Postępująca wulgaryzacja języka

Tomasz Srebnicki, psycholog i psychoterapeuta: Człowiekowi kulturalnemu grozi raczej zaniknięcie ?niż ponowne wypłynięcia na fali mody powstałej ?w kontrze do wulgarnego świata. Za 30 lat o kimś, ?kto będzie taki jak Kuba Wojewódzki, ?20-latki będą mówić, że to nudny gość.

Publikacja: 05.07.2014 02:00

Tomasz Srebnicki, psycholog i psychoterapeuta

Tomasz Srebnicki, psycholog i psychoterapeuta

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński Robert Gardziński

Dlaczego przeklinamy?



Przekleństwa pełnią wiele funkcji. Mogą podkreślać, wzmacniać znaczenie pewnych wydarzeń czy rozładowywać napięcie. Często jednak wulgaryzmów używa się jako swego rodzaju kodu językowego. Budują one pewną wspólnotę znaczeń, słów, skrótów myślowych. Tak używane wulgaryzmy są zwyczajnym elementem komunikacji pomiędzy ludźmi i dopóki poruszamy się w przyjętym przez grupę kodzie językowym, przekleństwo nie do końca jest przekleństwem. W tym sensie, że nie narusza żadnego tabu, nikogo nie obraża, nie wprawia w zakłopotanie.



Po co nam taki zwulgaryzowany kod językowy?



Używanie przekleństw, ale też odwoływanie się do własnego doświadczenia, opowiadanie o swoich żonach czy dzieciach – to elementy budowania zaufania pomiędzy rozmówcami, które pozwalają zbliżyć się do siebie. Takie skracanie dystansu przydaje się, gdy celem rozmowy jest na przykład zrobienie jakichś istotnych interesów. Nie u każdego jednak ten sam środek spotka się z takim samym pozytywnym odzewem.

Trzeba wyczuć, na jaki środek możemy sobie pozwolić?

Można to delikatnie sprawdzić. Gdybym teraz skomentował coś lekkim wulgaryzmem, a pan odpowiedziałby mi w podobnym stylu, oznaczałoby to, że w tym kodzie czuje się pan dobrze. Wiedziałbym wtedy, że mogę przejść z panem na język mniej formalny, co niewątpliwie zbliżyłoby nas do siebie i zbudowało między nami pewne zaufanie. Najczęściej w ten sposób dystans skracają właśnie mężczyźni, bo mamy większe przyzwolenie na używanie wulgaryzmów.

Nie we wszystkich jednak kręgach używanie wulgaryzmów jest na porządku dziennym. Niemniej niektórzy nic sobie z tego nie robią, że używany przez nich język nie spotyka się z podobną odpowiedzią u rozmówców i nie prowadzi raczej do skrócenia dystansu...

Jeśli ktoś używa wulgaryzmów w sposób niezgodny z kodem grupy, prawdopodobnie próbuje przyciągnąć uwagę, pokazać, jak oryginalną jest osobą. To budowanie swojej pozycji w grupie, podkreślanie znaczenia. Podobnie rzecz się ma z wyśmiewaniem ludzi spoza grupy.

Lingwiści mówią o zjawisku wulgaryzacji języka. To część jakiegoś szerszego procesu?

Z pewnością dzisiejsze dążenie do ekonomiczności wypowiedzi i zubożanie się języka należy widzieć w szerszym kontekście. Coraz mniej komunikujemy się ze sobą. Powoli głównym celem komunikacji staje się załatwianie jakichś spraw. Coraz mniej jesteśmy też zainteresowani byciem ze sobą. Długie rozmowy nas dziś męczą. Dlatego odwołujemy się do różnych skrótów myślowych, wykorzystujemy środki stylistyczne, sposoby, które pozwolą nam szybko osiągnąć cel, abyśmy mogli przejść do następnego tematu, następnej sprawy.

Jasne, po co się silić na skomplikowane opisy sytuacji, skoro dwa wulgaryzmy załatwiają sprawę...

