Pewnie dlatego, że diabeł ma powody, aby się ukrywać. To przyczyna jego odwiecznej szamotaniny: co zrobić, żeby wkraść się do wyobraźni, zawładnąć celami i komplikować sprawy proste. Ucieka się do sztuczek i zajmuje niespodziewane miejsca. Mimo pozornej schludności i porządku widać go w niedomkniętej szufladzie, w niedomytej szklance. A anioł? Powinno się go wyczuć od razu. Anioł dawnego formatu unosił się nad miejscami, dodawał sił i poczucia bezpieczeństwa.
Dzisiaj diabeł nie musi się ukrywać. Cała brutalność prasy, półświatek na pierwszych stronach, profesjonalny seks na reklamach – to jego język, jego gust. Wiem – obciachowo tak mówić, tak myśleć, tak pisać. Określenie, że „diabeł zaczął rządzić", to zaściankowe prostactwo. Jeśli jednak wyobrazimy sobie diabła albo każemy dziecku go narysować – rysunek będzie miał ekspresję bliską temu, co nas otacza. Słowem: diabeł wyszedł ze szczegółu i rozsiadł się na głównym placu.
Może więc anioł zajął jego miejsce? Może anioła trzeba szukać w drobiazgach? Takie myśli przychodzą zwykle w samotności, na przykład w obcym mieście, w hotelu, kiedy za oknem pada. Byłam w jury teatralnym i przy takiej pogodzie przez cały tydzień starałam się wyczuć atmosferę miasta. Ale jak to zrobić, gdy leje? Został więc tylko hotel. Stary, piękny, świetnie utrzymany, ale... pusty. Ogromne sale restauracyjne, bankietowe, szerokie korytarze, stoły pokryte białymi obrusami – to wszystko służyło tylko kilku osobom, a ściślej mówiąc, członkom jury.
Kiedy po raz pierwszy zeszłam na śniadanie, poraziła mnie cisza i pustka ogromnej sali. Jednak nie odczuwało się tu klimatu beznadziei. Przeciwnie. W kącie stał dyskretnie chłopak w białej marynarce i – jak to bywa w najlepszych hotelach – obserwował każdy mój ruch, gotowy doradzić, przynieść, spełnić życzenie. Jakieś nierzeczywiste to było w połączeniu z pustką sali. Patrzyłam na ogromne żyrandole. Ani drobinki kurzu, śladu zaniedbania. Anioł tkwił w żyrandolach.
Wreszcie przestało padać. Wyszłam na ulicę. Dużo sklepów z ubraniami, ale głównie tania odzież na wagę. Dużo włoskiej kuchni, ale przecież nie z miłości do Włochów – po prostu mąka jest tania. Na pięknym rynku raczej pusto. Jak tu jest? Czy mieszkańcy czerpią siły z miasta, a miasto z nich? Czy to tylko poczekalnia, a większość i tak pakuje walizki? Wielokrotnie obserwowałam nieduże miasta w dostatnich krajach – każde ma swoją energię, ma swoich biednych i bogatych, ale wszyscy są zżyci z tym miejscem. A tu? Czy to miasto żyje? Niektórzy mówią, że nie. Ono umiera – powiedziała mi kobieta w sklepie z ubraniami. Ludzie wyjeżdżają, chcą lepiej żyć, chcą zarobić.