Jest głęboka, ciemna noc. Siedzę w łóżku, a obok śpi ona. I tak spokojnie oddycha. Straszny żal, że nie śpiewasz już od 20 lat. Tęsknię, ale chyba nie tylko ja i nie tylko ci, którzy urządzają sobie imprezy przy Twoim grobie w Tychach. Dlatego tak dobrze czytało mi się Twoją biografię napisaną przez Jana Skaradzińskiego, drobiazgowo przebadany Twój życiorys, niemal dzień po dniu. To znacznie więcej, niż mogliśmy obejrzeć w „Skazanym na bluesa" Jana Kidawy-Błońskiego, w którym, chyba zgodzisz się Richard, świetnie zagrał Cię Tomasz Kot.

Chociaż wciąż słucham starych kawałków Dżemu, o wielu faktach z Twojego życiorysu dowiedziałem się z tej książki. Na przykład, że to ty właśnie w latach 70. konsekwentnie czuwałeś, żeby zespół istniał, miał próby, wreszcie – żeby zaczął odnosić sukcesy. „Nie ma wątpliwości – Dżem to przede wszystkim Ryszard Riedel. Jego głos, fraza, duch. Klimat, jaki wytwarzał. Od »Się macie ludzie!« po »Zostańcie z Bogiem« – bo tak zwykle żegnał publiczność. Ile Riedel znaczy dla Dżemu, jeszcze lepiej widać po jego odejściu, kiedy zespół zmienił się – ale właśnie bardziej klimatycznie niż stylistycznie". Artystyczny sukces Dżemu, Richard, udało ci się! W latach 80. miałeś w całym kraju oddanych i lojalnych fanów, nagrywałeś płyty, jeździliście w trasy. Twój głos słyszeliśmy też w radiu, a przecież byłeś typem outsidera, faceta, który nigdy nigdzie nie był zatrudniony, po knajpach grał za piwko i chleb, ale miłość do muzyki tak pokierowała jego życiem, że mógł wreszcie robić to, co chciał. I za to też Cię kochaliśmy! Niezapomniane kawałki: „Niewinni i ja", „Paw", „W życiu piękne są tylko chwile", „Whisky", „Ballada o dziwnym malarzu", „Sen o Victorii"...

Z przerażeniem czytałem strony, które są opisem twojego narkotycznego nałogu. Długo grzałeś, to prawda, miałeś, chłopie, końskie zdrowie. Kompot wyniszczył Cię doszczętnie, wyłeś z bólu, a jednak dalej brałeś i brałeś. W nałóg wciągnąłeś żonę, świadkami brania były małe dzieci. Zaczęły się kłopoty zawodowe, bo musiały się zacząć. Koncertowe obsuwki, paranoje, demencja. Może już nie chciałeś dawać nam tego, co robiłeś najlepiej, gdzieś w głębi duszy nie chciałeś już śpiewać? Nie wierzę w to. Twoja biografia przekonuje, że do końca chciałeś grać, choć nie byłeś już w stanie. Wreszcie wywalono Cię z Dżemu, ale przecież dobrze wiesz, stary grzejniku, że gdybyś tylko pozbierał się i stanął na nogi, to chłopaki natychmiast przyjęliby Cię z powrotem. Bo byłeś częścią ich muzycznego życia, częścią ich sukcesu. Nadal nią jesteś, chociaż już nigdy nie zaśpiewasz – i to jest najbardziej smutne.

Książka „Rysiek" jest bardzo dobra, bo opowiadają w niej o Tobie najbliżsi: żona, dzieci, matka, a także wszyscy ci „wspaniali ludzie", z którymi dawałeś w żyłę. To już 20 lat od Twojej śmierci, ile się przez ten czas tu zmieniło. Powstały nowe kapele, rozpadły się stare. Czy już spotkałeś Jacka Bruce'a, który odszedł w zeszłym tygodniu? To przecież jeden z Twoich idoli i na pewno masz mu, Richard, wiele do powiedzenia. Trzymaj się!