Przyślijcie kamizelki kuloodporne

W Drohobyczu doskonale widać, ?co się dzieje na całej Ukrainie: starania, aby rewolucję przeprowadzić zgodnie z prawem. Aby uprawomocnić nowy porządek.

Publikacja: 02.05.2014 01:28

Drohobycz, Drohobycz – a w nim pokłady galicyjskie, polskie, sowieckie i ukraińskie – w obiektywie K

Drohobycz, Drohobycz – a w nim pokłady galicyjskie, polskie, sowieckie i ukraińskie – w obiektywie Kuby Kamińskiego przed czterema laty

Foto: Plus Minus

Red

Prawie stutysięczny Drohobycz to miłe miasto we wspomnieniach Kresowiaków z ziemi lwowskiej. Marian Hemar opiewał je jako półtora miasta złożonego w równych proporcjach z Żydów, Polaków i Ukraińców. De facto Żydów było najwięcej, ale też de facto część z nich spolonizowała się w mowie i w obyczaju tak jak sam Hemar czy najwybitniejszy drohobyczanin, klasyk literatury polskiej i światowej – Bruno Schulz. Dla Ukraińców miasto było zawsze jednym z ruskich, a przede wszystkim miejscem nauki i pracy Iwana Franki, najwybitniejszego intelektualisty ukraińskiego drugiej połowy XIX wieku.

Małopolska Wschodnia, Ukraina Zachodnia

Dzisiaj Drohobycz jest w 98 procentach ukraiński, Polacy musieli wyjechać, a Żydów wymordowano podczas okupacji niemieckiej, ale jego mieszkańcy wiedzą o polskim czy żydowskim wkładzie w rozwój miasta.  Festiwale Franki i Schulza odbywają się naprzemiennie co dwa lata, a symbolem zmiany i ciągłości może być fakt, że przedwojenna główna ulica Mickiewicza nosi dziś nazwę Szewczenki, a przedwojenna mała boczna od niej uliczka Szewczenki nosi dzisiaj nazwę Mickiewicza.

W Drohobyczu nasza Katedra (Socjologii Obyczajów i Prawa w Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego – red.) prowadzi już od kilku lat badania socjologiczne, wpierw wśród małej  polskiej mniejszości, dumnej z tego, że jeszcze pod koniec pieriestrojki odwojowała od władzy radzieckiej kościół farny, później wśród ogółu drohobyczan, do których trafiliśmy z pomocą studentów ze stowarzyszenia Alter, którzy pod opieką niezmordowanej pani Wiery Meniok z uniwersyteckiego ośrodka studiów polonistycznych zajmują się pielęgnacją pamięci o Brunonie Schulzu, ale rozwijają też coraz więcej innych projektów własnych, także we współpracy z ośrodkami i artystami polskimi.

Już w 2010 roku reprezentatywne badania ankietowe przyniosły wyniki optymistyczne dla tej współpracy – większość drohobyczan uważała,  że pojednanie z Polską jest możliwe i że już zostało osiągnięte, podczas gdy zapytani o stosunki z Rosją odpowiadali najczęściej, że pojednania takiego nie ma i nie będzie.

Ukraiński Drohobycz w okresie międzywojennym aktywnie sprzeciwiał się rządom polskim, OUN był tu silny, chociaż na terenie miasta nie doszło do krwawych starć z Polakami. Działacze ukraińscy byli za to prześladowani już przez nową władzę – przecież w pobliskich górach antykomunistyczna partyzantka utrzymała się aż do lat 50. – zaludnili gułag, z którego wracali powoli aż do końca lat 60.

Prześladowany był także ukraiński Kościół greckokatolicki, który musiał przyjąć podziemne formy działania. Nic dziwnego, że w ukraińskim Drohobyczu władza radziecka trzymała się na bagnetach, ukryty opór był stały, a z chwilą uzyskania wymarzonej niepodległości ukraińskie organizacje narodowe, weterani UPA i partia Swoboda stali się ważnym elementem życia publicznego.  Pod tym względem Drohobycz jest reprezentatywny dla dawnej Małopolski Wschodniej, jak ją nazywali Polacy, czy Ukrainy Zachodniej, jak ja określali Ukraińcy.

Na ćwiczenia rezerwy

W dzisiejszym Drohobyczu – a opisuję swoje wrażenia z pobytu w pierwszych dniach marca – panuje atmosfera spokojnego skupienia. Nie widać objawów paniki ani na granicy polskiej, ani w Drohobyczu, ani w centralnym dla regionu  Lwowie. Sklepy wciąż pełne,  nie ma kolejek. Im bardziej na wschód, tym częściej słyszy się jednak o wojnie.

