Świat za drzwiami - felieton Joanny Szczepkowskiej

Diabeł tkwi w szczegółach. A anioł? Z aniołem nie wiadomo...

Publikacja: 18.10.2014 09:00

Pewnie dlatego, że diabeł ma powody, aby się ukrywać. To przyczyna jego odwiecznej szamotaniny: co zrobić, żeby wkraść się do wyobraźni, zawładnąć celami i komplikować sprawy proste. Ucieka się do sztuczek i zajmuje niespodziewane miejsca. Mimo pozornej schludności i porządku widać go w niedomkniętej szufladzie, w niedomytej szklance. A anioł? Powinno się go wyczuć od razu. Anioł dawnego formatu unosił się nad miejscami, dodawał sił i poczucia bezpieczeństwa.

Dzisiaj diabeł nie musi się ukrywać. Cała brutalność prasy, półświatek na pierwszych stronach, profesjonalny seks na reklamach – to jego język, jego gust. Wiem – obciachowo tak mówić, tak myśleć, tak pisać. Określenie, że „diabeł zaczął rządzić", to zaściankowe prostactwo. Jeśli jednak wyobrazimy sobie diabła albo każemy dziecku go narysować – rysunek będzie miał ekspresję bliską temu, co nas otacza. Słowem: diabeł wyszedł ze szczegółu i rozsiadł się na głównym placu.

Może więc anioł zajął jego miejsce? Może anioła trzeba szukać w drobiazgach? Takie myśli przychodzą zwykle w samotności, na przykład w obcym mieście, w hotelu, kiedy za oknem pada. Byłam w jury teatralnym i przy takiej pogodzie przez cały tydzień starałam się wyczuć atmosferę miasta. Ale jak to zrobić, gdy leje? Został więc tylko hotel. Stary, piękny, świetnie utrzymany, ale... pusty. Ogromne sale restauracyjne, bankietowe, szerokie korytarze, stoły pokryte białymi obrusami – to wszystko służyło tylko kilku osobom, a ściślej mówiąc, członkom jury.

Kiedy po raz pierwszy zeszłam na śniadanie, poraziła mnie cisza i pustka ogromnej sali. Jednak nie odczuwało się  tu klimatu beznadziei. Przeciwnie. W kącie stał dyskretnie chłopak w białej marynarce i – jak to bywa w najlepszych hotelach – obserwował każdy mój ruch, gotowy doradzić, przynieść, spełnić życzenie. Jakieś nierzeczywiste to było w połączeniu z pustką sali. Patrzyłam na ogromne żyrandole. Ani drobinki kurzu, śladu zaniedbania. Anioł tkwił w żyrandolach.

Wreszcie przestało padać. Wyszłam na ulicę. Dużo sklepów z ubraniami, ale głównie tania odzież na wagę. Dużo włoskiej kuchni, ale przecież nie z miłości do Włochów – po prostu mąka jest tania. Na pięknym rynku raczej pusto. Jak tu jest? Czy mieszkańcy czerpią siły z miasta, a miasto z nich? Czy to tylko poczekalnia, a większość i tak pakuje walizki? Wielokrotnie obserwowałam nieduże miasta w dostatnich krajach – każde ma swoją energię, ma swoich biednych i bogatych, ale wszyscy są zżyci z tym miejscem. A tu? Czy to miasto żyje? Niektórzy mówią, że nie. Ono umiera – powiedziała mi kobieta w sklepie z ubraniami. Ludzie wyjeżdżają, chcą lepiej żyć, chcą zarobić.

Spaceruję pustymi ulicami. I coraz mocniej czuję, że to miasto rzeczywiście zamarło. Nagle czuję wielkie, ciężkie krople. Za chwilę spada ulewa, ale nie ma dachu, pod którym można się schować. Dostrzegam niewielkie drzwi i napis „Muzeum diecezjalne". Mokra od deszczu naciskam mosiężną klamkę – może tu będzie jakiś dozorca, stróż, może ktoś pozwoli przeczekać w tych murach. Oślepia mnie niespodziewane światło. W drzwiach stoi elegancki, uśmiechnięty mężczyzna. Ulewa nie robi na nim wrażenia. Na pytanie, czy muzeum jest czynne, odpowiada z lekkim zdziwieniem: „Oczywiście".

Zerkam w głąb sal. Nie wiem, czy kiedykolwiek widziałam tyle piękna na tak małej przestrzeni. Fragmenty gotyckich ołtarzy, kolorowe rzeźby świętych, tkaniny kościelne... „Wszystko poddajemy konserwacji w ten sposób, żeby nie stracić autentyzmu barw – mówi mężczyzna. – To najstarsze takie muzeum w Polsce". Zatrzymuje się przed każdym obrazem i odkrywa mi tajemnice skryte w szczegółach. „Madonna z goździkiem" – to jedyny wizerunek Madonny z takim kwiatem. Inni święci na ołtarzach i obrazach trzymają miniatury symboli swojej męczeńskiej śmierci. Są też kobiety – torturowane i niezłomne. Mój przewodnik opowiada o każdej postaci, a one stają się dla mnie coraz mniej „świątkowe", a coraz bardziej ludzkie. I coraz bardziej bliskie naszym czasom, wyborom, okrucieństwu. Tortury nie są historią, a męczenników codziennie widzimy na ekranach.

Patrzę na te ołtarze, obrazy i zdaję sobie sprawę, że podobny ładunek cierpienia niesie ze sobą cały współczesny świat. Ci święci zniknęli nam ze świadomości, utopieni w powierzchownych dyskusjach. A przecież mówią do nas swoim życiem. Choćby w tej sali tarnowskiego muzeum diecezjalnego, utrzymanego na najwyższym światowym poziomie.

Anioł tkwi w szczegółach. Trzeba tylko czasem otworzyć drzwi.

Pewnie dlatego, że diabeł ma powody, aby się ukrywać. To przyczyna jego odwiecznej szamotaniny: co zrobić, żeby wkraść się do wyobraźni, zawładnąć celami i komplikować sprawy proste. Ucieka się do sztuczek i zajmuje niespodziewane miejsca. Mimo pozornej schludności i porządku widać go w niedomkniętej szufladzie, w niedomytej szklance. A anioł? Powinno się go wyczuć od razu. Anioł dawnego formatu unosił się nad miejscami, dodawał sił i poczucia bezpieczeństwa.

Dzisiaj diabeł nie musi się ukrywać. Cała brutalność prasy, półświatek na pierwszych stronach, profesjonalny seks na reklamach – to jego język, jego gust. Wiem – obciachowo tak mówić, tak myśleć, tak pisać. Określenie, że „diabeł zaczął rządzić", to zaściankowe prostactwo. Jeśli jednak wyobrazimy sobie diabła albo każemy dziecku go narysować – rysunek będzie miał ekspresję bliską temu, co nas otacza. Słowem: diabeł wyszedł ze szczegółu i rozsiadł się na głównym placu.

Pozostało jeszcze 80% artykułu
Plus Minus
„Przyszłość”: Korporacyjny koniec świata
Plus Minus
„Pilo and the Holobook”: Pokojowa eksploracja kosmosu
Plus Minus
„Dlaczego umieramy”: Spacer po nowoczesnej biologii
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Małgorzata Gralińska: Seriali nie oglądam
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Plus Minus
„Tysiąc ciosów”: Tysiąc schematów frajdy
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne