Książkami z PRL w tytule dałoby się wyposażyć całkiem sporą bibliotekę. Było i o subkulturach, i o samochodach, o życiu codziennym i o historii, o sekretach służb i ukrywanych katastrofach, o architekturze i popkulturze. Na poważnie i na wesoło: zwłaszcza na wesoło. Otóż autorów i wydawców (bo niektóre pozycje były antologiami lub kompilacjami) próbujących nas przekonać, że PRL to „najweselszy barak w socjalistycznym obozie" (książka o takim tytule też się, oczywiście, ukazała), było kilkudziesięciu. Żaden jednak, o dziwo, nie odniósł spektakularnego sukcesu. Choć niektórzy się o niego otarli – mam na myśli Cezarego Praska (autora „Złotej młodzieży PRL" i „Życia towarzyskiego w PRL") oraz wydawnictwo Vesper z serią „Absurdy PRL-u". Trzeba było jednak 25 lat i Sławomira Kopra, by wynaleźć bestsellerową formułę pisania o poprzednim ustroju.
Bestsellery z łezką
Ów historyk, piszący wcześniej przede wszystkim książki o czasach II Rzeczypospolitej, podobny patent zastosował wobec rzeczywistości komunistycznej Polski. Efektem jest seria składająca się już dziś z pięciu części. Ale jeśli chodzi o ten cykl, to – jak głosił tytuł pewnej zabawy w popularnym programie Szymona Majewskiego – „końca nie widać". Można sobie wyobrazić, że takich pozycji powstanie drugie tyle albo i pięć razy więcej, jeśli tylko będą chętni do ich kupowania. A tak się składa, że do tej pory każda z książek Kopra trafiała na listy najchętniej kupowanych. Co by znaczyło, że tego właśnie polscy czytelnicy oczekują. Odpowiedź na pytanie, dlaczego właśnie taki sposób mówienia o peerelowskiej przeszłości im się podoba, wydaje się niezwykle interesująca z punktu widzenia socjologicznego. Wiele mówi bowiem o tym, jacy jesteśmy dziś i jak postrzegamy najnowszą historię.
Tu dwa jeszcze zastrzeżenia, które należy poczynić na wstępie. Oczywiście, jeśli chodzi o książki opowiadające o czasach komunizmu, doskonale wiem o istnieniu fenomenu wspomnień osób z okolicy ówczesnej elity władzy. Istotnie, wciąż są to pozycje najpopularniejsze w owym segmencie peerelonostalgii – tak nazwijmy to zjawisko roboczo. I jest tak od czasów „Przerwanej dekady" (sporo ponad milion sprzedanych egzemplarzy wywiadu z Edwardem Gierkiem) oraz „Alfabetu Urbana" (dzięki któremu osławiony rzecznik rządu miał pieniądze na założenie „NIE") po „Czerwoną księżniczkę" z ubiegłego roku (o synowej Gierka) czy „Towarzyszkę panienkę" Moniki Jaruzelskiej (wkrótce druga część wspomnień pt. „Rodzina", a książkę poprzedziła awantura o wywiad w „Newsweeku"). Kwestia druga dotyczy samych książek Sławomira Kopra. Otóż nie są one typowym produktem z cyklu „PRL na wesoło". Nie zbierają dowcipasów o „Polaku, Rusku i Niemcu" czy o milicjantach. Ich celem jest zabawić nas, ale w nieco inny sposób. W gruncie rzeczy znajdziemy w nich zarówno to, co najbardziej przyciąga czytelników we wspomnieniach elity PRL, jak i żarty, które lubią tropiciele ówczesnych absurdów, wielbiciele filmów Barei, „Rejsu" i serialu „07 zgłoś się". Ale nie to jest w nich najważniejsze i nie to chyba decyduje o ich sukcesie. Przede wszystkim książki te są pomnikiem wystawionym anegdocie. Czemuś, co w zasadzie zniknęło wraz z PRL.
Niby każdy intuicyjnie wie, czym jest anegdota, ale przywołajmy jej podstawową definicję: jest to mianowicie krótkie opowiadanie o charakterystycznym epizodzie z życia znanej postaci, zakończone zaskakującą, dowcipną puentą (jak głosi Encyklopedia PWN). Dalej, oczywiście, można jeszcze dopowiadać, że anegdoty mogą być zarówno zmyślone, jak i prawdziwe; dotyczyć postaci historycznych i współczesnych; przede wszystkim są dowcipne, ale bywają też dydaktyczne; że mogą być towarzyskie i literackie (umieszcza się je w listach, wspomnieniach, pamiętnikach, biografiach). Korzeniami zaś sięga ów gatunek półtora tysiąca lat wstecz, gdzieś w czasy z pogranicza starożytności i średniowiecza, kiedy to swoje wspomnienia „anegdotami" nazwał Prokopiusz z Cezarei. Pierwotnie to sformułowanie oznaczało „pisma niewydane" czy też nieprzeznaczone do publikacji. Co tym łatwiej zrozumieć, że obsmarowani w nich zostali uchodzący za ideał sprawiedliwego władcy cesarz Justynian i jego żona Teodora, uważana z kolei za wzór cnót. Jedno się wszak od czasów Bizancjum nie zmieniło. Anegdoty dotyczą znanych osób i powinny być dowcipne.
Pary, gwiazdy ?i gwiazdeczki
Bez anegdot książki Sławomira Kopra kompletnie nie miałyby sensu. Czytałoby się je jak poszerzone notki w Wikipedii, a za to nikt by nie zapłacił kilkudziesięciu złotych. Tymczasem zarówno „Sławne pary PRL", „Kobiety władzy PRL", „Życie artystek PRL", „Skandaliści PRL", jak i wydane właśnie „Gwiazdy kina PRL" na fundamencie z anegdot się opierają. Owszem, są to anegdoty przemielone już dziesiątki razy w setkach artykułów prasowych i książek, ale mimo wszystko mają wdzięk. Zapewne dlatego, że czaru nie można odmówić bohaterom tych historyjek, którzy byli ludźmi wybitnymi i barwnymi.
Posłużmy się teraz przykładem książki, która wciąż jeszcze gości na listach bestsellerów – „Skandaliści PRL". Jest to bowiem idealny przykład metody autora. Otóż jej bohaterów w żaden sposób skandalistami nazwać się nie da. Skandal to wydarzenie budzące powszechne oburzenie czy też zgorszenie. Jest nim np. to, że piosenkarka Doda napada w miejscu publicznym (w tym wypadku w toalecie podczas pewnej gali) na prezenterkę TVN Agnieszkę Szulim za komentarze na swój temat. Albo to, że Kuba Wojewódzki i Michał Figurski żartują w chamski sposób z czyjegoś koloru skóry lub nazywają prezydenta człowiekiem małym i głupim.