Społeczeństwo, już zszokowane tragedią majdańską, doznaje nowego szoku, jakim jest pełzająca agresja rosyjska. To jest zachód Ukrainy, jej „Piemont", i nie znajdzie się tu ludzi broniących Rosji i jej przywódcy. Na bazarze sprzedający nabiał i jabłka wieśniacy rozmawiają o tym, kto był kiedyś w Soczi. W marszrutce też słychać nagle, jak otulona w tułuby kobieta mówi do sąsiadki, oburzona jej głupotą: „Szto ty, choczesz żyt' u Putina?". Pytanie retoryczne.

W mieście paruset młodych zgłosiło się już na ochotnika do wojska. – Jak trzeba, będzie wojna! – odpowiada z determinacją młody intelektualista, do którego już trafiło powołanie, na razie na jednodniowe ćwiczenia rezerwy. Inny, młodszy, słuchając, ma lęk w oczach. Andrej, który jeździł na kijowski Majdan, mówi nam, że w Truskawcu, gdzie leczą się ranne ofiary z Majdanu, lekarze obserwują traumę taką jak po doświadczeniach frontowych u żołnierzy, dwie osoby już definitywnie trzeba  przenieść pod opiekę psychiatryczną. Akcja, a potem ogień z broni palnej, śmierć i rany wokół to już nie film, ale bolesna rzeczywistość.

Przypomina się w tym momencie, że społeczeństwo ukraińskie nie ma za sobą takich doświadczeń jak zbrojna akcja wojska na polskim Wybrzeżu czy akcja ZOMO w kopalni Wujek. A wszędzie otwarty telewizyjny ukraiński Kanał 5 powtarza co bardziej dramatyczne sceny z konfrontacji z Rosjanami. Na razie bez przelewu krwi, ale – jak się tu słyszy – tylko na razie.

W rozmowach wraca też szok, jakim jest konfrontacja z braćmi Ukraińcami ze wschodu kraju. Wszyscy ich znają i nie mają złych wspomnień. Wręcz przeciwnie, podkreśla się, że przecież rosyjski był bodajże najczęściej używanym językiem na kijowskim Majdanie i że wielu ludzi przyjechało ze wschodu, aby Majdan wesprzeć.

Ale jest też pamięć o konfrontacji z ludźmi, których przywieziono z Doniecka czy Ługańska, płacąc im kilkadziesiąt hrywien diety. Ci ludzie z anty-Majdanu nie byli w stanie zrozumieć – mówią młodzi – że ktoś może być za darmo na Majdanie. „Mają jakiś inny sposób myślenia", i to pozostaje zagadką, podobnie jak los wschodniej Ukrainy, bo co do Krymu to nikt sobie nie robi złudzeń.

System chory ?i skorumpowany

Miasto – jak wiele innych na Ukrainie – ma już od paru miesięcy nowy rytm codziennych i cotygodniowych mobilizacji publicznych. Oglądamy w piątek wiec-nabożeństwo, prowadzone jak co dzień przez duchowieństwo greckokatolickie. Osób jest kilkadziesiąt, duchowni widoczni. Podchodząc, spodziewam się, że usłyszę słowa emocjonalne, pobudzające do walki... Nic podobnego, tematem jest korupcja. W ogóle korupcja jest obok niezależności i jedności Ukrainy najczęściej powtarzającym się w rozmowach i na wiecach słowem. Duchowni tłumaczą, jakim złem jest korupcja i to, że przez 22 lata niepodległości nic nie zrobiono, aby tę plagę społeczną ograniczyć.

Porównania polsko-ukraińskie są o tyle trudne, że mamy do czynienia z odmiennym procesem emancypacji społecznej rozłożonym na trzy etapy. W 1991 roku Ukraina uzyskała nagle niepodległość, i to bez walki. W 2004 roku aktywna część społeczeństwa wymusiła pomarańczową rewolucję, która wprowadziła rzeczywiste struktury demokratyczne. W latach następnych nowy układ rządzący skłócił się, co znamy z własnego doświadczenia, ale też nie dokonał – inaczej niż u nas – żadnego realnego kroku w stronę zmian politycznych i gospodarczych, tak że oligarchia neokapitalistyczna sprawowała władzę realną, a formalną od zwycięstwa Wiktora Janukowycza.