Dokładnie tak, bo pełen opis jest wysoce nieekonomiczny. Spójrzmy na słowo „wyp...laj". Ilu środków stylistycznych musielibyśmy użyć, by w grzeczny sposób przekazać dokładnie to, co mamy na myśli? Sprawę może załatwić zdanie: „odejdź stąd natychmiast i nie wracaj", ale mówienie tego całym zdaniem nie służy szybkiemu załatwieniu sprawy. A przecież dziś sprawy musimy załatwiać jak najszybciej. Widzimy więc, że wulgaryzacja języka jest między innymi odzwierciedleniem zmian priorytetów w komunikacji pomiędzy ludźmi.

Wciąż jednak w życiu publicznym istnieje dość szeroka sfera tabu.

Dziś ludzie budują swoje znaczenie w świecie przede wszystkim poprzez konfrontację ekstremów. Żeby zaistnieć w społeczności, trzeba wejść z czymś, co łamie tabu. Tak najłatwiej zaistnieć. To może nie będzie przykład mocno związany z wulgaryzmem, choć moim zdaniem trochę się o niego ociera, ale spójrzmy na tęczę przy placu Zbawiciela w Warszawie. Postawienie jej przed samym kościołem jest  przykładem prowokacji, której cel jest ze wszech miar słuszny, ale problemem jest to, że ów cel osiąga się przez prowokację...

Jakby stała gdzie indziej, nikt nawet by jej nie zauważył...

Pytanie więc, kto jest ekstremalny: ten, kto przeciwko niej protestuje, czy ten, kto ją tam postawił? To właśnie jest konfrontacja ekstremów, tak buduje się znaczenie w dzisiejszym świecie. W tym samym celu można posłużyć się wulgarnym językiem czy innymi przejawami wulgarności: nagością, prowokacją, mówieniem o seksie, o tym, ile możemy w łóżku wytrzymać i ilu partnerów mieliśmy. Łamanie tabu staje się środkiem do budowania tego, na co kiedyś trzeba było pracować przez lata. To bardzo przyspieszony, ekonomiczny model robienia kariery. Kiedyś był to proces dojrzewania intelektualnego i zbierania doświadczeń życiowych. Obecnie nikogo nie dziwi dążenie, by budować swoją karierę polityczną na tym, że jest się transwestytą czy poetą. Na razie przed tym rodzajem istnienia w przestrzeni publicznej bronią się środowiska akademickie, ale ci akademicy, którzy wchodzą do przestrzeni publicznej, już nie.

Rozumiem, że kiedyś trzeba było być podobnym do innych, tylko lepszym, a dziś trzeba być zupełnie innym.

Na tym to dokładnie polega. Wulgaryzacja i łamanie tabu to właśnie bycie tym innym, który obecnie uznawany jest za oryginalnego, za kogoś lepszego. Tak popkultura rozumie człowieka, który robi karierę. On nie ma się rozwijać, nie ma niczego sobą reprezentować; on ma z czymś wejść na scenę. Tak właśnie swój sposób komunikacji z ludźmi buduje Janusz Korwin-Mikke. On dostrzega te procesy i potrafi wykorzystać je do budowania swojej popularności.

Janusz Korwin-Mikke przecież był już taki, zanim jeszcze te procesy w ogóle pojawiły się gdzieś na dalekim horyzoncie.

Moim zdaniem nie jest to człowiek, który był pierwotnie wulgarny, lecz który wulgarność wybrał. Zresztą sam kiedyś przyznał, iż wie, że jak będzie mówił tak, jak inni politycy, to nigdy się nie przebije w mediach. Powiedział, że musi wspominać o Hitlerze; o tym, że kobiety lubią być gwałcone; o igrzyskach dla „debili" – by zostać usłyszanym w jazgocie atakującym nas z telewizora. Forpocztą tego był zresztą Janusz Palikot, który jednak poległ, bo wybrał prowokację dopasowaną do salonów warszawskich, a nie do polskiej kultury.

Pan pracuje z ludźmi z zespołem Tourette'a, u których występują liczne tiki ruchowe i werbalne. Część z nich mimowolnie przeklina. Co jest tego przyczyną?

Przyczyny nie są do końca poznane, ale pewnie są bardziej biologiczne niż psychologiczne. Można jednak założyć, że chory z tego typu tikami postrzega siebie jako osobę skrajnie moralną, dobrą, gdyż w procesie wychowania miał zakazywane używanie jakiegokolwiek emocjonalnego języka. Kiedy zaczyna chorować, tiki pojawiają się u niego właśnie tam, gdzie było największe tabu. To jest jednak tylko nieudowodniona teoria. W każdym razie choroba ta objawia się u niektórych m.in. łamaniem kodu w obrębie nieuzgodnionych jednostek. Tiki z definicji pozostają poza kontrolą osoby, która na nie cierpi.

Co to znaczy?

Chory z zespołem Tourette'a łamie kod językowy tam, gdzie jest przyjęte, że on obowiązuje, czyli w miejscu publicznym, na przykład w sklepie, gdzie przeklinanie do kasjerki jest uznawane za wysoce niestosowne. Taki tik może polegać na zwykłym rzucaniu przekleństw albo na zachowaniu, które można by interpretować jako wyrażenie pewnej intencji. Dajmy na to, ktoś idzie ulicą, widzi piękną dziewczynę i jego tik polega na tym, że w niecenzuralnych słowach proponuje jej stosunek płciowy. Poza przeklinaniem, czyli koprolalią, mamy jeszcze kopropraksję, czyli pokazywanie obscenicznych gestów. Tiki mogą też polegać na dotykaniu ludzi w intymne miejsca.

Można z tym walczyć?

Zaczepioną dziewczynę można oczywiście przeprosić, a nawet spróbować wykrzyknąć ten tik do jakiejś torebki czy wręcz schować się gdzieś z nim. Można też nosić opaskę z napisem „Mam tiki, przepraszam". Jednak nie tylko ludzie z diagnozą kliniczną mogą mieć problem z niekontrolowanym łamaniem tabu. Mamy pacjentów, którzy po prostu nie radzą sobie z wybuchami złości czy młodzież z zaburzeniami zachowania.

W znakomitym amerykańskim serialu „Prawo ulicy", reżyserowanym m.in. przez Agnieszkę Holland, uczniowie z biednej dzielnicy Baltimore, którzy nie potrafili odpowiedzieć na zadane przez nauczyciela pytanie dotyczące przerabianego materiału, wybuchali i w bardzo wulgarny sposób atakowali nauczyciela. Bali się przyznać do niewiedzy?

Nie musimy się odwoływać do Baltimore, wystarczy spojrzeć na warszawską Pragę. Tam też znajdziemy uczniów z zaburzeniami zachowania, którzy uważają, że cały świat nastawiony jest przeciwko nim, a siła, wulgaryzm i przemoc są najlepszymi środkami do radzenia sobie ze wszystkimi problemami. A wracając do pytania, to mamy tu przykład konfrontacji z jakąś trudnością: uczeń czegoś nie rozumie. Jednak postrzega siebie jako osobę silną, sprawczą, panującą nad wszystkim. Nie pomyśli więc, że sobie po prostu z czymś nie radzi, bo to by znaczyło, że jest słaby...

... A przecież nie wolno być słabym?!

Właśnie. Dlatego w razie trudności wykorzysta wszystkie dostępne mu środki, które będą potwierdzały jego siłę. Jak będzie miał przed sobą trudny tekst, którego nie zrozumie, powie: „Co za debil to napisał?!". Zaatakuje też nauczyciela, który każe mu to czytać, i użyje przy tym wulgaryzmu, by dalej móc myśleć o sobie, że jest osobą silną, sprawczą i w ogóle świetną. Im więcej wykorzystuje się środków stylistycznych, czyli im bardziej stara się udowodnić, jakim się jest, tym mniej zapewne takim się jest, a bardziej chciałoby się być. Ludzie o stabilnej samoocenie, którzy rzeczywiście są sprawczy i potrafią definiować swoje cele oraz akceptują siebie w tych celach, używają wulgaryzmów raczej w kontekstach emocjonalnych, czyli gdy przytrzasną sobie palce drzwiami itd.

Dorośli też miewają problemy z przyznaniem się do słabości?

Tak, świetnie widać to na przykładzie niektórych naszych polityków, gdy konfrontowani są przez dziennikarzy z czymś, z czym sobie nie radzą. Pierwsze, co robią, to zaczynają korygować zadających pytania. Atakują ich, by utrzymać wizję siebie jako osoby silnej, sprawczej itd. Nie trzeba sięgać daleko w przeszłość, przecież niedawno jeden z polityków zarzucił dziennikarzowi, że przydałaby mu się lekcja dobrego wychowania. Zachował się jak uczeń, który nie radzi sobie z materiałem.

Czy nasz ton głosu lub sposób mówienia też może coś o nas powiedzieć?

Sposób komunikacji, w tym ton, akcent, tempo mówienia – to wszystko jest odzwierciedleniem naszego stanu emocjonalnego. Jeżeli jesteśmy w stanie lęku, to będziemy dukać czy mówić przyciszonym głosem. Z drugiej strony możemy sobie wyobrazić lękowego człowieka, który stara się radzić sobie z lękiem poprzez siłę, czyli w sytuacji lęku mówi coraz głośniej i coraz szybciej. Nakręca się, by tylko nikt nie zauważył, że ma jakiś problem. Im bardziej się boi, tym szybciej i więcej mówi. To wszystko zależy też od temperamentu człowieka.

Jak bardzo się różnimy pod względem charakteru? Możliwe, by człowiek pewny siebie mówił cicho, nieśmiało i rzadko się odzywał, bo taką ma osobowość?

Oczywiście, że tak. Co więcej, człowiek pewny siebie zazwyczaj mówi mało, bo nie musi niczego nikomu udowadniać. Odwołując się do polityki, fantastycznym przykładem człowieka bardzo pewnego siebie jest Leszek Miller. On dużo nie mówi, bo nie musi wykorzystywać języka jako środka do budowy samego siebie. Są jednak politycy, którzy tylko pozornie wyglądają na pewnych siebie. Mówią dużo, brzmią nawet pewnie, ale strużki potu płyną im po czole. Oni właśnie próbują zagadać swój lęk.

Jednak może być też na odwrót: ktoś mało mówi, bo jest nieśmiały, a ktoś inny mówi dużo, bo nie boi się wyrażać własnego zdania. Jak to odróżnić?

Trzeba wziąć pod uwagę więcej aspektów komunikacji, bo rzeczywiście czasem trudno wnioskować, jaki człowiek jest naprawdę, tylko na podstawie tego, jak mówi. Jednak używanie pewnych środków w ilości przekraczającej normę prawdopodobnie pełni jakąś funkcję. Czyli jeśli ktoś odzywa się bardzo głośno w kawiarni, w której wszyscy rozmawiają dość cicho, to prawdopodobnie do czegoś musi mu to służyć.

Boi się, że inaczej nikt by go nie słuchał?

Możliwe. Inaczej mówiąc, musi zwracać na siebie uwagę, by nie czuć się nieważnym. Takie osoby możemy spotkać na rozmaitych przyjęciach. Są one absolutnie przerażone, jeżeli nie zwracają czyjejś uwagi. Będą więc wykorzystywały różne środki, by tę uwagę zwracać, bo bez niej czują się nikim.

Wróćmy jeszcze do wulgaryzacji języka i życia publicznego. Mówił pan, że aby zaistnieć, trzeba pokazać się w kontrze do zastanych norm. Jednak niedługo tym innym, wyróżniającym się i oryginalnym będzie człowiek kulturalny, dobrze wychowany, wysławiający się pełnymi zdaniami i używający szerokiego zakresu słów.

Niestety, obawiam się, że człowiekowi kulturalnemu grozi raczej zaniknięcie niż ponowne wypłynięcie na fali mody powstałej w kontrze do wulgarnego świata. Powód jest prosty: zanika wspólnotowość. A proszę zobaczyć, że bycie kulturalnym jest wymiarem wspólnotowym. Kulturalnym jest się do kogoś. Ktoś musi nas oceniać, byśmy mogli być kulturalni. Natomiast wymiar łamania tabu, czyli bycie świrem, skakanie po scenie z gołym tyłkiem i przeklinanie, to wymiar indywidualny. Kontrapunkt, o którym pan mówi, czyli kulturalność jako łamanie tabu, raczej więc nie zaistnieje. Każdy wymiar grupowy będzie zanikał.

Niemożliwe przecież, by zanikły grupy w społeczeństwie.

Ale te grupy będą podporządkowane jednostce. Nie będziemy zainteresowani wspólnotowością, lecz  tylko wykorzystaniem wspólnoty do własnych, indywidualnych celów. Kontynuacją wulgarnego Janusza Korwin-Mikkego nie będzie nowy, kulturalny Janusz Korwin-Mikke, tylko ktoś jeszcze bardziej wulgarny w swoim przekazie. Do tego nieuchronnie dążymy. Wykształcą się oczywiście jakieś nowe normy kulturowe, bo ludzkość przecież nie dąży do anihilacji i jakieś mechanizmy przetrwania sobie wytworzymy, ale nie będą to już normy oparte na wspólnotowości.

Chce pan powiedzieć, że za 30 lat Kuba Wojewódzki będzie przez niektórych wspominany z nostalgią jako człowiek wysoce kulturalny?

Tak, bo przyjdą celebryci jeszcze bardziej egoistyczni, jeszcze bardziej ukierunkowani na siebie, a nie na wspólnotę. Jeszcze bardziej nasili się wymiar oryginalności, wyjątkowości, całej tej „popieprzoności". Wymiary te przesuną się w stronę ekstremów, które dziś są zarezerwowane dla psychiatrii. Dodajmy do tego dobrą sytuację ekonomiczną, czyli to, że człowiek będzie w stanie zupełnie sam się utrzymać, będzie kompletnie samowystarczalny. I dlatego w ogóle nie będziemy już zainteresowani żadną wspólnotą. Za 30 lat o kimś, kto będzie taki jak dzisiejszy Kuba Wojewódzki, 20-latki będą mówić, że to nudny i niefajny gość. Wszystko dlatego, że Wojewódzki, oprócz tego, że wpisuje się w łamanie tabu, wciąż jest zainteresowany rozmową z człowiekiem. A to nie będzie już „cool".

—rozmawiał Michał Płociński

Dr n. med. Tomasz Srebnicki jest psychologiem ?i psychoterapeutą poznawczo-behawioralnym, nauczycielem akademickim. Pracuje w Klinice Psychiatrii Wieku Rozwojowego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego oraz w Centrum CBT

Dlaczego przeklinamy?

Przekleństwa pełnią wiele funkcji. Mogą podkreślać, wzmacniać znaczenie pewnych wydarzeń czy rozładowywać napięcie. Często jednak wulgaryzmów używa się jako swego rodzaju kodu językowego. Budują one pewną wspólnotę znaczeń, słów, skrótów myślowych. Tak używane wulgaryzmy są zwyczajnym elementem komunikacji pomiędzy ludźmi i dopóki poruszamy się w przyjętym przez grupę kodzie językowym, przekleństwo nie do końca jest przekleństwem. W tym sensie, że nie narusza żadnego tabu, nikogo nie obraża, nie wprawia w zakłopotanie.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą