Jeśli nie istniał, trzeba go było wymyślić, żeby przypomnieć mądrości sufizmu. Ale jest równie prawdopodobne, że będzie w tym przypadku podobnie jak z bohaterem poprzedniej książki pisarza, fakirem z Ipi. Kochan przypomniał w swojej powieści postać znaną z przedwojennych tabloidów, które nazywano „czerwonakami". Dobrze pamiętam wywiad z autorem „Fakira z Ipi", w którym relacjonował swoją przygodę. Otóż Kochan był przekonany, że to odpowiednik współczesnego „wieloryba w Wiśle" albo potwora z Loch Ness, czyli bohater wymyślony przez redaktorów. Przydatny w sezonie ogórkowym, kiedy niewiele się dzieje. Tymczasem okazało się, że ów fakir był postacią historyczną i dzielnie wojował z angielskimi kolonistami na początku XX wieku. Więc może podobnie jest z Al-Mansurem?
Nie przypadkiem wracam tu do „Fakira z Ipi". Nową książkę Kochana można traktować jako swoiste postscriptum do tamtej powieści i to nie tylko dlatego, że w obu pojawiły się postaci związane z kulturą krajów islamskich, ale przede wszystkim z tego powodu, że i tu i tu podejmuje temat szeroko rozumianej komunikacji. Tyle że w „Fakirze..." mieliśmy do czynienia z wizją bardzo ponurą, bo rzecz traktowała o działaniu współczesnych mediów, a w tej kwestii Kochan jest pesymistą (opowieść tyczyła zbrodniarza i manipulatora wykorzystującego dziennikarzy dla swoich celów niczym osławiona „mama Madzi"). „Turban mistrza Mansura" zaś jest książką, którą najlepiej chyba opisze słowo „urocza". Używam go bez krztyny lekceważenia, bo nie jest łatwo napisać dowcipną i mądrą książkę na temat retoryki.
To co zaczęło się w „Fakirze...", kontynuuje bowiem Kochan w miniaturach o sufickim mędrcu. W obu tych książkach łączy swoje dwie pasje: literacką i naukową. Bo poza tym, że jest cenionym powieściopisarzem i dramaturgiem, znany jest również jako ekspert doradzający różnym instytucjom w sprawach komunikacji, medioznawca oraz specjalista od retoryki. W „Turbanie..." widać to doskonale, nauki tytułowego mistrza Mansura tego właśnie dotyczą. Dowiemy się z nich, jak należy przemawiać, co jest najważniejsze w wystąpieniach publicznych i czego należy w nich unikać. A wszystko to opowiedziane jest z niezwykłą lekkością. Właściwie należałoby kilka takich opowieści zacytować, by dać pojęcie czytelnikowi, o czym mowa. Miejsce na to, niestety, nie pozwala, ale jedną, najkrótszą, jakoś zmieścimy. Nosi ona tytuł „Najważniejsza zaleta wstępów": „Kiedy zapytano mistrza Mansura, jaki powinien być dobry wstęp, sufi dopowiedział: – Krótki". Prawda, że celne?
Warto podkreślić jeszcze jeden atut tej książki. Otóż w czasach, gdy religia Mahometa dla bardziej zorientowanym kojarzy się ze zbrodniami Państwa Islamskiego, a gorzej poinformowanym z zamachami 11.09.2001 (i ich rozległymi konsekwencjami), Kochan przypomina tradycję zapoznaną. Taką, z którą muzułmanie przestali nam się już kojarzyć, choć sam dobrze pamiętam z dzieciństwa liczne wydania książek z mądrościami sufickimi. Zapewne to co znajdziemy w „Turbanie mistrza Mansura", trudno uznać za jakiś szczególnie ortodoksyjny sufizm, tym bardziej że nic takiego jak spójna doktryna w tym przypadku nie istnieje (co jest tym bardziej zrozumiałe, że mówimy o nurtach mistycznych). Cieszy jednak, że Kochan ponownie wprowadza sufizm w literacki obieg. Warto przypomnieć, że islam tak jak chrześcijaństwo może mieć wiele twarzy. Dziś jest to dla nas przede wszystkim oblicze bojownika, który ruszył na wojnę z niewiernymi, jednak nie zawsze tak było i wcale tak być nie musi. Nie od rzeczy będzie nadmienić, że były czasy, gdy to muzułmanie krzewili na zachodzie Europy naukę i kulturę. I że jeszcze całkiem niedawno kultura obszaru islamu była u nas znana za sprawą baśni, mądrości i przypowieści. Zresztą dodajmy też, że nauki sufizmu inspirowały ludzi z naszego kręgu kulturowego przez długie stulecia. Zarówno w średniowieczu, jak i już całkiem współcześnie. I o tym także przypomina nam książka Marka Kochana.