Symbolem zmiany i ciągłości może być fakt, że przedwojenna główna ulica Mickiewicza nosi dziś nazwę Szewczenki, a przedwojenna mała boczna od niej uliczka Szewczenki nosi dzisiaj nazwę Mickiewicza

Tymczasem rosnące aspiracje rozwijającej się klasy średniej (mówię o klasie naprawdę średniej, drobnym i średnim biznesie, inteligencji,  a nie o tak nazywanej klasie wyższej, jak to jest w modzie  w polskich mediach) pozostawały niespełnione. Te aspiracje wyrażają się w dążeniu do Europy jako swoistej normalności, w odróżnieniu od żądzy posiadania majątków w Europie, którą żyje ukraiński czy rosyjski oligarcha-milioner. To tym zwykłym ludziom korupcja przeszkadza, bo oligarchów stać, żeby za wszystko, także za gulasz z „wiewiórek afrykańskich", zapłacić.

Dla tych ludzi ukształtowany po 1991 i 2004 roku wielopartyjny system polityczny okazał się chory i skorumpowany. Stąd idea demokracji bezpośredniej, którą rządy Majdanu mają ucieleśnić. Także z niejasnymi siłami i ruchami, takimi jak Prawy Sektor, przed rewolucją nieznany, a teraz wszechobecny.

Pan Kurczyk i procedury

Rozmawiam w niedzielę po wiecu, tym razem w rocznicę Szewczenki,  z Romanem Kurczykiem, nowym sekretarzem władz miejskich Drohobycza. Nazwa jest myląca, bo pan Kurczyk jest obecnie najważniejszą osobą w mieście. Sytuacja jest rewolucyjna, Drohobycz jest miniaturową repliką Kijowa – dotychczasowy burmistrz ustąpił z urzędu,  ale twierdzi, że nie stało się to zgodnie z prawem, jego zastępca z kolei jest nieuchwytny, na zwolnieniu lekarskim.

Burmistrza wybiera tu ogół mieszkańców, a wybory dopiero za parę  miesięcy. Najwyższy urzędnik, którego zgodnie z prawem może powołać rada miejska, to właśnie sekretarz zarządu miejskiego. I rada wybrała pana Kurczyka w tajnych wyborach, jak trzeba, i przy udziale kontrkandydata.

Tyle że pan Kurczyk to nie byle jaki kandydat. Owszem, jest już trzecią kadencję radnym, ale jest też przewodniczącym miejskiej Rady Narodowej. Tak jak w Kijowie część Rady Najwyższej w czasie wydarzeń na Majdanie utworzyła Radę Narodową bez „regionalistów" i komunistów, tak i w terenie powstały w podobny sposób obwodowe czy miejskie rady narodowe złożone z opozycyjnych deputowanych.

No i jest jeszcze Majdan, także drohobycki, który stanowi miejscową filię kijowskiego. Są w nim deputowani opozycyjni, ale także młodzi aktywiści, najchętniej powiedziałbym: młoda inteligencja lokalna – pojęcie polityczne znane Polakom z  czasów Października '56.

Majdan zatwierdził kandydaturę pana Kurczyka, ale wybrała go na sekretarza lege artis rada miejska (już nie pytam, czy w pełnym składzie).  I teraz pan Kurczyk, któremu podporządkowali się urzędnicy, ma przejąć kasę i pieczęć miejską. Ale trwa rewolucja – i rządy prawa, które pan Kurczyk zapowiada w swych przemówieniach, są z nią w konflikcie. Bo nowy włodarz zgodnie z przepisami musi przejść wszystkie procedury sprawdzające (niekaralność, stan zobowiązań podatkowych itd.), a tymczasem urząd musi jakoś funkcjonować, pensje trzeba wypłacać, nie tylko urzędnikom, ale także nauczycielom i lekarzom, trzeba też płacić rachunki miejskie. Tak mi to przedstawiają pan Kurczyk i jego brat, również deputowany, ale do rady obwodu lwowskiego.

Ta procedura trwa ze dwa tygodnie, a rządzić trzeba już, minął tydzień od wyborów, we wtorek ludzie idą do pracy po wykorzystaniu wolnego w zamian za sobotni Dzień Kobiet. Kiwam głową ze współczuciem i zrozumieniem, ale pan Kurczyk dodaje: – Jest jeszcze jedna kolizja!

Jaka? Otóż funkcjonariusz publiczny nie może prowadzić biznesu, a pan Kurczyk jest biznesmenem (lokalna prasa zaznacza, że małym biznesmenem, w domyśle: żadnym oligarchą). Rada Najwyższa w Kijowie ma uchwalić przepisy uproszczone, ale jeszcze nie uchwaliła, a wedle obowiązujących zamknięcie interesu trwa co najmniej dwa miesiące.

Pan Kurczyk traktuje prawo poważnie, jakoś trzeba będzie ten konflikt rozwiązać, ale dla mnie najważniejsze jest jego pragnienie, aby robić rewolucję w zgodzie z prawem. Kazus Janukowycza pokazuje, jak ważne są dla nowej władzy detale prawne. Wszyscy tu wydają się zajęci pracą nad uprawomocnieniem nowego porządku.

Lustracja za pomocą ?woli ludu

Pan Kurczyk pyta mnie, jak walczyliśmy z korupcją, jak wygląda w Polsce lustracja, którą zresztą tutaj rozumie się inaczej, znacznie szerzej – Majdan chce sprawdzać wszystkich kandydatów na urzędników miejskich, których mianuje nowy sekretarz. Jak sprawdzać? Sprawdzać za pomocą woli ludu, czyli Majdanu.

A partie? – pytam. Sekretarz może mianować władze wykonawcze według swojego uznania i tak pan Kurczyk ma zamiar postąpić, biorąc do nowych władz młodych inżynierów, architektów, prawników. Niezależnie od zgody partii – sam zresztą jest lojalnym i wieloletnim członkiem Ruchu – ale za zgodą Majdanu.

Gdzie jeszcze ten Majdan się pojawia? W patrolach obywatelskich. Gdy w Kijowie panował chaos, nowe rewolucyjne władze zebrały wszystkich odpowiedzialnych za porządek publiczny w mieście i koordynowały ich pracę, chociaż takich kompetencji nie mają w „normalnych" czasach. A co noc na miasto wychodzi pięć patroli złożonych z milicjantów i ochotników (widziałem długowłosą ochotniczkę) w żółtych kamizelkach, tak aby dać starym siłom porządku rewolucyjną prawomocność i zarazem poddać je kontroli antykorupcyjnej. Mówi się zresztą, że przestępczość w tych dniach gwałtownie zmalała, chociaż podobno powrót do konstytucji z 2004 roku powitano odrzuceniem zakazu spożywania piwa w miejscach publicznych.

Pytam, jak możemy pomóc. Bracia Kurczykowie, deputowani różnych szczebli, zgodnie proszą o przekazanie podziękowań dla Polski i Polaków za ich postawę i wsparcie dla Ukrainy oraz za działania polskiego rządu. Słyszę podobne słowa w różnych miejscach. Nawet podczas szewczenkowskiego wiecu w Truskawcu słyszę, jak zawzięty miłośnik teorii narodowych Dmytro Doncowa wyznaje przed tłumem, iż przeżył szok, widząc, że to Polska właśnie okazała się najbardziej odważnym sojusznikiem Ukrainy. To zmusiło go do nowego spojrzenia na nasz kraj.

I wszystko pięknie, mówimy o możliwej współpracy eksperckiej, lustracji, korupcji, rządach prawa, ale pod koniec rozmowy twarz nowego włodarza Drohobycza poważnieje, gdy prosi o przysłanie kamizelek kuloodpornych dla tych, którzy są przerzucani na wschód do obrony przed Putinem.

Autor jest socjologiem i antropologiem związanym z Uniwersytetem Warszawskim. ?W czasach PRL w opozycji demokratycznej, uczestnik Okrągłego Stołu po stronie solidarnościowej, w latach 1990–1991 poseł  KLD i wicemarszałek Sejmu

Prawie stutysięczny Drohobycz to miłe miasto we wspomnieniach Kresowiaków z ziemi lwowskiej. Marian Hemar opiewał je jako półtora miasta złożonego w równych proporcjach z Żydów, Polaków i Ukraińców. De facto Żydów było najwięcej, ale też de facto część z nich spolonizowała się w mowie i w obyczaju tak jak sam Hemar czy najwybitniejszy drohobyczanin, klasyk literatury polskiej i światowej – Bruno Schulz. Dla Ukraińców miasto było zawsze jednym z ruskich, a przede wszystkim miejscem nauki i pracy Iwana Franki, najwybitniejszego intelektualisty ukraińskiego drugiej połowy XIX wieku.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał