołożących rozwodników to kard. Walter Kasper, wieloletni prefekt Kongregacji ds. Krzewienia Jedności Chrześcijan, przeżywający kolejny wzlot swojej pozycji, gdy został wymieniony podczas jednego z wystąpień Ojca Świętego jako ważny współczesny teolog.

Propozycja Kaspera wychodzi od próby rozróżnienia doktryny i dyscypliny w nauczaniu Kościoła i dopuszczania „niektórych" rozwiedzionych – a żyjących w nowych związkach bez orzeczenia nieważności zawartego wcześniej małżeństwa – do komunii świętej. W praktyce sprowadzałoby się to do lekceważenia także doktryny. Szczególnie w takim kraju jak Niemcy, gdzie Kościół przynajmniej od czasów bojkotu „Humanae vitae" nie głosi katolickiej moralności.

Wprost mówiła mi o tym w 2011 roku niemiecka socjolog, pisarka i publicystka Gabriele Kuby: – Kościół katolicki w Niemczech jest miękki i liberalny, brakuje mu stanowczości. Wielkim problemem Kościoła w naszym kraju było to, że w 1968 roku episkopat niemiecki zakwestionował encyklikę „Humanae vitae". To było brzemienne w skutki. Można powiedzieć, że została przestawiona zwrotnica. Na początku tory rozchodzą się w niewielkim stopniu, ale potem następuje już zupełne rozłączenie. Tak właśnie było z nieposłuszeństwem wobec papieża Pawła VI.

Kuby kreśli też dwoistość nurtów Renu, które, jak dziś widzimy, znów gwałtownie wpadają do Tybru. Cytowana rozmowa miała miejsce jeszcze za pontyfikatu Benedykta XVI. – Żyjemy w kraju, który ma wielkiego papieża, i ten papież jest u nas nieustannie atakowany. Moglibyśmy się podnieść przy tym papieżu, wyprostować się – jako chrześcijanie, jako naród. Można powiedzieć, że Bóg wybaczył nam wiele grzechów i dał nam papieża, byśmy mieli punkt orientacyjny, którego można się trzymać.

Jednocześnie, jak zauważa Kuby, Kościół w Niemczech stał się zakładnikiem własnej postawy. Odrzucając głoszenie katolickiej moralności, pozostaje bezradny zarówno wobec katolików w swoim kraju, żyjących w przekonaniu, że nie chodzi tu o sprawy ważne, ale jedynie o kościelną dominację, jak i wobec państwa stosującego surowy przymus edukacyjny. W tym także edukacji seksualnej, mającej więcej wspólnego z deprawacją niż nauczaniem. Nietrudno sobie wyobrazić reakcję wiernych. „Jak to? Od dziesięcioleci mówiliście, że Rzym przesadza w sprawach moralnych, a teraz chcecie nam powiedzieć, że jednak ma rację? Zatem odchodzimy".

A odejścia są dla niemieckiego Kościoła bardzo bolesne – oznaczają utratę podatników. Wierzący czy niewierzący – ważne, że należą do Kościoła, nie chcą się z niego wypisywać i część ich podatków płaconych państwu trafia na konto Kościoła. W tej perspektywie nacisk niemieckich kardynałów, by „coś zmienić", może być odczytany jako wyraźna próba rozwiązania problemu dysonansu we własnej wspólnocie – trwającego od „Humanae vitae".

Nie wiadomo tylko, czy owce idą za pasterzami czy pasterze za owcami. I najważniejsze –  czy wciąż idą oni wspólnie za Panem?

Faryzejska kazuistyka

Propozycja Kaspera i Marksa składa się z pięciu punktów-warunków: 1. konieczna byłaby skrucha z powodu rozpadu małżeństwa; 2. nie byłby możliwy powrót do małżeństwa; 3. nie można by – bez obciążania się nową winą – zrezygnować z nowego związku; 4. katolik stara się w nowym związku żyć wiarą i wychowywać w niej dzieci; 5. pragnie sakramentów jako źródła siły w tej sytuacji.

Na tę propozycję po raz kolejny stanowczo zareagował kard. Mueller, przypominając, że w naprawdę dramatycznych sytuacjach istnieje możliwość zbadania, czy dane małżeństwo zostało zawarte ważnie. Przypomniał też, że nie można zapominać o grzechu ciężkim, jakim jest życie w związku niesakramentalnym.

Oprócz kard. Muellera ostro na tę propozycję zareagował kard. Carlo Caffara, mówiąc wręcz o hipokryzji: „Kościelna debata o rozwodnikach i dopuszczaniu ich do sakramentów schodzi na złą drogę. Przypomina ona kazuistykę, którą stosowali wobec Jezusa faryzeusze" – powiedział kard. Caffara, pierwszy wieloletni przewodniczący Papieskiego Instytutu im. Jana Pawła II dla Studiów nad Małżeństwem i Rodziną. „To właśnie ta perspektywa, w której Jezus nie chciał rozpatrywać małżeństwa – powiedział Radiu Watykańskiemu wieloletni doradca Jana Pawła II. – Jezus nie konfrontuje osoby z normą, ale z prawdą, którą Ojciec wpisał na początku w nasze serce. Jeśli nie wyjdziemy z tej logiki, którą proponują faryzeusze, to w sposób nieunikniony staniemy wobec dylematu: człowiek czy prawo moralne? Albo, albo. Wyjaśnia to Jan Paweł II w »Familiaris consortio«. I bardzo mnie dziwi, że w całej tej debacie przemilcza się nauczanie Jana Pawła II. Ten wielki papież poświęcił ludzkiej miłości 134 katechezy. Jako naoczny świadek mogę zapewnić, że problem rozwodników żyjących w związkach niesakramentalnych był przez Jana Pawła II rozważany z wielką uwagą i bardzo głęboko. Papież brał pod uwagę różne sytuacje. Kto uważa »Familiaris consortio« za dokument przedawniony, najprawdopodobniej go w ogóle nie czytał. Problem leży gdzie indziej. Czy przez ostatnie lata rzeczywiście głosiliśmy Ewangelię małżeństwa? A może raczej zadowalaliśmy się odrobiną psychologii i odrobiną Słowa Bożego?" – dodał wieloletni współpracownik Jana Pawła II.

Do krytyki przyłączył się także kard. Raymond Burke, który wprost uznał rozważania i propozycje kard. Kaspera za błędne. Zauważył, że nie chodzi o prawdę rozwijającą się w historii, ale o słowa samego Pana Jezusa, który kwestie małżeństwa określił bardzo jasno.

Biorąc to wszystko pod uwagę, można się obawiać, czy do Kościoła nie zakrada się duch świeckości. I nie dzieje się to w tych miejscach, w których tropią go świeckie media, ale tam, gdzie upomina się o to Ewangelia. Nie warto tworzyć teorii spiskowych i łączyć zbyt silnie wpływu hierarchów niemieckich oraz ich sprzymierzeńców na wybór argentyńskiego kardynała na papieża. Jednocześnie historia ostatniego soboru pokazuje, że takie rzeczy jednak się zdarzają. Wiele wskazuje na to, że dziś Kościołowi powszechnemu czkawką odbijają się wewnętrzne problemy jednej z najbogatszych wspólnot lokalnych, która ma trudności z wyzbyciem się światowości. Bo i faktycznie poza nią niewiele niemieckim purpuratom już zostało.

Zawiedzione nadzieje

Wydaje się też, że całemu Kościołowi dobrze by zrobiło, gdyby to właśnie Kościół niemiecki wziął sobie do serca papieskie wezwanie do ubóstwa lub gdyby po prostu... zbiedniał. Papież krytykował ostatnio klerykalizm, który możemy chyba rozumieć jako skupienie duchownych na sobie. Tylko kto jeszcze słucha papieża?

To, co przeżywamy za pontyfikatu Franciszka, przypomina jako żywo sytuację z czasów Pawła VI. Papież najpierw sprowokował dyskusję o antykoncepcji, dając wielu fałszywe nadzieje, ale potem szybko ją uciął stanowczą encykliką. Dzisiejsze kłopoty to efekt tamtych zawiedzionych nadziei na zmianę nauczania moralnego Kościoła. Pytaniem naszych czasów jest, czy papież Franciszek będzie tę rozpętaną dziś dyskusję potrafił zakończyć w podobnie nadprzyrodzony sposób jak jego poprzednik – wbrew światowym interesom.

Autor jest historykiem idei, publicystą, redaktorem „Christianitas"

Na dobre i na złe, przynajmniej od Soboru Watykańskiego II, przewodzi nam w Kościele rzymskim episkopat niemiecki. Jak wiadomo, Ren wpadł wtedy do Tybru. Tak brzmiał tytuł głośnej przed laty książki o przebiegu soborowych dyskusji. Książki, która nie tyle podawała interpretację jego dokumentów, ile pokazywała kulisy, posunięcia i sojusze uczestników tego wydarzenia. Powiedzielibyśmy dziś, że autor, o. Ralf Wiltgen SVD, opowiedział nam o polityce kościelnej czasu soboru.

Niemieccy biskupi i kardynałowie należeli do głównych aktorów na tej scenie i grali na skrzypcach postępu. Sekundowali im przedstawiciele innych niemieckojęzycznych Kościołów lokalnych, a także duchowni z Holandii i Francji. Po soborze Kościół w Niemczech gorliwie wprowadzał reformy, a nawet w swoich działaniach szedł o wiele dalej, zgodnie z przekonaniem, że dokumenty, które zostawili Kościołowi ojcowie soboru, nie są aż tak ważne. Ważny był „duch zerwania z potrydencką przeszłością", który – jak twierdzono – konserwatyści uwięzili w klatce niedoskonałych, kompromisowych ustaleń zapisanych w konstytucjach, dekretach i deklaracjach.

Skutki tego nastawienia można było zobaczyć niedługo później, gdy papież Paweł VI rozpoczął dyskusję na temat antykoncepcji. Wtedy to biskupi z kilku krajów europejskich pod przewodnictwem Niemców odrzucili jednoznaczne stanowisko zawarte w encyklice „Humanae vitae". Siła kontestacji tego wydanego w 1968 roku dokumentu była tak duża, że przez kolejną dekadę – aż do końca życia – Paweł VI nie ogłosił żadnego dokumentu tego typu.

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką