Chaplin i joga - felieton Ireny Lasoty

? propos dumy i radości z wyboru (mianowania?) premiera Donalda Tuska na stanowisko szefa (przewodniczącego?) Rady Europejskiej.

Publikacja: 06.09.2014 13:00

Irena Lasota

Irena Lasota

Foto: archiwum prywatne

Jedni cieszyli się, że ten wybór jest oznaką docenienia walorów politycznych premiera Tuska, inni, że jest to oznaka znaczenia i siły Platformy Obywatelskiej, inni wiwatowali, że Platforma się teraz rozpadnie, a jeszcze inni, że śmieli się, że trudno mu będzie prowadzić posiedzenia Rady Europejskiej, nie znając angielskiego, będąc więc skazanym na tłumaczenia z polskiego na kilkanaście języków. Ogólnie panowała zgoda, że funkcja jest mało istotna sama w sobie, ale też słychać było zachwyt, że Polska została doceniona, że należy być dumnym, że to właśnie Polakowi przyznano tak zaszczytną (choć nieistotną) funkcję.

Obcokrajowców często dziwi, że Polacy, obywatele bądź co bądź dużego państwa (szóste co do liczby mieszkańców w Unii Europejskiej), cieszą się tak z (wątpliwych czasami) sukcesów swoich ziomków. O Polak! Patrz tu, to Polak! – cieszą się, jakby byli mieszkańcami Słowenii (mylonej ze Słowacją) czy malutkiej Malty.

Zauważyłam to najpierw w latach 70., w Stanach Zjednoczonych. Mieszkałam w Nowym Jorku i pisywałam (głównie pod pseudonimami) do nowojorskiego „Nowego Dziennika", który był w sumie – toutes proportions gardées – całkiem niezłą gazetą.

Na początku 1978 roku udał mi się dowcip, z którego długo byłam dumna. Napisałam, a redakcja bezwiednie puściła nagłówek „Chaplin w polskich rękach!". Chodziło o to, że kilka miesięcy po pogrzebie Charliego Chaplina w Szwajcarii nieznani sprawcy porwali jego zwłoki i żądali okupu. Niedługo potem policja owych sprawców złapała i pomysłodawcą (mózgiem) operacji okazał się Polak – Roman Wardas, uchodźca polityczny, a jego pomocnikiem Bułgar. Podobno pomysł zaczerpnęli z Włoch i chyba pomylili porwanie Aldo Moro i odnalezienie jego zwłok z porwaniem zwłok, jeśli można się tak wyrazić, już gotowych.

Okazało się, że nie tylko ja widziałam w tym porwaniu coś śmiesznego. Na festiwalu w Wenecji wyświetlono właśnie belgijską komedię „Cena sławy" o porwaniu zwłok Chaplina, a przy filmie współpracowali jego syn i wnuczka.

Pomysł, żeby z „Chaplina w polskich rękach" zrobić felieton, zrodził się w mojej głowie kilka tygodni przed wyborem Donalda Tuska na szefa Rady Europejskiej. Natchnieniem były dumne tytuły w polskiej prasie „Niemiecki policjant zjadł Polaka", „Niemiec zjadł Polaka" , ale też i tchnący goryczą „Zadźgał, ale nie zjadł! Niemiecki kanibal oszukał Polaka, że go zje po zabójstwie". Wszystkie niepolskie gazety i wiadomości internetowe informowały po prostu, że w Niemczech jeden wariat zabił drugiego w celach gastronomiczno-seksualnych, nie wdając się w antropologiczno-narodowościowe szczegóły. Zboczenie często nie ma narodowości.

À propos zboczeń. Chodzę od lat na jogę. Poza rozciąganiem bolejących stawów i ustawianiem kręgosłupa wymęczonego siedzeniem godzinami przed komputerem, starałam się dotychczas podczas kolejnych asanów zwalniać pracę mózgu lubiącego (co widać w moich felietonach) skakać z tematu na temat. Było to i tak niełatwe, gdy Christine, nasza instruktorka, kazała zawijać jedną nogę na biodrze, drugą na ramieniu, a trzecią na głowie i mówiła spokojnym tonem „A teraz niech i mózg odpocznie". A ja drżałam ze strachu, że już zostanę w tej pozycji na zawsze.

Teraz doszedł dodatkowy problem. Już w drodze na zajęcia zaczynam mieć natrętne myśli, rodzące się z czytania, nawet w normalnych do tej pory pismach, o diabelskich i złowieszczych celach i skutkach jogi dla psychiki człowieka. Okazuje się, że joga nie tylko jest taka nie-nasza-polska, ale nawet nie-, a nawet antychrześcijańska.

Jest to pogląd dla mnie jeszcze o tyle burzący mój dotychczasowy stosunek do jogi, że pierwszym człowiekiem, którego zobaczyłam stojącego na głowie, był ksiądz w sutannie (i spodniach oczywiście) w salonie u państwa Turowiczów w Krakowie. I było to w połowie lat 60., to znaczy kiedy jednym z autorów „Tygodnika Powszechnego" był Karol Wojtyła. Żeby nie było, że się przechwalam znajomościami jak wiadomo kto, dodam, że w salonie czekałam na córkę państwa Turowiczów, Joannę.

Wedle polskich antyjogijskich autorów joga kaleczy psychikę, burzy równowagę i przeciąga nas na stronę diabła. Znam ludzi w Polsce, którzy chodzą na jogę i robią wrażenie całkiem zrównoważonych. Nie znam instruktorów w Polsce. W USA poznałam ich kilkoro i zajmowali się dręczeniem ciała, a nie duszy. Najwyżej niektórzy zaczynali ćwiczenia od zbiorowego burczenia ommmmmm, i kończenia powiedzeniem namaste (dziękuję). Jedna pani, Kathy, dodaje też czasami kilka słów, w których dominują love, prawda i szacunek (dla drugiego).

Niedawno zmarł jeden z bardziej znanych (choć nie mnie) joginów, BKS Iyengar. Rzeczywiście jego imię czy nazwisko (nie bardzo wiem, które jest które) wygląda trochę diabelsko, ale okazuje się, że to on był właśnie nauczycielem (jogi) i przyjacielem Yehudi Menuhina – skrzypka, który przyczynił się do rozpowszechnienia jogi na Zachodzie.

Radzę znaleźć na YouTube Menuhina grającego na przykład Wieniawskiego (może też być Bach albo Szymanowski), żeby się przekonać, że jogini są (albo co najmniej mogą być) po stronie aniołów.

Jedni cieszyli się, że ten wybór jest oznaką docenienia walorów politycznych premiera Tuska, inni, że jest to oznaka znaczenia i siły Platformy Obywatelskiej, inni wiwatowali, że Platforma się teraz rozpadnie, a jeszcze inni, że śmieli się, że trudno mu będzie prowadzić posiedzenia Rady Europejskiej, nie znając angielskiego, będąc więc skazanym na tłumaczenia z polskiego na kilkanaście języków. Ogólnie panowała zgoda, że funkcja jest mało istotna sama w sobie, ale też słychać było zachwyt, że Polska została doceniona, że należy być dumnym, że to właśnie Polakowi przyznano tak zaszczytną (choć nieistotną) funkcję.

Obcokrajowców często dziwi, że Polacy, obywatele bądź co bądź dużego państwa (szóste co do liczby mieszkańców w Unii Europejskiej), cieszą się tak z (wątpliwych czasami) sukcesów swoich ziomków. O Polak! Patrz tu, to Polak! – cieszą się, jakby byli mieszkańcami Słowenii (mylonej ze Słowacją) czy malutkiej Malty.

Pozostało 81% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał