Michał Jasiński: Zaklęty krąg nędzy

Brak widoków na zniwelowanie nierówności i zwalczenie ogromu zła na świecie skłania nas do ponownego rozważenia, czy rzeczywiście żyjemy na najlepszym z możliwych światów.

Publikacja: 21.11.2014 00:29

Michał Jasiński: Zaklęty krąg nędzy

Foto: Plus Minus, Mirosław Owczarek

„Żyjemy w okresie zrównywania poziomów: zrównują się majątki, zacierają się różnice poziomu kulturalnego różnych klas społecznych, zrównują się płcie. Zrównują się również kontynenty" – pisał w „Buncie mas" z 1929 roku José Ortega y Gasset. Z dzisiejszej perspektywy, kiedy nawet najbardziej absurdalne przejawy nierówności bywają rozdmuchiwane przez media do niebotycznych rozmiarów, takie opinie czyta się jak smutny żart. Trzeba jednak przyznać, że hiszpański filozof dostrzegł w świecie rzeczywistym zjawiska społeczne, które w poprzednich wiekach gościły raczej na kartach utopii, tudzież bywały – z wiadomym skutkiem – wcielane w życie przez władze rewolucyjne.

Dziś również optymistów nie brakuje. W 2000 roku Robert Lucas, laureat Nagrody Nobla z ekonomii, stwierdził, że dzięki rozpowszechnieniu się technologii i idei za sto lat dojdzie do znaczącego wyrównania się dochodów w skali świata. Tymczasem w wydanej niemal 80 lat po „Buncie mas" książce Jona Mandle'a „Globalna sprawiedliwość" czytamy, że „rozmiary biedy są wręcz oszałamiające". Według szacunków Banku Światowego u progu nowego tysiąclecia spośród 6 miliardów ludzi 2,7 miliarda żyło za mniej niż 2 dolary dziennie (czyli, w terminologii BŚ, w „ubóstwie umiarkowanym"), a 1,1 miliarda wegetowało w skrajnej nędzy (poniżej 1,25 dolara dziennie). Dla porównania, 2 dolary dziennie to jedna dziesiąta tego, co w USA uchodzi za próg ubóstwa. Co roku na świecie 18 milionów ludzi umiera na choroby wywołane biedą. To jedna trzecia ogółu zgonów.

Czy możemy więc mówić o poprawie jakości życia na Ziemi? Odpowiedź nie jest prosta, choć sumarycznie rzecz biorąc, zasięg ubóstwa i poziom nierówności w krajach rozwijających się są coraz mniejsze.

Choć wymiana handlowa i instytucje międzynarodowe objęły cały świat, poczucie tożsamości globalnej jest nader słabe. „Społeczność światowa", na przekór kosmopolitom, właściwie nie istnieje. Co za tym idzie, poczucie solidarności z najuboższymi ogranicza się do doraźnych akcji pomocy humanitarnej.

Jak to zmienić? Wydaje się, że równość materialną wprowadzić można jedynie przemocą, a jak wiemy z historii, rozwiązania siłowe są nietrwałe i na dłuższą metę nieskuteczne. Współcześni uczeni odwołują się raczej do różnych teorii sprawiedliwości (Johna Rawlsa, Amartyi Sena, Roberta Nozicka), które mówią o podziale dóbr dającym wszystkim zbliżone możliwości, a więc realizują arystotelesowską sprawiedliwość rozdzielczą. Kluczowy jest spór o zasadę tego podziału. Co miałoby to oznaczać? Trudno oczekiwać, by dziecko z Mozambiku i dziecko dyrektora szwajcarskiego banku miały równe szanse w ubieganiu się o zatrudnienie jako bankier w kraju, gdzie oszczędności są ponoć najbezpieczniejsze. Podobnie tylko jedna Kenijka, o nietypowym życiorysie, została obsadzona w nowych „Gwiezdnych wojnach". Jeśli to możliwe, dziecko z Mozambiku powinno mieć choć szansę na pracę w banku w swojej ojczyźnie. Czy ją dostanie, jak również czy taki bank w ogóle istnieje, nie leży już w gestii bogatego świata.

Ekonomia rozwoju

Czy wobec tego pozostaje nam umyć ręce? Całkowicie się z tym nie zgadza etyk utylitarysta Peter Singer. W 1972 roku, w obliczu wojny w deklarującym właśnie niepodległość Bangladeszu, napisał, że „jeżeli jesteśmy w stanie zapobiec potencjalnej katastrofie, nie poświęcając jednocześnie niczego, co byłoby porównywalne pod względem moralnym, mamy moralny obowiązek to zrobić". Czyli dać „przynajmniej tyle, że doszlibyśmy do punktu, w którym oddanie większej ilości wiązałoby się z poważnym uszczerbkiem dla nas i osób będących na naszym utrzymaniu – a być może nawet dalej, do punktu znikomej praktyczności, kiedy to przekazanie większej pomocy oznaczałoby dla nas i osób będących na naszym utrzymaniu cierpienie porównywalne z tym, które jest udziałem Bengalczyków [mieszkańców Bangladeszu]".

Singer zatrzymuje się więc w pół drogi, jeśli jego podejście odniesiemy do przypowieści o buddyjskim księciu, który wiedziony współczuciem dla głodnej tygrysicy dał się jej pożreć żywcem. Trzeźwe umysły ekonomistów są odporne na takie wywody etyczne, jednak wszyscy teoretycy, zarówno nastawieni kosmopolitycznie, jak i bardziej narodowo, są zgodni, że na pomocy rozwojowej zyskać mogą również – co nie znaczy, że wyłącznie – państwa pomagające, gdyż rozwój gospodarczy nie jest grą o sumie zerowej.

Zgodnie z tym założeniem na konferencji ONZ w 1970 roku najbogatsze państwa świata uzgodniły wysokość corocznej oficjalnej pomocy rozwojowej (ODA) dla krajów najuboższych na poziomie co najmniej 0,7 proc. dochodu narodowego brutto (DNB) państwa pomagającego. Gdyby za deklaracjami poszły czyny, zdaniem ekspertów rychło udałoby się wyeliminować najdotkliwsze przejawy biedy na świecie. Realny poziom pomocy jest jednak niższy – w 2013 roku wyniósł on 0,3 proc. łącznego DNB państw pomagających i był najwyższy w historii. Nawet te środki przydzielane są według klucza politycznego, a nie według potrzeb (na przykład wsparcie z USA trafia głównie do Egiptu i Izraela). I choć można mieć wątpliwości, czy doraźna pomoc nie dławi długotrwałego rozwoju, albo twierdzić, że obecny stan pomocy pozostawia wiele do życzenia, przyjęta przez bogate kraje strategia stanowi pewien postęp względem popularnego na przełomie lat 60. i 70. XX wieku neomaltuzjanizmu. Doktryna ta w nieludzki sposób przekonywała, że dzięki pomocy na obszarach ubóstwa zmniejsza się śmiertelność, przez co coraz więcej ludzi żyje w skrajnej nędzy – lepiej więc, pozbawiając ich pomocy, zawczasu pozwolić im umrzeć, niż czekać, aż dzieła zniszczenia dopełnią kolejne klęski głodu.

Ekonomia rozwoju, dział ekonomii zajmujący się analizą możliwości przezwyciężenia ubóstwa w krajach biednych, wyłoniła się w latach 50. XX wieku. Początkowo koncentrowała uwagę na wzroście gospodarczym, a nierówności traktowała po macoszemu. Przez wiele dziesięcioleci panowało przekonanie, że procesom rozwojowym musi towarzyszyć wzrost nierówności, którym nie należy się przejmować, zwłaszcza gdy równocześnie maleje występowanie ubóstwa. Co więcej, uważano, że przeciwdziałanie nierównościom hamowałoby wzrost gospodarczy i redukcję stref biedy. Rosnące rozwarstwienie społeczne w krajach rozwijających się zaczęło przykuwać uwagę ekonomistów od lat 70., ale dopiero w pierwszej dekadzie XXI wieku na serio podważono antyrównościowy paradygmat. W nowej optyce znaczące nierówności nie są już marginalną konsekwencją dokonanego postępu, lecz przede wszystkim zagrożeniem dla dalszego rozwoju. By użyć alegorii, wprawdzie wzrost gospodarczy jest jak przypływ – podnosi wszystkie łodzie, jednak o wiele bardziej te, które zawczasu były wynurzone.

Pauza w koncentracji bogactwa

Różnice w zamożności między państwami szacuje się, porównując wartości PKB na mieszkańca ważonego parytetem siły nabywczej. Nierówności dochodowe mieszkańców danego państwa mierzy się zwykle za pomocą współczynnika Giniego. Przyjmuje on wartości z przedziału od 0, gdy wszyscy zarabiają jednakowo, do 1, gdy jedno gospodarstwo domowe otrzymuje wszystko, a pozostałe zostają z niczym. Na przykład wg danych CIA współczynnik Giniego dla Polski wynosi 0,341 (2009), dla USA 0,450 (2007), a dla Zambii 0,575 (2010). Zgodnie z teoriami optymalnego poziomu nierówności powinny one kształtować się w granicach 0,25–0,35.

Rada Ericha Fromma, by bardziej być, niż mieć, skierowana jest głównie do tych, którzy minimum środków mają zapewnione. W obliczu biedy brzmi fałszywie

Wiele materiałów dotyczących nierówności znajdujemy w majowym numerze magazynu „Science". Do obliczania skali nierówności makroregionalnych autor jednego z zamieszczonych w nim artykułów proponuje mało znaną miarę zwaną mean log deviation (MLD), podobną do współczynnika Giniego, z której łatwiej wyodrębnić różne badane podgrupy. Dane wyjściowe uzyskuje się z sondaży przeprowadzanych w gospodarstwach domowych albo z deklaracji podatkowych. Błędy pomiarowe mogą występować na przykład wówczas, gdy zamożniejsi zaniżają swoje dochody. Okazuje się, że w ciągu ostatnich 30 lat nierówności w krajach rozwijających się jako całości zmalały, choć różnice regionalne były znaczące. Największe nierówności, grubo powyżej średniej dla krajów rozwijających się, wystąpiły w Ameryce Łacińskiej i na Karaibach. Drugie z kolei, znacznie niższe, w Afryce Subsaharyjskiej. Poniżej średniego poziomu nierówności w Trzecim Świecie ulokowały się (od największych do najmniejszych) Azja Wschodnia, gdzie w ostatnim trzydziestoleciu nierówności notują stały wzrost, Bliski Wschód i Afryka Północna, gdzie stopniowo maleją, Europa Wschodnia i Azja Środkowa, gdzie znacząco wzrosły w latach 90., lecz później na powrót spadły, i wreszcie Azja Południowa, w której nierówności utrzymują się na stabilnym, niskim poziomie. Ogólnie rzecz biorąc, w nowym milenium Trzeci Świat osiągnął znacznie wyższe tempo wzrostu. Badania wskazują, że zachodzi niewielka korelacja negatywna między wzrostem gospodarczym a wzrostem nierówności.

„Capital in the Twenty-First Century" („Kapitał w XXI wieku") to tytuł tegorocznego światowego bestsellera paryskiego ekonomisty Thomasa Picketty'ego. Zaprezentowano w nim współczesne keynesowskie spojrzenie na problem nierówności dochodowych i kapitałowych oraz ich wzajemne relacje. Książka powstała na podstawie analizy sprawozdań podatkowych i innych źródeł statystycznych z ponad 20 państw świata (topincomes. g-mond.parisschoolofeconomics.eu) z ostatnich 142 lat dokonanej przez międzynarodową grupę naukowców. Dane z kolejnych ponad 40 państw – niestety, nie z Polski – są opracowywane. Jak tłumaczy autor, bogaci są mniej skłonni oszukiwać fiskusa niż ankieterów, natomiast problematyczne dla tej metody badawczej są majątki transnarodowe i raje podatkowe. Główna teza dzieła jest następująca: kapitalizm koncentruje bogactwo w rękach klas posiadających (czytaj: nierówności rosną), dopóki stopa zwrotu z zainwestowanego kapitału (ok. 4–5 proc.) jest wyższa od tempa wzrostu gospodarczego (poniżej 2 proc.).

O tym wszystkim mają świadczyć zgromadzone dane na temat bogactwa sięgające czasów rewolucji francuskiej, a następnie okresu dzikiego kapitalizmu w dobie rewolucji przemysłowej. Aberracją miały być dwie wojny światowe i wielki kryzys, które rozbiły wielkie majątki i przyniosły sprawiedliwszy podział dóbr. Powojenny okres lat 50., 60. i 70., naznaczony boomem demograficznym, odrodzeniem klasy średniej i aktywniejszą fiskalizacją, stanowił pauzę w koncentracji bogactwa. Odcięte głowy patrymonialnego kapitalizmu zaczęły odrastać już w latach 80. i dziś stanowią dla ludzkości śmiertelne zagrożenie.

Remedium, jakie proponuje Picketty, jest wprowadzenie w skali globalnej progresywnego podatku dochodowego w wysokości przewyższającej 80 proc. dla najbogatszych i podatku od kapitału w wysokości 2 proc. Można się zżymać na tak radykalne pomysły, jednak, jak przypomina nowa gwiazda ekonomii, odwołując się z jednej strony do Thomasa Malthusa, Davida Ricarda i Karola Marksa, a z drugiej do Emila Zoli, Victora Hugo i Charlesa Dickensa: problem nierówności nie rozwiąże się sam.

Wśród przyczyn nierówności wymienia się dziedzictwo kolonializmu, korupcję i formy handlu wynegocjowane w ramach WTO. Szczegółowo badane są różnice dochodów wynikające z poziomu wykształcenia i kwalifikacji, a także z wszelakich form dyskryminacji (ze względu na płeć, rasę, wiek, wyznanie, seksualność itd.). Wśród przyczyn środowiskowych można wymienić dysfunkcyjne instytucje, przemoc i przestępczość, brak dostępu do opieki zdrowotnej i wiele innych. Najbardziej dotkliwą przyczyną jest jednak życie w nędzy. I tutaj badacze przywoływani przez autorów artykułu z „Science" zadają pytanie: w jakiej mierze ubóstwo wpływa na zachowania i decyzje człowieka? Czy bieda rodzi biedę? Odpowiedź jest, niestety, twierdząca. Życie w niedostatku wywołuje stres i negatywne stany afektywne. Utrudnia dalekosiężne planowanie, w tym poświęcenie bieżącego dochodu w nadziei na wyższe zarobki w przyszłości. Uniemożliwia inwestowanie w siebie, odbiera zdolność kredytową oraz zmniejsza skłonność do poznawania nowych technologii i podejmowania ryzyka, jakże cenionego przez tak zwanych ludzi sukcesu. Utrwala zachowania utrudniające wyrwanie się ze spirali nędzy. Do wyjścia z tej pułapki mogłyby się przyczynić programy walki z ubóstwem.

Decyduje masa ciała

Od późnych lat 70. XX wieku nierówności dochodowe w wielu krajach wysoko rozwiniętych rosną. USA od niedawna zajmują w tej grupie niechlubną pozycję lidera. W tym świetle dwie ekonomistki z Ligi Bluszczowej w innym artykule z „Science" przyjrzały się zdrowiu amerykańskich noworodków jako istotnemu prognostykowi ich późniejszych losów. Według opinii naukowców dziedzictwo genetyczne dziecka nie determinuje jego przyszłości. Ważna jest natomiast masa ciała noworodka – za niską uznaje się mniejszą niż 2500 gramów. Jest ona skorelowana z późniejszym poziomem IQ, wykształceniem, zatrudnieniem i dochodami. Masa z kolei zależy w dużym stopniu od sytuacji materialnej matki w okresie prenatalnym. Badacze nie dysponują bezpośrednimi danymi dotyczącymi poziomu dochodów matek, szacują go więc na podstawie innych przesłanek. Jak łatwo się domyślić, najbardziej uprzywilejowane są kobiety białe, nielatynoskie, zamężne i po studiach. Najbardziej pokrzywdzone są kobiety czarne, niezamężne, z wykształceniem niższym niż średnie. Różnica średnich dochodów rodzinnych między tymi grupami jest dziesięciokrotna.

Na zdrowie noworodków wpływa wiele czynników bezpośrednio wynikających z pozycji społecznej matki: zanieczyszczenie środowiska, tryb życia (palenie, otyłość), marny dostęp do opieki medycznej, przemoc domowa i stres. Z badań porównawczych nad rodzeństwem i eksperymentów naturalnych (zmian zachodzących w środowisku życia badanych) wiemy, że wprowadzenie systemu elektronicznych płatności drogowych w New Jersey zmniejszyło zanieczyszczenie, co poskutkowało poprawą zdrowia noworodków w okolicznych rodzinach. Inne zaskakujące badanie wykazało, że w półroczu po ataku z 11 września 2001 roku z powodu silnego stresu kalifornijskie kobiety o arabskich nazwiskach rodziły dzieci o mniejszej masie ciała. Pocieszające jest to, że w wyniku licznych programów naprawczych zdrowie noworodków w najbiedniejszych amerykańskich rodzinach powoli się poprawia.

Tyle badania. A praktyka życia? Rada Ericha Fromma – filozofa i psychologa, czołowego przedstawiciela tak zwanej szkoły frankfurckiej, grupy lewicowo zorientowanych badaczy – by bardziej być, niż mieć, skierowana jest głównie do tych, którzy minimum środków mają zapewnione. W obliczu biedy brzmi fałszywie.

