Stary dowcip z czasów komunizmu powiada: „Jaka jest różnica między bezrobociem w socjalizmie a bezrobociem w kapitalizmie?" Prawidłowa odpowiedź brzmi: „Niewielka: w socjalizmie bezrobotni byli za bramą, w fabryce. W kapitalizmie są przed bramą, w mieście".
Kultura pracy
Gdy komunizm upadał, nasi ówcześni świeżo opierzeni liberałowie – neofici „kapitalizmu utopijnego" – pocieszali, że niewielkie bezrobocie rzędu 5 procent jest niezbędne dla utrzymania efektywności pracy, bo lęk przed jej utratą przymusza do wysiłku. Skłonni byliśmy na to przystać, tym bardziej że doświadczenia tych, którzy próbowali szczęścia jako siła robocza na kapitalistycznym rynku nowojorskiego Greenpointu albo bliżej – w Berlinie, podówczas jeszcze Zachodnim, lub Wiedniu – były zachęcające.
Tak to bywało za dawnych, nie wiem, czy dobrych czasów. Kapitalizm – podobnie jak ustrój poprzedni – także jest „realny", dolar zleciał, złoty stężał. Bezrobocie dosięgło więcej niż co dziesiątego chętnego do zatrudnienia; raz spada, raz rośnie, ale wciąż jest dwucyfrowe i chyba takie pozostanie. Tylko z pokątnego rynku pracy na Greenpoincie wypędzają nielegalnych Polaków jeszcze bezwzględniej niż wtedy, gdy granice bywały rzeczywiście zakazane. Bo Berlin, Wiedeń, Dublin, co tam jeszcze, mamy dozwolone jako szczęśliwie przyjęci do Unii. Ale tam też trudniej o pracę, chyba że na zmywaku, ale zmywaków coraz mniej, wszędzie maszyny. A w kraju jeszcze gorzej, co piąty zatrudniony pracuje za grosze, wedle śmieciowej umowy bez ubezpieczenia na starość, z możliwością wyrzucenia już jutro, najdalej pojutrze. Czy o taką Polskę walczyliśmy? Aż chciałoby się zawołać: Komuno, wróć!
Praca – jak twierdzą darwiniści – uczłowieczyła małpę, a na pewno ukształtowała człowieka, jakim jest dzisiaj. Praca tworzy bogactwo narodów i dobrobyt ludzi. Obojętnie czy jest to ciężka robota wieśniaka albo hutnika, czy praca intelektu ucieleśniona w oprogramowaniu komputerów albo w przynoszącej tantiemy piosence. Obojętnie czy jest to wysiłek robotnika lub inżyniera, czy też zyski wielkiego kapitalisty z zatrudnienia setek tysięcy ludzi pomnażających cudzy majątek. Nasza dzisiejsza kultura, której wszyscy – bez względu na pochodzenie i kolor skóry – jesteśmy dziedzicami, jest na pewno kulturą pracy. Wypada pracować, nie wypada leniuchować. Uczciwy, ciężko pracujący człowiek to najlepsza rekomendacja, obojętnie czy chodzi o kogoś, kto macha łopatą czy piórem.
Ale nie zawsze tak było. W starożytności praca to pogardzany los niewolników. Wolnemu obywatelowi greckiego miasta-państwa – tego prototypu demokracji – nie wypadało się trudzić; powinien mieć czas na zajmowanie się sprawami publicznymi, roztrząsanie problemów filozoficznych i godziwą rozrywkę. Jeszcze Stary Testament powiada wzgardliwie o wyrzuconym z raju praojcu: „W pocie czoła chleb swój dobywać będziesz!". Potem przychodzą lepsze czasy dla pracy, choć zawsze są grupy, którym udaje się od niej wymigać, by żyć na koszt innych.