W znakomitym amerykańskim serialu „Prawo ulicy", reżyserowanym m.in. przez Agnieszkę Holland, uczniowie z biednej dzielnicy Baltimore, którzy nie potrafili odpowiedzieć na zadane przez nauczyciela pytanie dotyczące przerabianego materiału, wybuchali i w bardzo wulgarny sposób atakowali nauczyciela. Bali się przyznać do niewiedzy?
Nie musimy się odwoływać do Baltimore, wystarczy spojrzeć na warszawską Pragę. Tam też znajdziemy uczniów z zaburzeniami zachowania, którzy uważają, że cały świat nastawiony jest przeciwko nim, a siła, wulgaryzm i przemoc są najlepszymi środkami do radzenia sobie ze wszystkimi problemami. A wracając do pytania, to mamy tu przykład konfrontacji z jakąś trudnością: uczeń czegoś nie rozumie. Jednak postrzega siebie jako osobę silną, sprawczą, panującą nad wszystkim. Nie pomyśli więc, że sobie po prostu z czymś nie radzi, bo to by znaczyło, że jest słaby...
... A przecież nie wolno być słabym?!
Właśnie. Dlatego w razie trudności wykorzysta wszystkie dostępne mu środki, które będą potwierdzały jego siłę. Jak będzie miał przed sobą trudny tekst, którego nie zrozumie, powie: „Co za debil to napisał?!". Zaatakuje też nauczyciela, który każe mu to czytać, i użyje przy tym wulgaryzmu, by dalej móc myśleć o sobie, że jest osobą silną, sprawczą i w ogóle świetną. Im więcej wykorzystuje się środków stylistycznych, czyli im bardziej stara się udowodnić, jakim się jest, tym mniej zapewne takim się jest, a bardziej chciałoby się być. Ludzie o stabilnej samoocenie, którzy rzeczywiście są sprawczy i potrafią definiować swoje cele oraz akceptują siebie w tych celach, używają wulgaryzmów raczej w kontekstach emocjonalnych, czyli gdy przytrzasną sobie palce drzwiami itd.
Dorośli też miewają problemy z przyznaniem się do słabości?
Tak, świetnie widać to na przykładzie niektórych naszych polityków, gdy konfrontowani są przez dziennikarzy z czymś, z czym sobie nie radzą. Pierwsze, co robią, to zaczynają korygować zadających pytania. Atakują ich, by utrzymać wizję siebie jako osoby silnej, sprawczej itd. Nie trzeba sięgać daleko w przeszłość, przecież niedawno jeden z polityków zarzucił dziennikarzowi, że przydałaby mu się lekcja dobrego wychowania. Zachował się jak uczeń, który nie radzi sobie z materiałem.
Czy nasz ton głosu lub sposób mówienia też może coś o nas powiedzieć?
Sposób komunikacji, w tym ton, akcent, tempo mówienia – to wszystko jest odzwierciedleniem naszego stanu emocjonalnego. Jeżeli jesteśmy w stanie lęku, to będziemy dukać czy mówić przyciszonym głosem. Z drugiej strony możemy sobie wyobrazić lękowego człowieka, który stara się radzić sobie z lękiem poprzez siłę, czyli w sytuacji lęku mówi coraz głośniej i coraz szybciej. Nakręca się, by tylko nikt nie zauważył, że ma jakiś problem. Im bardziej się boi, tym szybciej i więcej mówi. To wszystko zależy też od temperamentu człowieka.
Jak bardzo się różnimy pod względem charakteru? Możliwe, by człowiek pewny siebie mówił cicho, nieśmiało i rzadko się odzywał, bo taką ma osobowość?
Oczywiście, że tak. Co więcej, człowiek pewny siebie zazwyczaj mówi mało, bo nie musi niczego nikomu udowadniać. Odwołując się do polityki, fantastycznym przykładem człowieka bardzo pewnego siebie jest Leszek Miller. On dużo nie mówi, bo nie musi wykorzystywać języka jako środka do budowy samego siebie. Są jednak politycy, którzy tylko pozornie wyglądają na pewnych siebie. Mówią dużo, brzmią nawet pewnie, ale strużki potu płyną im po czole. Oni właśnie próbują zagadać swój lęk.
Jednak może być też na odwrót: ktoś mało mówi, bo jest nieśmiały, a ktoś inny mówi dużo, bo nie boi się wyrażać własnego zdania. Jak to odróżnić?