Jak swoją sytuację życiową widzą osoby o różnym statusie materialnym? Pewien bogaty Polak na pytanie, jak został milionerem, zacytował lekko cyniczne porzekadło chyba niesłusznie przypisywane Oscarowi Wilde'owi, że „najważniejsze w życiu to dobrze wybrać sobie rodziców". Co mówią ludzie, dla których być może jedyną opcją wyjścia z nędzy jest niewolnicza praca w azjatyckich sweatshopach? Dokładnie nie wiemy, bo rewelacje docierające do nas w postaci notek blogowych są zwykle wolnym tłumaczeniem tamtejszych źródeł. Nie są do końca wiarygodne i bywają dementowane przez zachodnich producentów korzystających z tanich usług montażowni, którzy przynajmniej deklaratywnie dbają o społeczną odpowiedzialność biznesu, a już z całą pewnością o własny wizerunek.

Dwa lata temu Zachód usłyszał jednak o kulisach modelu biznesowego tajwańskiej firmy Foxconn, w której monterzy mieli pracować po kilkanaście godzin dziennie, bez prawa do odpoczynku, zakwaterowani w kilkunastoosobowych klitkach z karaluchami. Do tego pracownicy z Chin kontynentalnych mieli być traktowani gorzej od reszty. Być może co drastyczniejsze szczegóły tego przecieku są jedynie przejawem „polityki sąsiedzkiej" w Azji Wschodniej. Tak czy inaczej poważne zachodnie media rozpisywały się o instalowaniu krat mających zapobiec eskalacji fali samobójstw. Symptomatyczne wydaje się też zmuszanie pracowników do podpisywania deklaracji o niepozywaniu firmy przez rodzinę w przypadku nagłej śmierci, kalectwa lub samobójstwa. Dziennikarz wcielający się w rolę szeregowego pracownika miał nawet usłyszeć, że pracownicy „powinni czuć się zaszczyceni, że mają szansę pracować przy produkcji iPhone'a 5". Prawda to czy czarny PR, nie sposób wyrokować, wątpliwość ta uwidacznia jednak istnienie bariery informacyjnej między bogactwem a nędzą i przekonuje o trafności słów małomównej zakonnicy mistyczki z filmu „Wielkie piękno" Paola Sorrentino, dla której ubóstwo było świadomym wyborem, gdyż – jak oznajmiła – „O biedzie się nie mówi. W biedzie się żyje".

Skąd dobro

Zdaniem archeologów pierwsze oznaki nierówności pojawiły się w społecznościach łowiecko-zbierackich nawet 140 wieków temu i na dobre zadomowiły się w rodzaju ludzkim. Wartość dochodów najbogatszego Rzymianina Marka Krassusa szacuje się na połowę obecnych dochodów Billa Gatesa. W dzisiejszych czasach ideał egalitaryzmu udaje się wcielać w życie jedynie odizolowanym plemionom nomadów tudzież wspólnotom monastycznym.Brak widoków na zniwelowanie nierówności i zwalczenie ogromu zła na świecie skłania nas do ponownego rozważenia, czy rzeczywiście, jak chciał Gottfried Wilhelm Leibniz, żyjemy na najlepszym z możliwych światów. W duchu myśli oświeceniowej, konkretnie za Wolterem, skłonni jesteśmy kpić z tej idei.

Paradoksalny sens optymistycznej tezy twórcy monadologii odkrywa teolog ekumenista ojciec Wacław Hryniewicz, sam chory na raka, rozważając alternatywne scenariusze ewolucji. Jego zdaniem „w dziejach ewolucji cierpienie jest pewną koniecznością, wynikającą z samego planu stworzenia, z wolności wyboru w świecie istot rozumnych. (...) Trudno wyobrazić sobie świat w postaci statycznej, bez rzeczywistego dziania się wydarzeń. Byłaby to niezliczona mnogość istnień ludzkich powołanych do istnienia w czasie, a żadne z tych istnień nie miałoby rzeczywistej i własnej historii. Świat statyczny byłby światem bez rozwoju, bez postępu, bez poszukiwania prawdy, bez możliwości odkrywania cudów Bożego stworzenia, bez błędu, bez zmagań o dobro i piękno, bez interwencji Boga w wyzwolenie od grzechu i winy. (...) Błędem byłoby patrzeć na obecne dzieje jedynie pod kątem niespełnienia, nieszczęścia, cierpienia. Tam, gdzie jest zło, możliwe jest także dobro. Pytając: unde malum? (skąd zło?), musimy pytać jednocześnie – skąd dobro?".

Autor jest tłumaczem i publicystą

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy