Pierwsza to „Dziennik podróży w przeszłość", będąca cofnięciem się w czasie w stosunku do „Pióra", autobiografii literackiej Marka Nowakowskiego z 2012 r. Późne lata 40. i początek 50. Przyszły pisarz, nieopierzony zdobywca ruin Warszawy, i jemu podobni, którzy byli – pisał cytowany w książce Krzysztof Karasek – „jak mleko z pełnych wymion gwiazd, pełni miłości, poezji, wielkich słów i jeszcze pełni nicości i nihilizmu". Miasto i niesłychana żywotność jego mieszkańców po hekatombie.

Młodzieniec z dobrej, nauczycielskiej rodziny chłonął całym sobą rzeczywistość, a w ramach buntu przeciw rodzicom zapisał się do ZMP i, mając 17 lat, został przewodniczącym zarządu zakładowego tej organizacji w PLL LOT. Część zatytułowana „Proces poszlakowy" opowiada o tym epizodzie – pisarz sam go sobie wytoczył, przeprowadził postępowanie i wydał wyrok. „Mues" zaś jest o tym, w jaki sposób minęło zaczadzenie zbrodniczą ideologią. Dzięki komu tak się stało. Złodzieje, paserzy, prostytutki, niebieskie ptaki miasta – oni wszyscy ofiarowali chłopakowi coś odmiennego od drętwej nowomowy. To był inny świat, migotliwy i niebezpieczny.  Młokos gorliwie się w nim pogrążył, co wkrótce przypłacił kilkumiesięcznym zapudłowaniem na Gęsiówce. „Mues" to także swoisty reportaż spod celi z postacią kapusia w centrum. Bardzo aktualny.

Za to w „Uniwersytecie" jest próba odpowiedzi na pytania dla każdego pisarza fundamentalne: skąd się to we mnie wzięło? Dlaczego wezbrało? Po co zacząłem zaczerniać papier? Odżywają wspomnienia z wydziału prawa, które Nowakowski studiował, profesorowie, koledzy, ich życiorysy, zachowania. I świadomość „zaplecza", które już wtedy miał pisarz. Tym zapleczem było miasto, sprawy podłe i wzniosłe, które pozwalały mu na odizolowanie się od ideologicznych wyborów innych, od drogi robienia kariery w socjalistycznym baraku za cenę skarlenia i upodlenia się. Na świadomość własnej inności, która wkrótce przekształciła się w wolność zwaną literaturą. I wreszcie gorzkie „Postscriptum" – lapidarne wyznanie własnego zdewastowania wewnętrznego wywołanego czerwoną niewolą, która nie pozwoliła pisarzowi dojść tam, dokąd – jak mniemał – pragnął dojść. Postscriptum do życia i memento. Nam pozostawił jednak bardzo bogate dziedzictwo – niezwykły świat swych opowiadań, jedyny w swoim rodzaju i niepowtarzalny. Więc może jednak zwycięstwo?

Jeśli ktoś chciałby przeczytać o ważnych dla pisarza ludziach: Kisielu, Janie Józefie Szczepańskim, Józefie Mackiewiczu czy Januszu Szpotańskim, niech sięgnie po „Okopy Świętej Trójcy", zbiór wywiadów, które z Nowakowskim przeprowadził Krzysztof Świątek. Przejmująca jest okładka: pisarz żegna się na niej ze swym światem oficyn, podwórek, małych warsztatów, bram przechodnich, żegna się z nami. W tej książce jest dużo więcej – gorzka ocena odzyskanej po 1989 r. niepodległości, w której najbardziej niepokoi pisarza zawłaszczanie przestrzeni publicznej przez postkomunę i tych, którzy podali jej rękę. „Brakuje wspólnych działań, uważanych powszechnie za pozbawione sensu. Ten trend jest dominujący, bo władza daje złe wzorce, nie dba o dobro publiczne, wspólny interes, debatę o naszych sprawach. Tego władza nie chce i podsuwa gotowe wzorce zachowań i wypowiedzi. Odbiera w ten sposób ludziom wolność wyboru, wolność wypowiedzi. Brakuje zdecydowanych sądów, walki o coś. Dużo jest ludzi spapranych, w różnych zawodach i publicznych działaniach".

Marek Nowakowski, wypełniając testament pisarza zaangażowanego społecznie, nakreślony przez Stefana Żeromskiego i swego przyjaciela Zbigniewa Herberta („Płynie się zawsze do źródeł, pod prąd, z prądem płyną śmieci"), nie kłaniał się żadnej władzy. Bardzo go brakuje.