Cisza nad Pocztą Gdańską

Historia i wojenne dramaty przyznających się do polskości mieszkańców Gdańska, Kaszub, Pomorza nie doczekały się sprawiedliwości ani w PRL, kiedy je fałszowano, ani w III RP, kiedy opowieść o nich snuł głównie Günter Grass.

Publikacja: 29.08.2014 18:16

„Gdańsk pozostanie niemiecki” w przejmującym filmie Stanisława Różewicza

„Gdańsk pozostanie niemiecki” w przejmującym filmie Stanisława Różewicza

Foto: POLFILM/EAST NEWS

Red

Podczas Euro 2012 niemiecka ekipa piłkarska miała swoją bazę w Gdańsku. Zawodnicy, trenerzy i reszta zespołu zdobyli się wówczas na piękny gest. Znaleźli czas, by odwiedzić teren byłego obozu koncentracyjnego i zagłady Auschwitz-Birkenau i oddać hołd pomordowanym.

Niemcy jechali przez całą Polskę, by odwiedzić miejsce będące symbolem zbrodni III Rzeszy. Zapewne nikt z polskich gospodarzy nie powiedział im, że znacznie bliżej Gdańska znajdują się tereny innego obozu koncentracyjnego i obozu zagłady: Stutthofu.

Stutthof to miejsce jeszcze bardziej niż Auschwitz naznaczone polsko-niemiecką historią I połowy XX wieku z całym jej tragizmem, ale też przypominające całą specyfikę nieistniejącego już polsko-niemieckiego pogranicza. Katami byli Niemcy, ofiarami głównie Polacy i Żydzi, ale też niemało Niemców uznanych za wrogów III Rzeszy bądź ludzi z pogranicza polskości i niemieckości.

Blisko Gdańska, pod Wejherowem, leży też Piaśnica, gdzie naziści wymordowali kilkanaście tysięcy ludzi – elity polskie z Pomorza, polskich księży i siostry zakonne, a także Niemców – pensjonariuszy szpitala psychiatrycznego. Większość ofiar do dziś nie jest znana, bo oprawcy skutecznie zatarli ślady zbrodni. Wizyta wieloetnicznej reprezentacji nowych Niemiec (taki ma przecież wizerunek) w jednym z takich miejsc byłaby równie, jeśli nie bardziej, godnym i symbolicznym wydarzeniem. O Piaśnicy i Stutthofie dziś jednak niemal zapomniano.

W PRL było inaczej. Zgodnie z hasłem „Byliśmy, jesteśmy, będziemy" władza ludowa podkreślała polskość Ziem Odzyskanych z Gdańskiem na czele. Ale robiła to w zakłamany sposób. Eksponowała rolę lewicy i komunistów. Na przykład fikcyjni bohaterowie popkultury PRL – Janek Kos i kapitan Kloss – byli Polakami rodem z Gdańska i Kościerzyny. W oczach władz komunistycznej Polski miejscowi Polacy jawili się jako element niepewny, reakcyjny, burżuazyjny, klerykalny. Komunizm nie cieszył się tam poparciem: ziemie te pod względem ideowym należały do endecji, w mniejszym stopniu patriotycznej lewicy i sanacji. Nie przez przypadek to tu mógł walczyć z komunistami i ukrywać się po 1945 roku major Zygmunt Szendzielarz „Łupaszka" i jego wileński oddział AK-WiN.

Po 1956 roku zaczęto śmielej honorować bohaterów oraz weteranów Westerplatte i Poczty Polskiej. Stanisław Różewicz, brat wielkiego poety Tadeusza Różewicza, nakręcił dwa ocierające się o wybitność filmy – „Wolne Miasto" i „Westerplatte"  opowiadające o ich losach (scenarzystą, o czym nie wszyscy pamiętają, był pisarz Jan Józef Szczepański). Nawet miniserial kryminalny z lat 80. „Na kłopoty... Bednarski" ciekawie i rzetelnie ukazał realia Gdańska u progu wojny, a ostatni odcinek, zakończony wybuchem wojny, to już nie kryminał retro, lecz kawałek ściskającego za gardło kina historycznego.