Trzeba wziąć pod uwagę więcej aspektów komunikacji, bo rzeczywiście czasem trudno wnioskować, jaki człowiek jest naprawdę, tylko na podstawie tego, jak mówi. Jednak używanie pewnych środków w ilości przekraczającej normę prawdopodobnie pełni jakąś funkcję. Czyli jeśli ktoś odzywa się bardzo głośno w kawiarni, w której wszyscy rozmawiają dość cicho, to prawdopodobnie do czegoś musi mu to służyć.
Boi się, że inaczej nikt by go nie słuchał?
Możliwe. Inaczej mówiąc, musi zwracać na siebie uwagę, by nie czuć się nieważnym. Takie osoby możemy spotkać na rozmaitych przyjęciach. Są one absolutnie przerażone, jeżeli nie zwracają czyjejś uwagi. Będą więc wykorzystywały różne środki, by tę uwagę zwracać, bo bez niej czują się nikim.
Wróćmy jeszcze do wulgaryzacji języka i życia publicznego. Mówił pan, że aby zaistnieć, trzeba pokazać się w kontrze do zastanych norm. Jednak niedługo tym innym, wyróżniającym się i oryginalnym będzie człowiek kulturalny, dobrze wychowany, wysławiający się pełnymi zdaniami i używający szerokiego zakresu słów.
Niestety, obawiam się, że człowiekowi kulturalnemu grozi raczej zaniknięcie niż ponowne wypłynięcie na fali mody powstałej w kontrze do wulgarnego świata. Powód jest prosty: zanika wspólnotowość. A proszę zobaczyć, że bycie kulturalnym jest wymiarem wspólnotowym. Kulturalnym jest się do kogoś. Ktoś musi nas oceniać, byśmy mogli być kulturalni. Natomiast wymiar łamania tabu, czyli bycie świrem, skakanie po scenie z gołym tyłkiem i przeklinanie, to wymiar indywidualny. Kontrapunkt, o którym pan mówi, czyli kulturalność jako łamanie tabu, raczej więc nie zaistnieje. Każdy wymiar grupowy będzie zanikał.
Niemożliwe przecież, by zanikły grupy w społeczeństwie.
Ale te grupy będą podporządkowane jednostce. Nie będziemy zainteresowani wspólnotowością, lecz tylko wykorzystaniem wspólnoty do własnych, indywidualnych celów. Kontynuacją wulgarnego Janusza Korwin-Mikkego nie będzie nowy, kulturalny Janusz Korwin-Mikke, tylko ktoś jeszcze bardziej wulgarny w swoim przekazie. Do tego nieuchronnie dążymy. Wykształcą się oczywiście jakieś nowe normy kulturowe, bo ludzkość przecież nie dąży do anihilacji i jakieś mechanizmy przetrwania sobie wytworzymy, ale nie będą to już normy oparte na wspólnotowości.
Chce pan powiedzieć, że za 30 lat Kuba Wojewódzki będzie przez niektórych wspominany z nostalgią jako człowiek wysoce kulturalny?
Tak, bo przyjdą celebryci jeszcze bardziej egoistyczni, jeszcze bardziej ukierunkowani na siebie, a nie na wspólnotę. Jeszcze bardziej nasili się wymiar oryginalności, wyjątkowości, całej tej „popieprzoności". Wymiary te przesuną się w stronę ekstremów, które dziś są zarezerwowane dla psychiatrii. Dodajmy do tego dobrą sytuację ekonomiczną, czyli to, że człowiek będzie w stanie zupełnie sam się utrzymać, będzie kompletnie samowystarczalny. I dlatego w ogóle nie będziemy już zainteresowani żadną wspólnotą. Za 30 lat o kimś, kto będzie taki jak dzisiejszy Kuba Wojewódzki, 20-latki będą mówić, że to nudny i niefajny gość. Wszystko dlatego, że Wojewódzki, oprócz tego, że wpisuje się w łamanie tabu, wciąż jest zainteresowany rozmową z człowiekiem. A to nie będzie już „cool".
—rozmawiał Michał Płociński
Dr n. med. Tomasz Srebnicki jest psychologiem ?i psychoterapeutą poznawczo-behawioralnym, nauczycielem akademickim. Pracuje w Klinice Psychiatrii Wieku Rozwojowego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego oraz w Centrum CBT