Do Lwowa jechałem z głową nabitą gazetowymi komunikatami, relacjami z frontu tej niewypowiedzianej, niezrozumiałej wojny, dramatycznymi apelami o pokój.
Tak jak rok, dwa, pięć lat temu w centrum miasta trwał karnawał. W restauracyjnych ogródkach lało się strumieniami piwo, uliczni grajkowie zawzięcie wyśpiewywali swoje żale do świata, kręciła się karuzela przed operą, skrzyły w słońcu strumienie wody wyrzucane przez fontannę. Przez tłum przeciskały się grupy turystów, młode pary (to część ukraińskiego ślubnego rytuału) z upodobaniem pozowały do pamiątkowych zdjęć. Wieczorem strzelały w niebo sztuczne ognie, na tanecznych parkietach wokół rynku kręciły się przytulone pary.
Miasto Camusa
Jedynie ustawione na skraju deptaka na Prospekcie Swobody, w pobliżu pomnika Tarasa Szewczenki, różnokolorowe namioty Swobody, Prawego Sektora, Samoobrony, Ludowego Majdanu... z wezwaniami mobilizacyjnymi. Wolontariusze zbierający na noktowizory czy kamizelki kuloodporne dla wojska, przypominali o powadze tamtej wojny. Przyszła mi na myśl „Dżuma" Camusa, ogarnięte epidemią miasto Oran, pogrążone w zabawie: „Pozbawieni pamięci i nadziei, ulokowali się w teraźniejszości. Doprawdy, wszystko stało się dla nich teraźniejszością".
Następnego dnia, w niedzielę, podczas śniadania w restauracji hotelu Panska Gora położonego na obwodnicy Lwowa, przypadkiem trafiam na grupę amerykańskich żołnierzy – młodych, dwudziestokilkuletnich chłopców w polowych mundurach. Przylecieli na Ukrainę na wspólne manewry na poligonie w Jaworowie, które odbywają się pod hasłem „Partnerstwo. Bezpieczeństwo. Pokój". Amerykanie zachowują się powściągliwie, uśmiechają szeroko, ale nie chcą rozmawiać. Przy sąsiednim stoliku dobrze zbudowany, krótko ostrzyżony ukraiński cywil, wyglądający na emerytowanego oficera, tłumaczy swoim kolegom: „Kiedy zabierze się tym chłopcom technikę, nie są nic warci. Nie przeżyją bez łóżka, ciepłej wody, śniadania, Jednego naszego żołnierza nie oddam za takich dziesięciu".
„Wieczna pamięć bohaterom! 21.11.2013–22.02.2014 – ponad 100 zabitych, 30 zaginionych bez wieści, niemal 3000 rannych" – przed ogromnym bannerem w barwach ukraińskiej flagi wiszącym na ścianie obwodowej biblioteki w Łucku (centralny punkt miasta, plac Teatralny, od strony pomnika Łesi Ukrainki) zatrzymują się przechodnie. Pięć rzędów zdjęć. Każdy rząd – dziewiętnaście, dwadzieścia fotografii. Ujęcia portretowe, pełny kolor, profesjonalna robota. Czasami, kiedy brakuje zdjęcia, na czarnym tle godło Ukrainy z imieniem, nazwiskiem, datą urodzin i śmierci. Ten banner wisi już kilka tygodni, wrósł w skórę tego miejsca, zdążył się opatrzyć. Kwiaty nie zwiędły, bo sztuczne, za to znicze zdążyły się wypalić.