Stany Zjednoczone przewodziły akcji nakładania sankcji na Rosję, które były wpierw żałosne, a w ostatecznym kształcie w najlepszym razie nieadekwatne. USA, bez specjalnego zresztą zapału, twierdziły, że sankcje mogą wywrzeć skutek tylko wtedy, gdy będą koordynowane z Unią Europejską. Unia jednak, jak wiemy, nie jest państwem ani wspólnotą państw, z którą można coś koordynować, zwłaszcza że wewnątrz niej koordynacja jest możliwa na poziomie długości ogórków, ale nie polityki zagranicznej.
Na każdą groźbę sankcji Rosja reagowała tak, jakby rozrzucano stonkę, a na żałosne sankcje w rodzaju odmowy wydania wiz kilkudziesięciu osobom – jak na bombardowanie Moskwy przez NATO.
Ponad trzydzieści lat temu, gdy słuchałam wykładów z prawa międzynarodowego, było ono definiowane jako zestaw konwencji i zwyczajów międzynarodowych oraz ogólnych zasad prawa uznanych przez narody cywilizowane. Definicja była stara, potwierdzona przez Kartę Narodów Zjednoczonych, a Związku Radzieckiego i jego satelitów nikt nie uważał za narody (państwa) cywilizowane.
Dziś nawet nie wypada mówić o „narodach cywilizowanych" ani o cywilizacji. Nacje, które uważały siebie kiedyś za cywilizowane, próbują zniżyć się do średniej światowej, a państwa barbarzyńskie lubią się chwalić swoim poziomem cywilizacji i demokracji. Najwięcej ludzkości mają na ustach ludożercy, powiedział Bertolt Brecht, laureat Nagrody Stalinowskiej zresztą, który miewał przenikliwe myśli, ale miał też podłą naturę i wredny charakter.
Traktaty i konwencje są dziś nagminnie gwałcone przez państwa reprezentowane w Radzie Bezpieczeństwa czy w Komitecie Praw Człowieka. Jednak to, co robi Rosja – dwie ludobójcze wojny w Czeczenii, agresja na Gruzję i Ukrainię – wychodzi poza dotychczasowe (od 1945 roku) łamanie norm i może stać się niebezpiecznym precedensem w stosunkach międzynarodowych.