Ciekawe, dlaczego teraz nie mamy – zapytał kiedyś celnie Janusz Głowacki z właściwym sobie upodobaniem do paradoksów. Do tej listy można by jeszcze dodać wysokonakładową prasę kulturalną, która miewała, mimo cenzury, naprawdę wysoki poziom (w różnych okresach były to pisma takie jak „Literatura", „Kultura" czy „Współczesność"). Dziś nic już z tego nie zostało, a miejsca takie jak tygodnik „Rzeczpospolitej" „Plus Minus", gdzie można jeszcze znaleźć esej poświęcony przemianom kultury, są bardzo nieliczne. Oczywiście wychodzą też najróżniejsze periodyki literackie, filmowe itp. Ale funkcjonują dziś one na zasadzie, bo ja wiem, hobbystycznych pism dla hodowców chomików.
A propos chomików, to o nich również pisze Leszek Bugajski w wydanej właśnie książce o ironicznym tytule „Kupa kultury". Chodzi o poświęcony owym gryzoniom cykl artykułów w jednym z tabloidów (teksty traktowały np. o krwawych walkach toczonych przez zwierzątka). Nie brzmi to zbyt poważnie, ale zapewniam, że refleksja jest całkiem serio. Ten akurat przykład dotyczy pomieszania porządków w różnych narracjach. A co ma do tego wysokonakładowa prasa kulturalna? Była ona poniekąd naturalnym miejscem dla takich esejów, jakie w swojej książce publikuje Bugajski. Tak jak była też w dawnych czasach naturalnym otoczeniem dla Janusza Głowackiego, który drukował tam felietony i opowiadania. Nie dziwi więc, że znany pisarz na okładce mocno ten popkulturowy alfabet zachwala. Bo na szczęście są jeszcze książki. Z esejem, także tym poświęconym kulturze masowej, stało się w Polsce to samo co z reportażem. Przeniósł się z łamów prasy na półki księgarskie.
Bugajski zaczyna od apokalipsy, a potem jest już tylko zabawniej. Czterech jeźdźców, których wymienia w swoim tekście, to: infantylność, tabloid (nie chodzi o gazety, tylko o formę mentalności), dewaluacja (słów) i ignorancja. W tej ostatniej kwestii cytuje nieznany mi, a pyszny żart internetowy: „Czym się różni niewiedza od ignorancji?". „Nie wiem. I mam to gdzieś!". A skoro już o globalnej sieci mowa, to na przykładzie eseju „Uśmiech internetu" można wytłumaczyć, na czym polega wartość i waga tekstów opisujących współczesną kulturę masową. Analizując przypadek bardzo popularnego serwisu Demotywatory, łączy go z tradycją polskiego poczucia humoru, od Zielonej Gęsi Gałczyńskiego przez Mrożka po kabaret Zenona Laskowika. Później zaś wykazuje, co jest dziś źródłem prawdziwej opresji. Oczywiście gospodarka, bo prawdziwy rozkwit tej witryny przypada na czas kryzysu, kiedy mówiło się o narodzinach „pokolenia 1500", nazwanego tak od górnego pułapu zarobków, na jakie mogą liczyć młodzi ludzie. Nastąpiła więc podobna reakcja jak za czasów komuny na opresję polityczną: cóż bowiem zostało bezrobotnym i pozbawionym perspektyw poza gorzką ironią?
Mimo że sam staram się uważnie śledzić przemiany kultury masowej, sporo się z tych esejów dowiedziałem zarówno o tym, co się ostatnio dzieje w Polsce, jak i na Zachodzie. Wszystkiego opisać nie sposób, bo mamy w tej książce coś koło 25 tekstów, ale nie mogę sobie odmówić zacytowania pierwszego zdania z hasła na literę „j". Brzmi ono: „jedzenie i seks to dwa najbardziej demokratyczne sposoby sprawiania sobie przyjemności", dalej zaś wywodzi autor przekonująco, że niezwykła ekspansja gotowania w światowej popkulturze (programy telewizyjne, filmy, książki) to efekt alienacji, w jaką wpędza ludzi technologia. Kiedyś, przekonuje Bugajski, kuchnię chowano tak, by nie było widać, jak powstają dania, bo ludzie i tak spędzali ze sobą dużo czasu. Dziś, ponieważ dniami i nocami ślęczymy przy komputerze, odczuwamy silną potrzebę wspólnoty, a jedną z najprostszych możliwości jej stworzenia jest wspólne jedzenie. Przy czym ma to jeszcze drugie dno, bo w końcu to nam przypomina o naszej zwierzęcości, w opozycji do wyrafinowanych produktów nowych technologii.
Czytając książkę Leszka Bugajskiego, nie przestaję się dziwić, że podobne eseje tak rzadko pojawiają się w mainstreamowych mediach. Zapewne dlatego, że (jak już wspomniałem) prasy kulturalnej nie ma, a w tzw. tygodnikach opinii dominują polityka i lifestyle'owa wata. Choć, prawdę mówiąc, polityka w ich ujęciu to też najczęściej wata. Mnie osobiście opisanie procesów zachodzących w naszym otoczeniu kulturowym wydaje się bardziej wartościowe niż odnotowanie kolejnych ruchawek na scenie politycznej. Bo przecież to kultura naprawdę determinuje nasze zachowania, a nie wygrana czy przegrana tej lub owej partii politycznej. Problem w tym, że w Polsce mało kto to rozumie.