Dylematy i uproszczenia

A potem przyszła wolna Polska. Niestety, w III RP historia Polaków z tych ziem zaistniała głównie w postaci „dziadka z Wehrmachtu" oraz książek noblisty, gdańszczanina z urodzenia Güntera Grassa, ze szczególnym uwzględnieniem „Blaszanego bębenka".

W sprawie „dziadka z Wehrmachtu" inteligencją, wiedzą i wyczuciem nie wykazali się ani ci, którzy sięgnęli po „haka" w kampanii wyborczej w 2005 roku, ani sam najbardziej zainteresowany – obecny premier. Magister historii, sam pochodzący ze społeczności gdańskich Polaków, jak wielu z nich mający też związki z niemieckością, bronił się tak, jakby nie znał historii albo nie chciał o niej mówić i, co ważniejsze, będąc premierem już od siedmiu lat, naprawdę bardzo niewiele zrobił, by upamiętnić losy swoich ludzi. A Jacek Kurski, który jako pierwszy podjął ten wątek, jako mieszkaniec Gdańska powinien był znać historię i wiedzieć, jaki ból w czasach komuny sprawiało gdańskim Polakom, którzy pozostali, używane wówczas niemal oficjalnie określenie „autochtoni". To znaczy jacyś niepełni, niedorobieni Polacy, kto wie, może Niemcy? Za tym szły konkretne represje urzędników i ubeków.

Owszem, wśród polskojęzycznej lub dwujęzycznej ludności tych ziem w latach wojny było sporo takich, co uważali się za Niemców, byli też ludzie złamani, zdrajcy,  oportuniści, tchórze. Ale byli i ludzie języka niemieckiego, ledwo mówiący po polsku, którzy uważali się za Polaków. Większość zachowała się przyzwoicie. Wybór takiej lub innej opcji, jeśli ktoś nie pochodził z głębi Polski i (albo) nie był na liście proskrypcyjnej (wtedy automatycznie był przedmiotem represji – od zamordowania do wywózki do tzw. Generalnej Guberni), był zawsze możliwy. Wystarczyło podpisać wysoką grupę volkslisty, wystarczyło zdradzić kolegów, wystarczyło rozwieść się z mężem, który był w obozie. Ludzie takie decyzje podejmowali każdego dnia.

W Warszawie po prostu było się Polakiem albo nie. Nie było dylematów, chyba że ktoś gotów był kompletnie się zeszmacić. W Gdańsku, na Kaszubach, na Kociewiu człowiek sam podejmował decyzję. Wybierając polskość, wiedział, że naraża na najgorsze siebie i swoją rodzinę. A jednak to czynili. To nie była walka z bronią w ręku, jeśli nie liczyć gdańskich pocztowców, obrońców Westerplatte (ale to nieco inny przypadek, załoga pochodziła z głębi Polski), czy żołnierzy struktur Gryfa Pomorskiego, które miały jednak dość ograniczony zasięg. To był heroizm dnia codziennego – przetrwać i zachować godność.

A pamiętajmy, że ta polskość to nie było dla nich coś oczywistego. Dalekie Kresy, a nawet Warszawa to był dla tych ludzi inny świat i mentalnie, i materialnie. Zwłaszcza gdańszczanie byli w dużej mierze zanurzeni w kulturze niemieckiej, używany przez nich język polski był specyficzny, wielu z nich, zwłaszcza ci mniej wykształceni, mówiło z twardym akcentem, językiem pełnym germanizmów. W Gdańsku „klasyczną" polską kulturę poznawali głównie w szkołach.

Czasem były trudne spotkania z Polską, jak te z polskimi urzędnikami czy nauczycielami, którzy nie akceptowali języka kaszubskiego albo nie rozumieli miejscowego podejścia do gospodarki czy mentalności. W samym Wolnym Mieście Gdańsku, gdy miejscowi Polacy stykali się z państwem polskim, często wynikały z tego nieporozumienia i konflikty. Tak hartowała się ta specyficzna, nieco inna polskość.

Polskie ostoje

Co więc sprawiło, że polski żywioł przetrwał? Przede wszystkim – Kościół. Trwanie przy Polsce to było jak trwanie przy Kościele. Dlatego nie przez przypadek w pierwszym rzędzie obok polskich polityków, działaczy, nauczycieli, przedsiębiorców w Piaśnicy, Stutthofie i innych miejscach naziści zamordowali setki polskich księży i zakonnic. Łącznie w czasie II wojny światowej zginęło na przykład 356 kapłanów  diecezji pelplińskiej obejmującej większość dzisiejszego województwa pomorskiego. Już  20 października 1939 roku bojówkarze Selbschutzu (zbrodnicza organizacja w strukturach III Rzeszy wywodząca się z przedwojennej niemieckiej V kolumny na terenach II RP) zamordowali niemal wszystkich członków kapituły diecezji chełmińskiej i profesorów tamtejszego Wyższego Seminarium Duchownego i uczelni Collegium Marianum.

Warto przypomnieć też postać gdańskiego ks. Bronisława Komorowskiego, beatyfikowanego przez Jana Pawła II w 1999 roku razem z pozostałym 107 polskimi męczennikami II wojny światowej. Był nieformalnym przywódcą gdańskiej Polonii, nie tylko kapłanem, duszpasterzem młodzieży, ale też politykiem (był gdańskim radnym) i działaczem społecznym. 1 września 1939 roku został aresztowany, torturowany wraz z innymi Polakami w budynku szkoły dla dziewcząt w centrum Gdańska (Victoriaschule), która pełniła funkcję obozu filtracyjnego, a potem osadzony w KL Stutthof. Zamordowany w Wielki Piątek, 22 kwietnia 1940 roku, w masowej egzekucji 67 przedstawicieli Polonii gdańskiej – wraz innymi duchownymi, politykami, działaczami, np. posłem do gdańskiego Volkstagu i związkowcem Antonim Lendzionem. W tych dniach w innych obozach niemieckich rozstrzeliwano też polskich księży i działaczy z innych części Pomorza i Wielkopolski. Działo się to w czasie, gdy Sowieci mordowali polskich oficerów w Katyniu, Charkowie i Miednoje.

Nie należy jednak pamiętać tych ludzi wyłącznie jako ofiar totalitaryzmu. Patriotyzm większości wyrażał się w ciężkiej, codziennej, solidnej pracy, budowaniu wspólnoty, umiejętności współpracy nie tylko w najbliższym gronie, ale też w relacji z innymi. Chociaż najliczniej reprezentowane były wśród nich poglądy endeckie, to jednak potrafili układać sobie życie także z Niemcami. Rzecz najważniejsza: polska społeczność z Gdańska i Pomorza była bardzo zróżnicowana pod względem materialnym – od chłopów przez licznych w Gdańsku polskich robotników po klasę średnią, wolne zawody i prawdziwych bogaczy. A mimo to była bardzo zwarta, zwłaszcza tam, gdzie Polacy stanowili mniejszość, a więc głównie w Gdańsku. Jeśli pojawiały się elementy „polskiego piekiełka", to niestety wraz z rodakami z innych części Polski.

Oprócz Kościoła Polacy gromadzili się wokół swoich szkół, związków zawodowych, harcerstwa i klubów sportowych, w tym przede wszystkim założonej w 1922 roku Gedanii Gdańsk. Klub odnosił liczne sukcesy w piłce nożnej, lekkiej atletyce, boksie, kolarstwie, hokeju, sportach motorowych. Zawodnicy brali udział w zawodach i turniejach w Gdańsku i Prusach Wschodnich. To było „więcej niż klub" – hasło dzisiejszej FC Barcelona pasuje bardzo do ówczesnej Gedanii. Położone na terenie ówczesnego polskiego osiedla w Gdańsku-Wrzeszczu obiekty sportowe były centralnym punktem odniesienia dla kilkuprocentowej mniejszości polskiej. I nie tylko dla niej. W barwach Gedanii występowali miejscowi Żydzi, a nawet Niemcy.

To Gedania stała się jednym z głównych celów nazistowskiego terroru już od 1 września 1939 roku. Prawie wszystkich zawodników i działaczy spędzono do wspomnianej Victoriaschule. Ci, którzy tam byli i przeżyli wojnę, wspominali, że jednym z przesłuchiwanych był człowiek o nazwisku Formella, Niemiec z Gedanii. – Ty przecież nie jesteś Polaczkiem! Nie znasz przecież ani słowa po polsku! – krzyczał torturujący go esesman, na co usłyszał odpowiedź: – Ale moje serce jest polskie!

Relację tę spisał kronikarz dziejów Polonii gdańskiej Brunon Zwarra, o którym więcej poniżej. Sam Formella trafił do obozu koncentracyjnego, jak większość jego kolegów i koleżanek. Losy tych, którzy ocalili życie, były też dramatyczne. Za przykład posłużyć może bokser Zbigniew Chychła. Po kilku latach prześladowań, gdy pozbawiono go gdańskiego obywatelstwa, a więc wszelkich praw, w 1944 roku został wcielony przymusowo do Wehrmachtu. We Francji zdezerterował i trafił do armii Andersa. Po wojnie walczył w polskiej reprezentacji bokserskiej, zdobył złoty medal na igrzyskach olimpijskich w Helsinkach w 1952 roku. Jak wielu gdańskich Polaków był wciąż prześladowany i inwigilowany przez SB, do tego chory na gruźlicę, co uniemożliwiło mu dalszą karierę. W 1972 roku wyjechał do RFN. Zmarł w 2003 roku w Hamburgu.

Schloendorff i Zwarra

Ocaleli członkowie Polonii gdańskiej nigdy nie mieli wątpliwości, że warto było pozostać Polakiem. Ale nigdy też nie ukrywali, że Polska jako państwo okazała się dla nich macochą. Najpierw w latach międzywojennych, gdy prowadziła wobec nich nieudolną politykę. Potem, gdy we Wrześniu nie tylko nie potrafiła ich obronić, ale też wcześniej skłoniła ich do beznadziejnej walki w obronie Poczty. Po wojnie polscy gdańszczanie, którzy doczekali polskiego Gdańska, czuli się w nim obco i, delikatnie mówiąc, nie byli mile widziani przez władze komunistyczne.

Przez krótki czas głośno o gdańskich Polakach było na początku lat 90. Po upadku komunizmu wydano w Polsce bez cenzury „Blaszany bębenek" i inne książki Güntera Grassa. Do kin wszedł też nakręcony na podstawie powieści film Volkera Schloendorffa. Gdańsk, zamieszkany przez przybyszów z Kresów i z środkowej Polski oraz ich potomków, przyjął Grassa i jego twórczość z otwartymi ramionami. To wtedy zaczynała się zresztą moda na europejskość, regionalizm i indywidualizm, w którą lewicujący Grass doskonale się wpisywał. Poza tym to naprawdę świetny pisarz.

Polscy czytelnicy zachłysnęli się więc wizją Grassa i w ogóle tym, że można było mówić i odkrywać niemiecką przeszłość Ziem Odzyskanych. W latach 90. największe sukcesy odnosili miejscowi pisarze zainspirowani Grassem: Paweł Huelle i Stefan Chwin.

Atmosferę, ku oburzeniu salonów, zepsuł wówczas Brunon Zwarra, nestor i „ostatni Mohikanin" Polonii gdańskiej. Rzemieślnik z zawodu, z rodziny drobnomieszczańskiej w pierwszym pokoleniu (a w drugim kaszubskich „gburów" spod Kościerzyny), literat i historyk z zamiłowania. W powieści „Gdańszczanie", autobiografii „Wspomnienia gdańskiego bówki", w opracowanych przezeń relacjach kilkudziesięciu gdańskich Polaków zawarł jedno z najbardziej wyczerpujących świadectw nie tylko tej wspólnoty, ale też epoki.

W 1993 roku Zwarra ostro zaprotestował przeciwko przyznaniu honorowego obywatelstwa Gdańska Günterowi Grassowi. Grzmiał, że Grass nie może być nauczycielem historii, zwłaszcza historii Polaków z Gdańska i okolic. Wskazywał na przykład, że Grass, tak podkreślający przez okres powojenny swój dystans do wszelkich form niemieckiego nacjonalizmu i pychy, wręcz autorytet moralny w dziedzinie rozliczania historii, sięga w „Blaszanym bębenku" po stereotypy dotyczące Polaków i Kaszubów. Stereotypy, które sam Zwarra dobrze pamięta – choćby ten, że Kaszubi to podpalacze.

Jednym z kulminacyjnych momentów „Blaszanego bębenka" jest scena obrony Poczty Polskiej w Gdańsku. Niby oddająca heroizm Polaków i napisana z sympatią dla nich, ale mało realistyczna i nasycona scenami specyficznej polskiej odwagi: alkohol, brawura, brak realizmu... Zwarra uznał to za szarganie pamięci o tragicznych bohaterach.

Oprócz obrony Poczty Grass, pisząc o stosunkach polsko-niemieckich, twierdzi przede wszystkim, że nacjonalizm jest złem, a Kaszubi to lud niemalże z innego wymiaru. Pada w książce zdanie, że Kaszubi to ani Niemcy, ani Polacy. Kaszubi w wizji Grassa to powtórzenie znanej i zużytej figury „szlachetnego dzikusa": prosty lud uwodzony i wykorzystywany na równi przez Niemców i Polaków. Mama głównego bohatera „Blaszanego bębenka", karła Oskara, to zniemczona Kaszubka, żona Niemca, pokątnie adorowana przez pełnego uroku romantycznego polskiego kuzyna. Nie może żyć w takim trójkącie i przedwcześnie umiera.

Po latach w swoich wspomnieniach „Przy obieraniu cebuli" Grass stwierdził, że dusił się w prowincjonalnym Gdańsku i w swojej katolickiej rodzinie i chciał się wyrwać do wielkiego świata. Tym gorzej dla wizerunku pisarza jako piewcy miasta nad Motławą i swoistego nauczyciela historii. A może zresztą nigdy nie miał takich ambicji i tylko w Polsce został źle zrozumiany?

Mniejsza jednak o Grassa, jego entuzjastów i krytyków. Uderza co innego: II wojna światowa w odzyskiwanej dziś pamięci zbiorowej to przede wszystkim Powstanie Warszawskie, wojna obronna 1939 roku, Katyń, Holokaust, Wołyń czy Monte Cassino. Coraz częściej wspomina się o Żołnierzach Wyklętych. Pomorski rozdział wojennej historii Polski i Europy pokrywa jednak coraz bardziej kurz zapomnienia...

Autor jest współtwórcą i zastępcą redaktora naczelnego portalu Rebelya.pl, współpracownikiem „Gazety Bankowej". Mieszka w Gdańsku.

Podczas Euro 2012 niemiecka ekipa piłkarska miała swoją bazę w Gdańsku. Zawodnicy, trenerzy i reszta zespołu zdobyli się wówczas na piękny gest. Znaleźli czas, by odwiedzić teren byłego obozu koncentracyjnego i zagłady Auschwitz-Birkenau i oddać hołd pomordowanym.

Niemcy jechali przez całą Polskę, by odwiedzić miejsce będące symbolem zbrodni III Rzeszy. Zapewne nikt z polskich gospodarzy nie powiedział im, że znacznie bliżej Gdańska znajdują się tereny innego obozu koncentracyjnego i obozu zagłady: Stutthofu.

Stutthof to miejsce jeszcze bardziej niż Auschwitz naznaczone polsko-niemiecką historią I połowy XX wieku z całym jej tragizmem, ale też przypominające całą specyfikę nieistniejącego już polsko-niemieckiego pogranicza. Katami byli Niemcy, ofiarami głównie Polacy i Żydzi, ale też niemało Niemców uznanych za wrogów III Rzeszy bądź ludzi z pogranicza polskości i niemieckości.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą